9/09/2013

Pewnego razu w Dunwich... The Shuttered Room


Pierwsze, co przychodzi mi na myśl po obejrzeniu Zamkniętych okien, to że jest to film naprawdę pokrzywdzony. Po pierwsze, przez klasyfikowanie go do zupełnie od czapy gatunku, po drugie przez die-hard fanów Lovecrafta, którzy oczekują wiernej ekranizacji. A kręcenie wiernej ekranizacji Lovecrafta jest przedsięwzięciem dość ryzykownym, bo i jego proza jest dość hermetyczna i bez wcześniejszego zapoznania się z mitologią Cthulhu ciężko byłoby się wkręcić w klimat. Tym bardziej w tym przypadku, kiedy nie mamy nawet do czynienia z samodzielnym tekstem, a epizodem z dziejów rodu Whateleyów.

Akcja skupia się wokół Susanny Whately i jej nowego męża, Mike'a. Para wraca do rodzinnego miasta dziewczyny - naszego ulubionego Dunwich, a jak - z którego lata temu została odesłana przez ciotkę, próbującą ją uchronić od rodzinnej klątwy. Prowadzi to oczywiście do starcia dwóch skrajnie różnych światów - wykształconych, racjonalnie myślących Keltonów i małej społeczności Dunwich, żyjącej na marginesie cywilizacji. Napięcie wisi w powietrzu, niejasne intencje tubylców wprowadzają nerwowy nastrój, tymczasem po dotarciu na miejsce okazuje się, że przestrogi i lęk mieszkańców wyspy nie są do końca wytworem fantazji i uleganiu zabobonom. Ale to nie obecność tajemniczej istoty wywołuje w widzu największy niepokój. Po szczerości, fragmenty kręcone z perspektywy naszego straszaka z pokoiku nad młynem nie są ani niepokojące, ani intrygujące, bo cały plot twist można rozgryźć już we wstępie. To, co wywołuje największy niepokój to właśnie sami mieszkańcy Dunwich. Mała hermetyczna społeczność kompletnie odcięta od świata, nie podlegająca prawu, wąskie poglądy i skrajna głupota i okrucieństwo z niej wynikające.

[teraz będą spoilery, tak jakby]

Najbardziej przeraża właśnie okrutny los, na jaki zostaje skazany 'Diabeł z Młyna', który koniec końców okazuje się po prostu chorą psychicznie siostrą Susanny. Być może Sarah cierpiała na wadę genetyczną - ot, na samym początku dowiadujemy się, że wyspa zamieszkana jest w większości przez Whatelyów, co prowadzi nas do dość nieciekawych wniosków. Być może wpłynęły na to inne czynniki. Jakby nie było, mamy do czynienia z chorą osobą, która pada ofiarą wiejskich zabobonów i choć te były konsekwentnie siane, by zapewnić chorej spokój i przestrzeń i trzymać małą społeczność skłonną do samosądu z dala od starego młyna, w efekcie przychodzi nam się zmierzyć z człowiekiem pozbawionym niezbędnej pomocy, kompletnie odsuniętym od cywilizacji, okrutnie potraktowanym, który siłą rzeczy ulega zezwierzęceniu, stając się potworem. Dokładnie takim samym potworem, jak i pierwowzór, który jak pamiętamy (albo i nie) zostaje skazany na egzystencję w nieludzkich męczarniach, przez człowieka zupełnie zdrowego na umyśle. I tu właśnie tkwi cała lovecraftowska groza.

Jakkolwiek zamysł dobry, tak wykonanie już kuleje. Wcielająca się w Susannę Carol Lynley jest miła dla oka, ale kompletnie nieprzekonująca. Gig Young wypada niewiele lepiej, szczególnie w scenach, w których ze statecznego męża i wydawcy wychodzi Bruce Lee, Karate Miszcz, który kantem dłoni ogłusza wszystkich przeciwników. Najlepiej z całego towarzystwa wypada Oliver Reed, mimiką i zachowaniem wzbudzający autentyczny niepokój. Całości dopełnia coś jakby ścieżka dźwiękowa, czyli kompulsywne uderzenia w talerze, przeplatane uderzaniem w puste struny. Trochę kicha.

Mimo średniego wykonania Shuttered Room nie można nazwać złą produkcją. Udało się przenieść jakby nie było dość hermetyczną prozę Lovecrafta na uniwersalny grunt, sprawić, by widz wcześniej nie mający do czynienia z Mistrzem z Providence odczuł tę charakterystyczną atmosferę nieustannego zagrożenia czającego się gdzieś w ciemności, osaczenia i izolacji od świata zewnętrznego. To nie horror i nie doszukiwałabym się w nim grozy w 'tradycyjnym' ujęciu. To przede wszystkim dramat chorego człowieka pozostawionego samemu sobie. Polecam.