10/27/2014

The Walking Dead 5x03 || Four Walls and a Roof


Tak właściwie to dzisiejszy recap mógłby się składać jeno z gifów ze skeczów o lamach w czapkach o.ó

!SPOILERY!

To była jedna z najmocniejszych otwierających scen, jakie TWD nam w ciągu tych pięciu sezonów do tej pory zaserwowało O.O

Tyle w kwestii Tyreesa radzącego sobie z... no cóż, czymkolwiek. Ja wszystko rozumiem, wrażliwy facet, ale żeby ot tak puścić człowieka, który był zdolny do zamordowania niemowlaka gołymi rękoma? Myślałam, że przynajmniej porządnie obił mu mordę, ale nope, po Bejsbolówce nic nawet nie widać. W takich momentach naprawdę wątpię w tę rzekomą szlachetność Tyreesa. Wiecie, nie ma nic godnego w pozwoleniu mordercy na mordowanie.

I yup, szkło zdecydowanie w końcu pęknie. Dziwne, że do tej pory wytrzymało pod naporem tylu trupów. Chyba, że amerykańskie szkoły mają w oknach pancerne szyby :P
...a wiecie co, całkiem to możliwe. I dość tragiczne.

Queen Bitch? Damn right, she's Queen :D I całkiem słusznie obawiałam się o nogę Carol, Myśliwi ją faktycznie obserwowali kiedy majstrowała przy samochodzie. Iiii, upada teoria jakoby Gareth znał Boba - widzicie, zna imiona ich wszystkich, zdążyli się sobie przedstawić (co swoją drogą wzbudza mój cichy podziw, bo mnie zapamiętanie imion ludzi z roku zajmowało miesiąc co najmniej ^^).

Czy Bob się zaśmieje? Zaśmiał się! No, na to czekałam od zeszłego tygodnia. I choć Bob tak ogólnie mnie ni chłodzi, ni grzeje - czapki z głów, jedna z najlepszych scen evah.

 

Ja rozumiem, że budujemy napięcie i w ogóle, ale czy wy tak na serio w tej scenie, kiedy Sashę zachodzą od frontu dwa zombiaki? Bo wiecie, ze wszystkich kreaturek, co to go bump in the night, zombie jest chyba najmniej subtelne. Znaczy, one robią dosłowne 'bump'. O drzewa, wystające pieńki, glebę (jak już się potkną o własne nogi - a jestem przekonana, że dochodzi do tego notorycznie!). Nie wspominając już o tym, że jęczą i charczą. Nie jest to najlepszy materiał na jump scare.

I skończyło się biesiadowanie. Kudosy dla Setha Gilliama, fantastycznie wykreował tę postać, autentycznie wzbudza współczucie. Bo jak już padło kilkukrotnie w dyskusji pod poprzednim recapem - oryginał pozostaje czytelnikowi w najlepszym wypadku obojętny.

Tak swoją drogą - jedyną przeszkodą, jaką napotkała wspólnota Gabriela były zamknięte drzwi, jeśli dobrze rozumiem, tak? Nie były dodatkowo zabarykadowane, tak? I to te same drzwi, w których Gareth później bez problemu wyłamuje zamek, tak? Ok. Udajmy, że tego nie widzieliśmy.

O, rickowie też pamiętają o Jimie, chwali się.

Daryl and Carol are gonna be back. We're not going anywhere without them. - zachwycałam się już zażyłością ricków w tym tygodniu? Uwielbiam te momenty.

I w takich chwilach naprawdę cholernie ciężko kibicować Abrahamowi - bo jak skrajnie zaślepiony musi być, żeby podejmować tak nagłe i, z braku lepszego słowa, egoistyczne decyzje? Carol i spółka uratowali życie jego i jego ludzi, czy z tego względu nie zasługują choćby na jakieś absolutne minimum lojalności, wdzięczności? Rozumiem, że woli ślepo wierzyć, niźli zmierzyć się z ponurą rzeczywistością. Tylko ile jest w stanie poświęcić, byle by zachować swoją mydlaną bańkę? Oraz: tak. cholernie. nie podoba mi się. jak zrobili z Rosity postać bez własnego zdania, która wykrzykuje rzeczy, na które nikt nie zwraca uwagi i zadaje głupie pytania, tylko dlatego, że ktoś je zadać musi. Drodzy scenarzyści, ogarnijcie się.

I dlaczego Abraham się tak uczepił Glaggie? Glaggie jest rickowe, wara.

