3/03/2014

The Walking Dead 4x12 || Still

Kiedy Walking Dead zamieniło się w mashup coming-of-age i klipów Eminema? I jakim prawem efekt jest tak dobry?

Nahman znowu przemyca na plan swoje brzydkie nawyki | źródło: klik
!SPOILERY!

Nahman dorwał już paczkę fajek i pobłogosławił świat środkowym palcem, o co zakład, że prędzej czy później znajdzie też parę okularów przeciwsłonecznych?

Na początku chciałam powiedzieć, że Beth jest nowym Carlem (Carl mógłby zostać nową Andreą, niech tylko zapuści piękne złote loki), z jej najnowszą tendencją do podejmowania głupich decyzji, niezdolnością do pozostania w obozie i wpadania w ramiona przypadkowych szwędaczy. Ale chwila, moment, czy cały ten quest po Schanppsy nie był po prostu pretekstem, by zająć czymś Daryla? Dać mu osiągalny cel i zmusić do działania? I nie zawahała się przed szantażem emocjonalnym, kiedy niezwykle subtelnie wspomniała martwego ojca. Go Beth, kobieta ma plan! Nie twierdzę, że własnych pobudek nie miała, pewnie "świat się skończył, chcę się napić". Ale za dodatkowe dźganie Daryla patykiem Beth dostaje ode mnie w tym sezonie kudosy.

Ugh, snake jerky? Jak tak dalej pójdzie dostaniemy Beth jerky. Dziewczyna chodzi po lesie z karteczką "zjedz mnie" przyczepioną do pleców. Beth, ogarnij się, a nie zbierasz biedronki.

Daryl, nie jedz węża. Zrób Beth balonik :3 Fun fact: Nahman zachował węża - bądź to, co z węża zostało - i wręczył Andy'emu Lincolnowi jako prezent na dopięcie sezonu. Na pytanie, czy Andy lubi węże odpowiedział ze słodkim uśmiechem: not at all.

A Beth w końcu wyrósł kręgosłup :D | źródło: klik

Ech, Tallahassee już by wiedział, co zrobić z pustym polem golfowym.

No co ty, Beth, białe na apokalipsę?

Tempus fugit, w rzeczy samej. Strasznie lubię jak TWD przemyca w scenach te małe frazy i hasełka w ten czy inny sposób współgrające z akcją.

No, weźmy tę "akcję" w cudzysłów, akcja wzięła sobie wolne. I absolutnie mi to nie przeszkadza, czwarty odcinek z rzędu w 100% opierający się na bohaterach i ani chwili nudy. Co prawda w wątki pozostałych trzech grup nie zdążyliśmy się nawet porządnie wgryźć ale Rick/Michonne/Carl i Daryl/Beth to coś genialnego. Powiedziałabym nawet, że Daryl i Beth wygrywają w przedbiegach. Więzi Michonne i Grimesów obserwowaliśmy przez cały sezon, wiemy, że to solidne przyjaźnie oparte na zaufaniu i choć oglądanie tej trójki jest przesympatyczne i poruszające, brakuje tu tej iskierki, dreszczyku emocji towarzyszącego odkrywaniu nowego. A Daryl i Beth? Zdecydowanie coś nowego i zaskakującego. Prawdopodobnie jest to najbardziej niedopasowana dwójka, jaka się mogła uformować, tym więcej frajdy ze śledzenia tej relacji.

Bo i są skrajnie różni, i się tak ładnie uzupełniają. Wrażliwa, pełna empatii Beth, która wciąż nie jest przystosowana do życia w postapokaliptycznym świecie, nawet jeśli miała parę momentów. Z drugiej strony Daryl, który z zombiakami radzi sobie bez problemu, ale stosunki międzyludzkie? NOPE. Tymczasem wylądowali razem i zmuszeni są nie tylko do wspólnej walki o przetrwanie, ale też wspólnej żałoby. I widzicie, znów mam w tym miejscu problem z beznadziejnie prowadzoną Beth: w pierwszej połowie sezonu była kompletnie bierna i zrezygnowana i stanowiła tło dla pełnej energii i chęci do życia Maggie. W tej połowie wylądowała z kompletnie biernym i zrezygnowanym Darylem, wobec tego przejmuje rolę żywej fontanny emocji i z rzyci wyciągniętej motywacji. Niekonsekwencja, panie dzieju, niekonsekwencja wykończy nas wszystkich. Wracając do sedna sprawy: jakkolwiek nie przepadam za Beth i uwielbiam Carol, jestem skłonna przyznać, że właśnie ze względu na te wszystkie różnice przyjaźń Daryla i Beth jest rzeczą o wiele ciekawszą od niezidentyfikowanego acz zażyłego związku z Carol. Tam, gdzie Carol się wycofuje - czy raczej, nie drąży tematu, bo nie musi, przeszła przez to samo i rozumie Daryla bez słów - tam Beth nie odpuszcza, powoli przesuwa granicę i przebija się przez tę darylową skorupę.

Scena, w której Daryl się rozsypuje łamie serce, jest prawie że tak samo poruszająca, jak śmierć Merle'a. To, jak wypowiada imię Ricka, po czym załamuje mu się głos i szybko odwraca uwagę Beth wspomnieniem o Maggie - arrrgh, nie chcę już napięcia i oczekiwania, chcę epickie pojednanie mojego bromansu, God damn it! [mniejsza o Michonne, Carla i ser w tubce, chwilowa słabość, Rick i Daryl to mój ukochany bromance TWD]

źródło: klik
Dixon Appreciation Paragraph:
Daryl feels, Daryl feels all around. Porozmawiamy o tym, jak tańczy na mogile klasy wyższej? I z jaką pewnością porusza się po tej ruderze? Jakby to była jego rudera? I o tym, dlaczego tak dobrze radzi sobie z survivalem, bo walka o przetrwanie to dosłownie jedyne co zna? I o tym, że nigdy nie opuścił głupiego stanu? I o tym, że obwinia się o upadek Więzienia?

Erm, serio? You're gonna be the last one standing, you're gonna miss me so bad when I'm gone, Daryl Dixon. Wstrzymaj cugle Mary Lou, to nie rom com na dzikim zachodzie *exasperated eye-roll coming in 3... 2... 1*

I czy scena, w której rozbijają butelki z wódką i podpalają chałupę plikiem gotówki, czy to nie było epickie? Ja się pytam, CZY TO NIE BYŁO EPICKIE?

A nowy odcinek tak się cudnie zapowiada *_*