Ale sklejenie tytułu już mnie przerosło.
Mam starszego brata. Nijak ma się to do Altantydy, ale kiedy dzieciństwo dzieli się ze starszym bratem, każdy wypad do kina czy wybór gry to kompromis między nazbyt dziewczęce, a nazbyt chłopięce, dopóki gusta jednej ze stron nie zaczną się przechylać na korzyść tej drugiej. Marne szanse, żeby brat złapał zajawkę na kucyponki i księżniczki, dlatego kiedy wszystkie koleżanki z osiedla płakały, bo Leo utonął, ja kibicowałam Guyverowi (dopiero parę lat później dowiedziałam się, dlaczego to takie smutne, że Leo utonął), u koleżanek pykałam w Spyro i wracałam do domu, żeby strzelać do zombiaków i przerośniętych pająków, a większość animacji stricte dziewczęcych obejrzałam dopiero później, w ramach uzupełniania braków. I tak Disney w wersji raczej przygodowej niż pluszowej zawsze był dla mnie bardziej kuszący - nie żeby brat był potrzebny do ukształtowania takich upodobań nie innych, ale w moim przypadku to chyba jednak jego sprawka. Dlatego kiedy po raz pierwszy oglądałam Atlantydę - a musiało to być koło drugiej klasy podstawówki - produkcja absolutnie mnie ujęła i trafiła do wąskiego gronach tych, które były potem oglądane do zdarcia taśmy. I jakie było moje zdumienie, kiedy odkryłam, że kreska dla mnie absolutnie kultowa, którą stawiałam między Herculesem a Tarzanem wśród szerszej widowni raczej nie odniosła sukcesu (...i jak się ostatnio dowiedziałam: Hercules również nie odniósł sukcesu kasowego. Sprawdziłabym Tarzana ale póki co wolę oszczędzić sobie ten ostatni cios w kreski z dzieciństwa na kiedy indziej ;)
Dlaczego Atlantyda nigdy nie stała się jedną ze sztandarowych animacji ze stajni Disneya - ciężko stwierdzić. W tej dyskusji pojawiło się parę ciekawych teorii: Suzarro zwracała uwagę na umięśnioną sylwetkę Kidy - co wcześniej się przecież nie zdarzało. Beryl zwracała uwagę na fakt, że trąci to nieco plagiatem. Owca dorzuci od siebie, że być może zabrakło takich najbardziej stereotypowych postaci, którym mógłby kibicować małoletni widz: Milo był raczej ciamajdą i outsiderem, a Kida nie miała wiele wspólnego z typową Disneyowską księżniczką ze starannie ułożoną fryzurą, w sukni balowej czy zwiewnej szacie. A przecież do tej pory każda produkcja, czy to kierowana do chłopców, czy dziewczynek, proporcje pięknych księżniczek i przystojnych, dzielnych książąt rozkładała po równo. Cóż, pytanie można wałkować jeszcze przez parę akapitów, ale że odpowiedzi nie znam, a teorie mam dość naciągane skupmy się na samych postaciach, bo właśnie one są tutaj najfajniejszym elementem.
Po pierwsze, Milo: kartograf, lingwista, hydraulik, wierzyć się nie chce, że kawaler ;) Absolutnie uroczy i ujmujący, żyje nadzieją, że pewnego dnia zrealizuje największe marzenie, tym samym dokończy misję rozpoczętą przez ukochanego dziadka. Mol książkowy i pasjonat, mega bystry, przy tym mega naiwny i właśnie te dwie cechy składają się na urok tej postaci. Z drugiej strony Kida - równie bystra i ciekawa świata, przy tym strasznie uparta i gotowa do działania. Mówiąc najkrócej: kobieta czynu. I naprawdę nie chce wracać do tego, jak bardzo niedocenioną animacją jest Atlantyda, ale naprawdę coś tu bardzo nie halo, kiedy grono Disneyowskich księżniczek tworzą głównie cztery, co się wżeniły i jedna pół-ryba, tymczasem Kida, która po pierwsze pochodzi z królewskiego rodu, po drugie jest nie tylko księżniczką ale i bożym pomazańcem stoi sobie z boku zupełnie zapomniana. Nic to.
W ogóle Atlantyda to kopalnia świetnych postaci żeńskich. Pani Packard jest jak prywatne bóstwo pań z okienek i dziekanatów całego świata, tak cudownie zblazowana, z nieodłącznym petem w kąciku ust, o głosie tak męczącym i monotonnym, że aż chce się powiedzieć mów mi jeszcze ;3 Nie wspominając o Audrey, która jest jednym z moich ulubionych animowanych badassów ever. I rzucająca najlepszymi tekstami - cóż, zaraz za panią Packard - Helga, czyli pierwsza zimna suka Disneya. I nic dziwnego, że przy niej kapitan Rourke zły w tak oczywisty sposób nieco blaknie i kiedy myślę o antagonistach Atlantydy - pierwsza przychodzi mi na myśl właśnie Helga ze swoim manieryzmem i wywracaniem oczami. Pozostali bohaterowie nie zostają w tyle - każdy otrzymał świetną spójną osobowość, jakiś charakterystyczny rys i każdy zapada w pamięć, co IMO jest wyznacznikiem sukcesu jeśli idzie o kreację postaci.
Sama fabuła nie jest ani odkrywcza, ani szczególnie intrygująca. Ot, przyjemna i wciągająca, powtórka z rozrywki, czyli biały człowiek i jego białe problemy versus świat. I jak to ładnie Wołodia podsumowuje: Różne złe rzeczy żeśmy robili. Groby rabowali. Świątynie plądrowali. Ale nikt na tym nie cierpiał. No, może ktoś tam cierpiał, ale my go nie znali.
