12/17/2010

Owczym okiem na film #5 P.S. Kocham Cię

Niewiele jest adaptacji filmowych, które jakoś szczególnie przypadłyby do owczego gustu. Jeszcze mniej adaptacji filmowych powieści, mówiąc najogólniej, łzawych. A łzawych adaptacji lepszych od powieści - właściwie to garstka. A nawet nie garstka, gdyby Władcę Pierścieni policzyć jako jeden (no, Władca Pierścieni nie był łzawy, to w kontekście adaptacji w ogóle). Nic więc dziwnego, że po obejrzeniu P.S. Kocham Cię Owca postanowiła sięgnąć po powieść. I co się okazało? Mimo że czytało się dość przyjemnie i lekko, a parę razy zdarzyło się zachlipać... to książka nie miała tego czegoś, czymkolwiek to coś jest. Ale czymkolwiek by nie było, sprawiło, że film trafił do pierwszej dziesiątki ulubionych owczych filmów ever (i to na tę listę, która opiera się na owczym guście, nie sentymencie). Ale przejdźmy do fabuły (a ta różni się od oryginału dość znacząco).

Holly i Gerry są parą idealną, pod każdym względem. Zarówno oni, jak i ich przyjaciele nie wyobrażają ich sobie oddzielnie. Jednak coś poszło nie tak, życie okrutnie sobie z nich zakpiło: Gerry umiera, pozostawiając po sobie zaledwie trzydziestoletnią wdowę... i nie tylko. Holly nie potrafi poradzić sobie z utratą męża. Aż do czasu swoich trzydziestych urodzin: wtedy właśnie dostaje list, pierwszy z dziesięciu, jakie przygotował dla niej zmarły mąż. Każdy z nich, krok po kroku przeprowadza Holly przez  żałobę i pomaga poradzić sobie w ułożeniu życia na nowo.

Wbrew pozorom film nie składa się ze scen mniej i bardziej dramatycznych - w rzeczywistości historia opowiedziana jest w sposób po prostu przyjemny. Owca pisała, że jest łzawy i  nie kłamała, bo tak nie ryczała na żadnym filmie od dawien dawna, ale nie miała na myśli negatywnego znaczenia tego słowa - historia Holly jest na tyle wciągająca, że już na samym początku wkręcamy się w nią aż do ostatniej sceny. I chociaż Owca nie przepada za Hilary Swank (chociaż nie ma pojęcia, dlaczego) to nie sposób nie polubić Holly. Skoro już jesteśmy przy obsadzie, warto wspomnieć o Gerardzie Butlerze, który idealnie wcielił się w postać Gerry'ego. No i oczywiście mała rola genialnej Lisy Kudrow (tak, tak, to właśnie Pheobe z Przyjaciół). Ale wracając do fabuły: właśnie sposób w jaki została przedstawiona urzekł Owcę najbardziej, bo w przeciwieństwie do wielu melodramatów, które równie dobrze mogłyby być opatrzone legendą - teraz należy się wzruszyć - tutaj całość pokazana została tak lekko, że mimo ryczenia jak bóbr (a przynajmniej w przypadku Owcy) film ani trochę nie męczy, nie ma nachalnych scen, które w najlepszym wypadku wywołują wywrócenie oczami.

Kolejnym mocnym punktem jest ciepła atmosfera. W wielu momentach uśmiech sam wpełza na twarz, głównie podczas retrospekcji (tu Owca zwróci uwagę na scenę w parku narodowym). Swoją drogą właśnie klimatu zabrakło najbardziej w powieści. Może to tylko kwestia gustu Owcy, tego, że nie przepada raczej za powieściami tego typu i na dłuższą metę ją po prostu nudzą, ale w książce tego ciepła nie mogła znaleźć i tyle.

Więc Owcy nie pozostaje nic innego, niż polecenie Wam P.S. Kocham Cię, bo chociaż wyciska łzy, to w ostatecznym rozrachunku poprawia humor. I chociaż nie jest produkcją zbyt ambitną to, cóż, nikt nie powiedział, że ambitne zawsze znaczy dobre. Swoją rolę spełnia znakomicie i o to chodzi.

Owca ocenia: 10/10
PS I Love You | Scenariusz: Steven Rogers, Richard LaGravenese | Reżyseria: Richard LaGravenese | 2007/2008 | Adaptacja powieści Cecelii Ahern.

- Czego szukasz?
- Parku narodowego.
- Parku narodowego? A jak długo już idziesz?
- Parę godzin...
- No to spędziłaś je w parku.