12/20/2012

Owczym okiem na książkę #37 Carlos Ruiz Zafón - Więzień Nieba


A patronat nad dzisiejszym wpisem sprawują Ambiwalencja przez duże "A" wraz z Prawem Baldrige'a.

I Owca nie wie, co ma myśleć, czy bardziej jest zadowolona, czy zawiedziona, czy chce chwalić, czy narzekać. Pewna jest tylko jednego: że pomijając wszystkie wady i niedostatki, powieści nie można nazwać złą i... w takim razie, Owca pewna jest jeszcze jednego: że po króciutkiej lekturze Więźnia nieba został jej ogromny niedosyt. I zastanawia się, kogo ma za to obwiniać: autora, który pisał - najwyraźniej - w pośpiechu i pod presją; wydawcę, który prawdopodobnie poganiał autora i wywierał jeszcze większą presję; czy w końcu samą siebie, bo oczekiwała zbyt wiele.

Więzień... to dobra książka i inaczej nie da się jej określić. Pisana pięknym językiem, składająca się głównie z plastycznych opisów, świetnie wykreowanych postaci, wartkiej akcji i niepowtarzalnego, zafónowskiego klimatu... a jednak, tym razem czegoś zabrakło. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że napisana została w pośpiechu. Zdecydowanie nie byle jak, niestety zabrakło biednemu autorowi czasu na dopieszczenie wszystkich szczegółów. I chociaż Zafón jak zwykle zachwyca swoim kunsztem, nie da się ukryć, że jego ostatnie dzieło nie dorównuje swoim poprzednikom.

Co mnie zabolało najbardziej, to że w historii tkwi taki ogrom niewykorzystanego potencjału. Wiele wątków aż prosi się o rozbudowanie, a choć nowe postacie są barwne i na swój sposób urzekające - zostały potraktowane trochę po macoszemu. Znajdą się też takie, które do historii nie wnoszą kompletnie nic, poza nieładem. Bo miast skupić się na nowych bohaterach z dalszego planu, tchnąć w nich nieco życia i sprawić, by czytelnik z zapartym tchem śledził ich losy - Zafón wprowadza ich do uniwersum, ci spełniają swoją rolę i odchodzą w zapomnienie. Oczywiście, "popychacze" akcji są niezbędne, bo czasem, tak samo jak w życiu, jedyne, czego main hero potrzebuje, to zwykły fart i korzystny zbieg okoliczności. Ale tym razem nieco zbyt dużo zbiegów okoliczności, zbyt dużo szczęśliwych przypadków, które tak na dobrą sprawę są siłą napędową całej akcji.

W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że jeden z najważniejszych motywów zwyczajnie się urywa. Mówię tu o historii dawnego narzeczonego Bei - odkrywamy mętne układy i, a jak, kolejne zbiegi okoliczności. Ktoś postarał się, o zaaranżowanie spotkania dawnych kochanków, im bardziej zagłębiamy się w intrygę, tym większy niepokój odczuwamy... i kicha. W całym tym wątku zabrakło celowości.

Podsumowując? Gdyby powieść Zafóna przemówiła do autora, zakładam, ze sparafrazowałaby pewnego szczecińskiego wieszcza: żeby pisać mnie gdy ja mam jeszcze szansę na rozwój? Pozwól, że to nazwę, to jest najzwyklejszy rozbój... 

Książkę polecam, jak najbardziej, dodam też, że o ile poprzednie tomy można było przeczytać w dowolnej kolejności, o tyle zabieranie się za Więźnia... bez uprzedniego zapoznania się z historią jest raczej bezcelowe. Część trzecia to tak naprawdę jedna wielka plątanina znanych już bohaterów, miejsc, wątków. Zakładam, że lektura byłaby jeszcze przyjemniejsza, jeśli zapoznawałabym się z nią świeżo po Cieniu... i Grze... Można pobawić się w wyłapywanie szczegółów i nawiązań do poprzedników. 

A na koniec standardowe zrzędzenie i mendzenie: Zafón, jak to Zafón, w dalszym ciągu uskutecznia sztuczne podbijanie objętości książki. Półtora stronicowe rozdziały to już standard, o dużej czcionce nawet nie wspominam. Uczciwie licząc - całość zajęłaby zapewne dwa razy mniej stron.

Owca ocenia: 7/10
El prisionero del cielo | Muza | 2011/2012

A teraz Owca idzie się zdrzemnąć - musi mieć nieco siły do wygłaszania swojej jutrzejszej prezentacji. Tak, tej, której jeszcze nie skleiła :3