Polecam. Atlantydę oglądnąć naprawdę warto, bo to jedna z najlepszych produkcji Disneya, z fajną, przygodową historią, genialnie sklejonymi postaciami, rozgrywająca się w naprawdę cudnej scenerii. Cieszy oko, ucho i to nie tylko tego młodszego widza. Animacja ponadczasowa.
A teraz wracam do stosu notatek, bo a propos ponadczasowej, czasu już niewiele, a mój misternie ułożony plan nauki jak zwykle sprawdza się bardzo średnio :]
Mam starszego brata. Nijak ma się to do Altantydy, ale kiedy dzieciństwo dzieli się ze starszym bratem, każdy wypad do kina czy wybór gry to kompromis między nazbyt dziewczęce, a nazbyt chłopięce, dopóki gusta jednej ze stron nie zaczną się przechylać na korzyść tej drugiej. Marne szanse, żeby brat złapał zajawkę na kucyponki i księżniczki, dlatego kiedy wszystkie koleżanki z osiedla płakały, bo Leo utonął, ja kibicowałam Guyverowi (dopiero parę lat później dowiedziałam się, dlaczego to takie smutne, że Leo utonął), u koleżanek pykałam w Spyro i wracałam do domu, żeby strzelać do zombiaków i przerośniętych pająków, a większość animacji stricte dziewczęcych obejrzałam dopiero później, w ramach uzupełniania braków. I tak Disney w wersji raczej przygodowej niż pluszowej zawsze był dla mnie bardziej kuszący - nie żeby brat był potrzebny do ukształtowania takich upodobań nie innych, ale w moim przypadku to chyba jednak jego sprawka. Dlatego kiedy po raz pierwszy oglądałam Atlantydę - a musiało to być koło drugiej klasy podstawówki - produkcja absolutnie mnie ujęła i trafiła do wąskiego gronach tych, które były potem oglądane do zdarcia taśmy. I jakie było moje zdumienie, kiedy odkryłam, że kreska dla mnie absolutnie kultowa, którą stawiałam między Herculesem a Tarzanem wśród szerszej widowni raczej nie odniosła sukcesu (...i jak się ostatnio dowiedziałam: Hercules również nie odniósł sukcesu kasowego. Sprawdziłabym Tarzana ale póki co wolę oszczędzić sobie ten ostatni cios w kreski z dzieciństwa na kiedy indziej ;)
Dlaczego Atlantyda nigdy nie stała się jedną ze sztandarowych animacji ze stajni Disneya - ciężko stwierdzić. W tej dyskusji pojawiło się parę ciekawych teorii: Suzarro zwracała uwagę na umięśnioną sylwetkę Kidy - co wcześniej się przecież nie zdarzało. Beryl zwracała uwagę na fakt, że trąci to nieco plagiatem. Owca dorzuci od siebie, że być może zabrakło takich najbardziej stereotypowych postaci, którym mógłby kibicować małoletni widz: Milo był raczej ciamajdą i outsiderem, a Kida nie miała wiele wspólnego z typową Disneyowską księżniczką ze starannie ułożoną fryzurą, w sukni balowej czy zwiewnej szacie. A przecież do tej pory każda produkcja, czy to kierowana do chłopców, czy dziewczynek, proporcje pięknych księżniczek i przystojnych, dzielnych książąt rozkładała po równo. Cóż, pytanie można wałkować jeszcze przez parę akapitów, ale że odpowiedzi nie znam, a teorie mam dość naciągane skupmy się na samych postaciach, bo właśnie one są tutaj najfajniejszym elementem.
W ogóle Atlantyda to kopalnia świetnych postaci żeńskich. Pani Packard jest jak prywatne bóstwo pań z okienek i dziekanatów całego świata, tak cudownie zblazowana, z nieodłącznym petem w kąciku ust, o głosie tak męczącym i monotonnym, że aż chce się powiedzieć mów mi jeszcze ;3 Nie wspominając o Audrey, która jest jednym z moich ulubionych animowanych badassów ever. I rzucająca najlepszymi tekstami - cóż, zaraz za panią Packard - Helga, czyli pierwsza zimna suka Disneya. I nic dziwnego, że przy niej kapitan Rourke zły w tak oczywisty sposób nieco blaknie i kiedy myślę o antagonistach Atlantydy - pierwsza przychodzi mi na myśl właśnie Helga ze swoim manieryzmem i wywracaniem oczami. Pozostali bohaterowie nie zostają w tyle - każdy otrzymał świetną spójną osobowość, jakiś charakterystyczny rys i każdy zapada w pamięć, co IMO jest wyznacznikiem sukcesu jeśli idzie o kreację postaci.
Sama fabuła nie jest ani odkrywcza, ani szczególnie intrygująca. Ot, przyjemna i wciągająca, powtórka z rozrywki, czyli biały człowiek i jego białe problemy versus świat. I jak to ładnie Wołodia podsumowuje: Różne złe rzeczy żeśmy robili. Groby rabowali. Świątynie plądrowali. Ale nikt na tym nie cierpiał. No, może ktoś tam cierpiał, ale my go nie znali.
Polecam. Atlantydę oglądnąć naprawdę warto, bo to jedna z najlepszych produkcji Disneya, z fajną, przygodową historią, genialnie sklejonymi postaciami, rozgrywająca się w naprawdę cudnej scenerii. Cieszy oko, ucho i to nie tylko tego młodszego widza. Animacja ponadczasowa.
A teraz wracam do stosu notatek, bo a propos ponadczasowej, czasu już niewiele, a mój misternie ułożony plan nauki jak zwykle sprawdza się bardzo średnio :]