5/29/2012

Owczym okiem na flm #17 Mroczne cienie

Fragment grafiki autorstwa johnnydlover
Burton-Elfman-Depp-Bonham. Taka produkcja nie może nie wypalić. Tak mógłby zaczynać się ten post jeszcze dwa lata temu. Tyle że po burtonowej wersji Alicji w Krainie Czarów (2010) okazało się, że owszem - może nie wypalić i to z hukiem (co nie kłóci się oczywiście z sukcesem kasowym). Dodajmy do tego czającego się na horyzoncie Lincolna Łowcę Wąpierzów - czy de, rzecz jasna - do którego scenariusz popełnił ten sam pan, który odpowiada za Mroczne cienie. Plus sam fakt, że mamy wampiry, które ostatnio nie cieszą się dobrą sławą. No i na salę kinową wchodzimy z co najmniej lekkimi obawami. Jednak dość szybko okazuje się, że całkiem niesłusznie.

Sama historia początkowo wydaje się nieco... bo ja wiem, niedorobiona? Tworzona na kolanie w kibelku? Przewidywalna do ostatniej sceny? I wbrew wszystkiemu właśnie ta przewidywalność i sztampa dodają produkcji uroku. Im bardziej zagłębiamy się w fabułę, tym większe wrażenie, że jest to świadomy ruch. Nikt tu nie goni na siłę za oryginalnością, świeżością ani żadną inną -ością. Wszystko jest tu do bólu burtonowskie i w tym właśnie tkwi cały wdzięk Mrocznych cieni. No, w tym i w Johnnym Deppie. I Helenie Bonham Carter. Ale o tym za chwilę.

Sytuacja powtarza się w kwestii postaci. A co się pojawia? Lepiej zapytać, czego nie ma. Wampir, wilkołak, wiedźma, duch i medium - tych jest nawet dwoje, w tym nasze ulubione nawiedzone dziecko. Choć sam wilkołak wydawał się zupełnie zbędny, no ale. Wampir płonie na słońcu, boi się srebra, sypia jak nietoperz i chadza w pelerynie. Ponad to nie jest praktykującym wegetarianinem, nie raczy widza pseudo-głębokimi, pseudo-filozoficznymi wywodami i nie ma większych skrupułów przy zabijaniu. Czego chcieć więcej do szczęścia? Tylko wiedźma średnio pasuje do tradycyjnej przygarbionej staruszki z kurzajkami i krzywym nosem, ale z drugiej strony taka pani z pewnością nie sprawdziłaby się w roli zazdrosnej kochanki. Poza tym wciąż przychodzi mi na myśl rola Goldi Hawn w Ze śmiercią jej do twarzy, zarówno w kwestii czerwonej sukienki jak i ostatnich scen z udziałem Angelique.

Gdybym miała się czepiać obsady, jedynym minusem byłaby w sumie malutka rola Heleny Bonham Carter. Nie nagrała się zbyt dużo, ale za to świetnie, jak zwykle z resztą. Idealnie pasuje do roli zblazowanej, wiecznie skacowanej pani doktor, niemal każda scena z jej udziałem witana była salwą śmiechu i dodaje wszystkiemu kolorytu - dosłownie i w przenośni.
Za to bardzo miło zaskoczyli mnie młodzi aktorzy - jeden wiekiem, drugi (a właściwie druga) stażem. Mowa tu oczywiście o Gulliverze McGrathie, który wcielił się w postać Davida, medium i półsieroty, choć biorąc pod uwagę troskę, z jaką zajmował się nim ojciec (Jonny Lee Miller), równie dobrze mógłby być sierotą na pełen etat. No i Bella Heathcote, której niby dostała się dość znacząca rola, ale tak na dobrą sprawę nie pojawia się na ekranie zbyt często. Tak czy siak oboje zagrali świetnie i Mroczne cienie są zapewne dla obojga kopniakiem na rozpęd w dalszej karierze.

Jak to u Burtona, groteska, groteska i jeszcze trochę groteski. Zdecydowana większość gagów bazowała na motywie Barnabasa poznającego nowy świat i jego realia. Nie jest to najbardziej górnolotny i błyskotliwy humor ale sama produkcja też do takich nie należy, więc niespecjalnie rozumiem, dlaczego w niektórych recenzjach potraktowano to jako zarzut. Wszystkie ograne chwyty rodem z Goście, goście spełniają zadanie, wzbudzają uśmiech a nawet śmiech i o to chodzi. Zresztą wszystkie humorystyczne sceny zyskują na kontraście z całą tą mroczną otoczką, a troll na bogato zdobionym kominku śmieszy tak czy siak i nikt się nad górnolotnością czy jej brakiem nie zastanawia. Ach, no i Alice Cooper w roli najbrzydszej kobiety świata. Piękne, aż chce się mrugnąć emotikonką. Poza tym przy okazji każdej sceny w pokoju Carolyn (Chloë Grace Moretz) mój wzrok dziwnym trafem wędrował do plakatu Iggy'ego Popa jeszcze z czasów, kiedy... no, z lepszych czasów. Oczywiście koszulka zdejmowana jest nadal. Pytanie tylko, czy powinna. I od razu odpowiedź: nie, absolutnie nie, takie widoki ujmują tylko w przypadku shar peia.

I w tym miejscu powinnam zakończyć post, bo natłok problemów dużych i małych kiepsko wpływa na koncentrację, i chyba naprawdę starczy mi na dziś pieprzenia trzy po trzy (tak, zdaję sobie sprawę z tego, że tak właśnie wygląda każdy mój wpis ^^). Film polecam, rzecz fajna dla każdego i każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Miło zobaczyć tak świetnie dobraną obsadę, miło zobaczyć, że Burton wrócił do formy po tej nieszczęsnej Alicji... i w ogóle ;) Polecam.

Owca ocenia: 9/10
Scenariusz: Seth Grahame-Smith | Reżyseria: Tim Burton | 2012