A Eugene... to taki biedny mops jest czasami. I chciałby, i nie może. Co swoją drogą jest jakby strasznie OOC? o.ó To jest /potencjalne spoilery do komiksu - w zależności od tego, czy wierzycie w historyjkę Eugene'a - cała ściema o DC jest jego sposobem na przetrwanie - żeruje na wierze i dobrych chęciach innych, by ocalić własną dupę, jest doskonale świadom tego, że jego działania narażają innych na niebezpieczeństwo czy nawet śmierć. Zaaranżował całą tę szopkę, w której inni są chętni by oddać za niego życie. Więc te przebłyski dobrej woli? cywilnej odwagi? które od czasu do czasu przejawia - wracając do Glenna i Tary, czy wyrażając chęć pozostania z Rickiem i zmierzenia się z Łowcami - zwyczajnie nie trzymają się kupy. Stoją w sprzeczności z jego strategią na przetrwanie i na dłuższą metę - charakterem tak w ogóle. I oczywiście wszystko możliwe, że zżera go poczucie winy, bije się z myślami, rozważa wyznanie prawdy. Problem w tym, że nie pokazano nam tego na ekranie. Pokazano nam za to, że wciąż konsekwentnie podtrzymuje swoje kłamstwa (mówka w wagonie w Sanktuarium). Więc jakby nie patrzeć - OOC. Koniec spoilerów./

Nic to - mogę wybaczyć scenarzystom papranie Eugene'a, bo zakończyli sprawę z Łowcami tak ładnie! Zdołali zbudować prawdziwe napięcie i choć znałam zakończenie - przeżywałam tak, jakby zetknęła się z tą historią po raz pierwszy. I za to scenarzystów podziwiam, bo potrafią pozostać wierni oryginałowi na tyle, by zachować ducha komiksu, jednocześnie mącą i plączą i są w stanie podtrzymać zainteresowanie wszystkich widzów po równo. Scena, w której Gareth wymienia imiona wszystkich pozostałych w kościele przyprawia o ciarki. Swoją drogą kiedy zjechali z ujęcia tabliczki z frazesem o głupocie na twarz Eugene'a, byłam przekonana, że w końcu wykorzysta jakoś to swoje legendarne IQ i uratuje dzień. Oh well. O! O! O! Chyba, że zadumał się właśnie nad tym, jak głupie były jednak te jego przebłyski szlachetności czy czego tam ^^

I strasznie to było głupie ze strony Carla, kiedy rzucił się w stronę Judith kiedy zaczęła płakać. Wiem, że odruch. Ale i tak było już poniewczasie, by cokolwiek na to zaradzić, a tylko opuścił broń i stracił czujność.

Przepraszam, to silniejsze ode mnie :3 | źródło: klik
Znaczy: jestem zadowolona z finału Łowców, bo napięcie - to raz. Dwa, masakra w kościele zrobiła większe wrażenie, bo po pierwsze - kościół. Po drugie - jakby nie było lepsze kreacje: bo w tym przypadku Łowców widzimy zarówno w roli kata, jak i ofiary, można dojrzeć człowieka w człowieku. Oryginalni Łowcy są kompletnie papierowi pod tym względem. Także ich śmierć wywiera zupełnie inne wrażenie. Ale mimo wszystko bardzo liczyłam na odtworzenie tej sceny z "hold him down". Cóż, może to i lepiej, że nie posunęli się aż tak daleko, bo średnio wpasowałoby się to w obecne nastroje grupy. Ale... kurczę, no szkoda. Also: IMDb, ty draniu! Już nigdy ci nie zaufam.

Sasasa, mówiłam, że Rick zrobi jeszcze użytek ze swojej maczety :3 Nikt nie może powiedzieć, że facet nie dotrzymuje słowa.
źródło: klik
Śmierć Boba: damn, miałam nie płakać, ale jak mam nie płakać, kiedy Sasha płacze? ;_; I okej, wyszło nieco melodramatycznie. Ale po szczerości: to miła odmiana, kiedy nasi bohaterowie dostają szansę na pożegnanie. Bo rzadko kiedy ten komfort mają - chyba po raz ostatni mieli tę możliwość w przypadku Andreii, i też nie wszyscy, też w bardzo nieciekawej sytuacji. Co tu dużo mówić, jest to w pewien pokrętny sposób pocieszne, że chociaż jeden bohater mógł odejść we względnym spokoju, z uśmiechem na ustach. Sama jestem zaskoczona, jak bardzo mi się to zakończenie podobało.
"Nie rozdzielamy się pod żadnym pozorem!" - powiedziało Glaggie, rozdzielając się. Argh, foch. Owca tego nie aprobuje. 

Uśmiech Michonne! :D Dobre pytanie: gdzie jest Carol? Oj, oby w krzakach, bo jeśli Daryl przyprowadził tylko Beth... oj, wszetecznice posypią się szczodrze.