Owca jest zwierzęciem wybitnie łatwo wpadającym w melancholię i bardzo cienka linia dzieli wyrzucanie rupieci od smęcenia nad pudełkiem po butach. Głównie dlatego Owca nigdy nie będzie miała porządnie wysprzątanego domu, choć dość regularnie porządkuje rupiecie. Ale cóż z tych porządków, kiedy połowa idzie do śmietnika, druga połowa zostaje, bo przyda się, w tak zwanym międzyczasie zapasy przydasiów są uzupełniane nowymi trofeami. Niektórych rzeczy ciężko się pozbyć, z pozbycia innych jeszcze ciężej byłoby się wytłumaczyć (choć Owca przyjaciółkę kocha, serio nie bardzo wie co począć ze skarbonką w kształcie naturalnych rozmiarów yorka). Koniec końców każdy owczy przydaś i pamiątka po jakimś czasie migrują na szafę, stamtąd do pudełka, w końcu pudełko wędruje na strych i ślad po nim ginie. Chyba, że Owca sprząta akurat strych i pudełko znajduje. Pudełko wraca wtedy na dół, bo o rany, zapomniałam o tym!, a po pół roku wraca na strych.
I damn, Owca nie ma problemu z pozbywaniem się rupieci na bieżąco, Owca nie jest z tych, co po dziś dzień trzymają nad łóżkiem pierwszy elementarz i Owca zdecydowanie lubi funkcjonować w niezagraconej przestrzeni. Tyle, że kiedy rupieć poleży sobie na szafie odpowiednio długo i nabierze mocy urzędowej nie sposób się go pozbyć. Tak, wciąż mam yorka-skarbonkę. I nie, ten post donikąd nie zmierza, ale czego człowiek nie robi, kiedy trzeba sprzątać.
PS Ten niebieski brulion w pudełku to moja debiutancka powieść ;) Naprawdę ujmujące jest to, że trzynaście lat temu, wiedziałam dokładnie, czym jest ekri pojawiające się w pierwszym akapicie. Dzisiaj musiałam dla pewności googlować.