Bo oglądam tę serię z zacięciem godnym lepszej sprawy, choć wiem, że lepiej nie będzie. Być może z tych samych powodów, dla których zdarza mi się oglądnąć Supernanny czy Toddlers and Tiaras, bo patrzę i nie ogarniam.
Sam pomysł na paradokumenty ogólnie lubię. Podobał mi się kultowy Blair Witch Project, podobał mi się w miarę świeży Grave Encounters (choć część druga ssała, ale to już kwestia zasady umoczonego sequelu, nie konwencji). Doceniam też aktorów, którzy są w stanie przekonująco odtworzyć rolę "gram, że nie gram". Ponadto nie przepadam za slasherami, uważam, że efekty specjalne są zakałą kina grozy (w większości przypadków), wymyślne sposoby na eliminację bohaterów przy pomocy paczki gwoździ czy shake'a i solarium lubię, ale za najjaśniejszy punkt w historii horroru nie uważam, stawiam raczej na klimat i napięcie. Znaczy się, jestem wymarzonym targetem dla twórców, tyle że po drodze coś się rypnęło.
Film, który powinien bazować na nieustannie narastającym napięciu i wzbudzaniu w widzu niepokoju jest po prostu nudny. Jak zauważył ktoś na Filmwebie (a propos części pierwszej, podobno najlepszej) - czyż dziewczyna budząca się każdej nocy, by przez trzy godziny patrzeć na swojego śpiącego chłopaka nie wzbudza niepokoju? Pewnie, że wzbudza :) Ale oglądanie tego przez trzy minuty już niekoniecznie ;) Czy obcy dzieciak włóczący się w nocy po naszym domu może wywołać ciarki? Jak najbardziej. Ale poświęcenie na to, powiedzmy, trzech minut co parę scen to o dwie i pół minuty za dużo. Trzeba przyznać, że Kathryn Newton, Brady Allen i Aiden Lovecamp wcale nie zagrali źle. Ale umówmy się, kreacje oscarowe to to nie były. No i wraca nasza (chyba) main hero, Katie (Katie Featherston), która trochę się pouśmiechała i wróciła do swojej popisowej kreacji "spod byka patrzę" :>
I ustalmy sobie jedno - jeśli kręcimy w konwencji paradokumentu staramy się jednak wypaść realistycznie. To jest, nie używamy chwytów z najtańszych horrorów evah. Nie wkładamy w usta naszych bohaterów kwestii, które z powodzeniem mogłaby wypowiedzieć Cindy Campbell. Właściwie to nawet nie jest kwestia kwestii :p jako takich. Pasowałyby do filmu z fajnym klimatem i fabułą. Rzucone "na sucho" raczej śmieszą. No i w końcu gwóźdź programu - wujek Googiel na ratunek. Bo jak powszechnie wiadomo, wujek Googiel to źródło wszelkiej wiedzy tajemnej, magicznej, zakazanej, ponad to jest w stu procentach wiarygodny. Goolujesz, wynik otrzymujesz na pierwszej stronie, ba, nawet obrazek jest (tajna wiedza! tajna, szkodliwa, zakazana!), mało tego, kiedy już znajdzie się odpowiedni obrazek, załączona jest dokładna instrukcja obsługi. Opętanie opisane krok po kroku, zupełnie jakby nasz nawiedzony sąsiad był modelem poglądowym.
Od strony fabularnej - przy radosnym założeniu, że taka istnieje - fatalnie. Część druga miała wyjaśnić część pierwszą. Żeby nie było, twórcy wrzucili masakrycznie nudny i nieoryginalny pomysł. Ale co to, powstała część trzecia. I znów mamy garść niewiadomych. I możemy się zamachnąć i tę garść niewiadomych wyrzucić przez okno, bo co nam po jakiejś sensownej ciągłości fabuły? Po co cokolwiek wyjaśniać? Było lewitowanie? Było. Nóż wbił się w blat (po tym, jak pół dnia niepostrzeżenie dyndał ostrzem w dół pod sufitem)? Wbił. Więc nie narzekajcie. I to jest chyba to, co mnie najbardziej drażni w całej tej serii. O ile za kręceniem jedynki mógł stać jakiś tam fajny pomysł, żeby zrobić coś innego od aktualnych trendów, o tyle w każdej kolejnej jedyna myśl przyświecająca całemu projektowi to "pieniążki, pieniążki, robimy pieniążki".
Na koniec pozwolę sobie podsumować całą serię. Miała być groza i poczucie zagrożenia wynikające ze świetnie budowanego napięcia. Było trochę grozy. Zliczyłam, naprawdę. Na sześć godzin całej serii przypada porządne osiem minut grozy :)
Owca ocenia: 1/10
Scenariusz: Christopher Landon | Reżyseria: Henry Joost, Ariel Schulman | USA | 2012
PS Całe szczęście, że rzecz dzieje się za Wielką Wodą. Nasz polski wujek Googiel nie jest tak łaskawy dla rodzimych wannabe ghostbusters :>