Fragment grafiki autorstwa Mr Mort. |
Wiecie co, Owca jest zła. Owca chciała zacząć Ciemność od króciutkiej retrospekcji, bo tak się składa, że powieść Herberta była pierwszym horrorem, jaki wpadł jej w ręce i uwaga – przestraszył. Co prawda o to nie trudno kiedy przeżyło się ledwie dekadę, ale tak czy siak, to książka która zrobiła na mnie największe wrażenie i utkwiła w pamięci. A na okładce widniał tytuł Nawiedzony. Jakaż była moja radość, kiedy po kilku latach dorwałam go w antykwariacie za niecałe 3 zł. A jakież było zdziwienie, kiedy okazało się, że Nawiedzony nie jest Nawiedzonym. To znaczy jest. Za to Duchy ze Sleath już nie są. Zmierzam do tego, że biblioteki publiczne, które podmieniają okładki – a choćby i tego samego autora – to ZŁO, w czystej, skondensowanej postaci. Trochę jak budyń.
Wracając do samego Herberta i serii o Davidzie Ashu – właściwie gdyby dziś ktoś zapytał mnie o najstraszniejszą powieść, jaką przeczytałam, prawdopodobnie odpowiedziałabym: Duchy ze Sleath, rzecz jasna. Nic dziwnego, że po takim miłym powitaniu, z przyjemnością wróciłam po tych kilku latach do jego twórczości. No i nie powiem, żebym była jakoś specjalnie oczarowana całokształtem, bo pierwsze co się rzuca w oczy to to, że Herbert jest pisarzem strasznie nierównym. Taka Włócznia na przykład, czy seria Szczury – nic, tylko kartkować i sprawdzać ile jeszcze do końca, o elementach grozy dozowanych z wyjątkową oszczędnością już nie wspominając. A potem Ash, Ciemność, Inni... Ale o Ciemności miało być. Właściwie pierwsze co przychodzi na myśl podczas lektury to survival horror. W pewnych momentach miałam wrażenie, że brakuje mi tylko joysticka w dłoni – czy to dobrze, czy źle? To już chyba kwestia osobistych upodobań. Owcy się podobało, nie będzie ukrywać, że jest fanką ucieczek przed zombiakami.
Z grubsza: Chris Bishop, badacz zjawisk nadprzyrodzonych, Jacob Kulek, autorytet w tej samej dziedzinie, jego opiekuńcza córka Jessica i medium Edith Metlock. Czwórka bohaterów musi zmierzyć się z Ciemnością i złem, jakie ta ze sobą ściąga. Epicentrum makabrycznych zdarzeń jest stare domostwo, w którym niegdyś działy się rzeczy, przekraczające wyobraźnie przeciętnego człowieka.
(...) byli tam inni, niektórzy leżeli na podłodze, część spoczywała w fotelach, paru siedziało prosto, patrząc przed siebie, jakby mnie obserwowali. Lecz wszyscy byli martwi. (...)
Niewątpliwym plusem jest szeroka paleta lęków, do jakich odwołał się Herbert – od makabrycznych opisów wywołujących dreszczyk, po jeden z najstarszych ludzkich lęków: lęk przed ciemnością i nieznanym. [Was też przeraża mnogość słowa 'lęk' w tym akapicie?]
A minusy? Schematyczny bohater. Jak w większości powieści Herberta (a kto wie, może i we wszystkich?) główny bohater jest twardym, szorstkim facetem po przejściach, który dzielnie pakuje się w pierwszą napotkaną kabałę, choć przeważnie zdaje sobie sprawę z zagrażającego mu niebezpieczeństwa. Bo nie ma chyba nic gorszego, niż poznanie głównego bohatera po pierwszym akapicie...
Podsumowując: lektura w sam raz na wieczór, ewentualnie zarwaną noc. Trochę dreszczyku, prosta akcja, w której nie sposób się zgubić i znakomity kunszt autora. Polecam.
6/10