4/14/2013

100 kawałków, których nie wyrzucisz z głowy [1/10]

Oryginalnie miałam wrzucić po prostu dziesięciopunktową wyliczankę. Ale po chwili namysłu doszłam do wniosku, że pomysł co najmniej głupi, bo od momentu spisania pierwszej wersji, wczoraj rano, lista zmieniła się co najmniej pięć razy. To co się będzie Owca ograniczać.
Może się wydawać, że to kolejny post robiony na odwal się w parę minut. Nic bardziej mylnego. Nie istnieje nic bardziej czasochłonnego od słuchania muzyki. A szczególnie tych najbardziej uzależniających kawałków evah. To lecim z odliczaniem. 
Kolejność przypadkowa.

1. Listę postanowiłam otworzyć z pompą i fajerwerkami, od Króla znaczy się. Zaczynamy zatem od Elivisa i Blue Suede Shoes.
I niech mi ktoś spróbuje wmówić, że nigdy nie próbował wycisnąć z siebie części uh-uh honey. Akurat uwierzę.

2. Iggy Pop i Lust for life. Bo nie da się nie wybijać rytmu palcami, stopą, czym bądź. Nie da się.

3. Let's Active - Every word means no, czyli "imprezowa piosenka" z Przyjaciół (tam co prawda w wykonaniu Smash Mouth). Całkiem możliwe, że ten konkretny kawałek ląduje na liście ze względu na mój sentyment* do serialu. Nic to. Wpada w ucho. I nie chce wypaść.

4. In the Summertime Mungo Jerry'ego 

5. Franz Ferdinand - Take me out

6. I OK Go, Here we go - kawałek, którego na takiej liście nie może zabraknąć. Jeden z tych, których słucha się non stop, potem wypada z pamięci, a potem znowu atakuje z radia czy soundtracku... i tak kółko. 

7. I'm on my way od Proclaimers. Aha aha aha.

8. The Isley Brothers i Shout! 

9. Beatelsi i Yellow Submarine. A wybranie jednej najchwytliwszej piosenki to misja z góry skazana na niepowodzenie. Serio. Beatlesi powinni mieć po prostu własną listę.

10. A pierwszą dziesiątkę zamykamy z Dexys Midnight Runners i cudnym Come on Eileen

*Pfff. Sentyment. Absolutnie uwielbienie.