Holly i Gerry są parą idealną, pod każdym względem. Zarówno oni, jak i ich przyjaciele nie wyobrażają ich sobie oddzielnie. Jednak coś poszło nie tak, życie okrutnie sobie z nich zakpiło: Gerry umiera, pozostawiając po sobie zaledwie trzydziestoletnią wdowę... i nie tylko. Holly nie potrafi poradzić sobie z utratą męża. Aż do czasu swoich trzydziestych urodzin: wtedy właśnie dostaje list, pierwszy z dziesięciu, jakie przygotował dla niej zmarły mąż. Każdy z nich, krok po kroku przeprowadza Holly przez żałobę i pomaga poradzić sobie w ułożeniu życia na nowo.
Wbrew pozorom film nie składa się ze scen mniej i bardziej dramatycznych - w rzeczywistości historia opowiedziana jest w sposób po prostu przyjemny. Owca pisała, że jest łzawy i nie kłamała, bo tak nie ryczała na żadnym filmie od dawien dawna, ale nie miała na myśli negatywnego znaczenia tego słowa - historia Holly jest na tyle wciągająca, że już na samym początku wkręcamy się w nią aż do ostatniej sceny. I chociaż Owca nie przepada za Hilary Swank (chociaż nie ma pojęcia, dlaczego) to nie sposób nie polubić Holly. Skoro już jesteśmy przy obsadzie, warto wspomnieć o Gerardzie Butlerze, który idealnie wcielił się w postać Gerry'ego. No i oczywiście mała rola genialnej Lisy Kudrow (tak, tak, to właśnie Pheobe z Przyjaciół). Ale wracając do fabuły: właśnie sposób w jaki została przedstawiona urzekł Owcę najbardziej, bo w przeciwieństwie do wielu melodramatów, które równie dobrze mogłyby być opatrzone legendą - teraz należy się wzruszyć - tutaj całość pokazana została tak lekko, że mimo ryczenia jak bóbr (a przynajmniej w przypadku Owcy) film ani trochę nie męczy, nie ma nachalnych scen, które w najlepszym wypadku wywołują wywrócenie oczami.
Kolejnym mocnym punktem jest ciepła atmosfera. W wielu momentach uśmiech sam wpełza na twarz, głównie podczas retrospekcji (tu Owca zwróci uwagę na scenę w parku narodowym). Swoją drogą właśnie klimatu zabrakło najbardziej w powieści. Może to tylko kwestia gustu Owcy, tego, że nie przepada raczej za powieściami tego typu i na dłuższą metę ją po prostu nudzą, ale w książce tego ciepła nie mogła znaleźć i tyle.
Kolejnym mocnym punktem jest ciepła atmosfera. W wielu momentach uśmiech sam wpełza na twarz, głównie podczas retrospekcji (tu Owca zwróci uwagę na scenę w parku narodowym). Swoją drogą właśnie klimatu zabrakło najbardziej w powieści. Może to tylko kwestia gustu Owcy, tego, że nie przepada raczej za powieściami tego typu i na dłuższą metę ją po prostu nudzą, ale w książce tego ciepła nie mogła znaleźć i tyle.
Więc Owcy nie pozostaje nic innego, niż polecenie Wam P.S. Kocham Cię, bo chociaż wyciska łzy, to w ostatecznym rozrachunku poprawia humor. I chociaż nie jest produkcją zbyt ambitną to, cóż, nikt nie powiedział, że ambitne zawsze znaczy dobre. Swoją rolę spełnia znakomicie i o to chodzi.
Owca ocenia: 10/10
PS I Love You | Scenariusz: Steven Rogers, Richard LaGravenese | Reżyseria: Richard LaGravenese | 2007/2008 | Adaptacja powieści Cecelii Ahern.
PS I Love You | Scenariusz: Steven Rogers, Richard LaGravenese | Reżyseria: Richard LaGravenese | 2007/2008 | Adaptacja powieści Cecelii Ahern.
- Czego szukasz?
- Parku narodowego.
- Parku narodowego? A jak długo już idziesz?
- Parę godzin...
- No to spędziłaś je w parku.