8/30/2010

Owczym okiem na książkę #5 Rattawut Lapcharoensap - Nie każ mi tutaj umierać

Fotografia autorstwa Sergueia Preobrazhenskiego.

Dość długo kurzyło się to to na półce, póki Owca nie zdecydowała się w końcu sięgnąć po „Nie każ...”. Może zniechęcało ją trochę nazwisko autora, którego nie potrafiła poprawnie wymówić (i nie umie nadal...), a może fakt, że jest to zbiór opowiadań, a ta idea nie do końca do Owcy przemawia (pomijając niektóre wyjątki). Bo do ich pisania – jak i wszystkiego innego – trzeba mieć jednak smykałkę. Jedni do wykreowania historii potrzebują trzystu stron, inni spokojnie mieszczą się w trzech i której opcji by nie wybrać, zawsze trafią się jakieś wyboje. Co czyha za bramką numer dwa? Między innymi wspomniana wyżej długość utworu, nie zawsze pozwalająca na odpowiednie przybliżenie postaci, wgryzienie się w historię. I Lapcharoensapowi nie do końca udało się obejść tę przeszkodę.

Treść. Zacznijmy od tego, że nie jest to książka dla osób szukających prostej rozrywki na kilka godzin. Jak chyba większość tekstów z „egzotycznym” rodowodem wymaga pogłębienia nieco wiedzy na temat obyczajów, mentalności kraju, bo niektóre zagadnienia mogą być najzwyczajniej w świecie niezrozumiałe. A kiedy dowiemy się co nieco o Tajlandii możemy brać się za lekturę. A teraz wszyscy wpisują sobie w Googlową wyszukiwarkę obrazów frazę „Tajlandia”. Wam też wskakują pocztówkowe widoki, przejrzysty ocean i raj na ziemi w formacie jpg? Ładnie, prawda? Cóż, w „Nie każ..” tego nie uświadczymy zbyt wiele. Tu nie jesteśmy turystami, nie przyjechaliśmy podziwiać krajobrazów. Skupimy się na tym, co w środku.
Na całość składa się osiem, niepowiązanych ze sobą opowiadań:
  • Farangowie – rzecz o młodym Tajlandczyku i jego wiernym towarzyszu, a przy tym jedynej pamiątce po ojcu – Clincie Eastwoodzie. Niezrażony historią swojej matki, chłopak popada w coraz to nowe, beznadziejne romanse z amerykańskimi turystkami.
    „Dajesz im historię, świątynie, pagody, taniec tradycyjny, pływające targowiska, rybne curry, tapiokę, przędzalnie jedwabiu, a oni, jak banda dzikusów interesują się tylko ujeżdżaniem słoni i ślinią się na widok dziewczyn, a w przerwach półżywi leżą na plaży i hodują raka skóry.”
  • Café Lovely – historia braci dorastających w biednej części miasta, starających się poradzić sobie po śmierci ojca.
    „Ojciec nie żył od czterech miesięcy (...) Wystarczył niesprawny dźwig i kontener wielkości naszego domu, pełen małych drewnianych zabawek dla dzieci w Ameryce – nie taki znów wielki kontener, bo nasz dom nie jest duży.”
  • Pobór – dwóch przyjaciół staje przed komisją poborową. Jednak tylko jeden z nich ma wystarczająco bogatych rodziców, aby uniknąć wojska.
    „Wichu nie wiedział jeszcze, że bardziej ode mnie potrzebuje modlitwy. Nie powiedziałem mu tego. Nie powiedziałem mu, że wszystko mam już załatwione. (...) Był to pierwszy i jedyny sekret, jaki ukryłem przed Wichu.”
  • Zwiedzanie – samotna matka i pracoholiczka zaczyna tracić wzrok. Nim to się jednak stanie postanawia wraz z synem zobaczyć Tajlandię.
    „(...) pamiętam, jak mama mówiła mi w dzieciństwie, że Tajlandia jest rajem głupców (...) Jeśli raj rzeczywiście jest tak blisko domu, równie dobrze może się tam przejechać i sprawdzić na własne oczy.”
  • Sprzątanie – Dang i Lupé są profesjonalnymi sprzątaczami. „Grasując” po mieszkaniach klientów niejednokrotnie mają okazję przekonać się, że nawet najlepsze domy skrywają swoje tajemnice.
    „Większość architektów rozumie, że ludzie potrzebują przestrzeni na chowanie różnych rzeczy (...) Innymi słowy ludzie rzadko mają ochotę mieć przed oczami obraz całości swojego życia.”
  • Kambodżanka Pryscylla – na obrzeżach nowopowstałego osiedla zaczynają się osiedlać kambodżańscy uchodźcy. Dwóm chłopcom i Pryscylli – dziewczynce z obozu uchodźców – udaje się przełamać dzielące ich bariery. Zaprzyjaźniają się, a ta opowiada im swoją historię.
    „Bóg chce nam coś powiedzieć (...) mówi nam: wybaczcie, ale nie będzie żadnego ośrodka zdrowia, ogrodu, placu zabaw, ani basenu (...) Zamiast tego dam wam paru kambodżańskich uchodźców. Nie są wcale zabawni, ale kto powiedział, że życie musi być zabawne?”
  • Nie każ mi tutaj umierać – syn Perry’ego ożenił się z Tajką. Perry, ze względu na stan zdrowia zmuszony jest zamieszkać z Jackiem i jego nową rodziną. Dnie spędza na wspominaniu rodzimej Ameryki, przyjaciół i obserwowaniu wnuków i synowej, z którymi nie potrafi się porozumieć.
    „Tylko że Mack widzi siebie w Tyronie i jego dzieciach (...) nie siedzi w tropikalnej, udającej miasto dżungli i nie zastanawia się, w jaki sposób otaczający go ludzie – jedyni żywi noszący jego nazwisko – mogą z nim być spokrewnieni.”
  • Koguty – ojciec Laddy ma obsesję na punkcie swoich kogutów. Czasem rozmawia z nimi w nocy. Pewnego dnia, podczas walk kuraków, wygrał z nieodpowiednią osobą.
    „Nie miałam pojęcia, czy modli się do nich, przeklina je, czy śpiewa im kurze kołysanki (...)”
Niezbyt wyszukane tytuły, ale o to właśnie chodzi: prosty przekaz, bez upiększania. Lapcharoensap idealnie połączył całą paletę kolorów z wszelkimi odcieniami szarości, tworząc obraz Tajlandii, jakiej nie zobaczymy w przewodniku, w której piękne widoki graniczą ze slumsami, gdzie mimo trudnej sytuacji można zaznać wiele ciepła. To, w połączeniu z błyskotliwymi uwagami i obserwacjami sprawia, że kolejne opowiadania czyta się z przyjemnością. Minusy? Też się zdarzyły. Pierwszy to zasługa wydawcy: brak spisu treści, co nieco utrudnia lekturę i zmusza do kartkowania całej książki w poszukiwaniu jednego tekstu. Poza tym, zbyt mało czasu, aby przywiązać się do bohaterów i chociaż zarysowani są dość wyraźnie, to ich dalsze losy pozostają czytelnikowi obojętne. Nie ma tu też nic ciekawego dla fanów wartkiej akcji – całość utrzymana jest raczej w gawędziarskim tonie (co z kolei stwarza przyjemną, „kameralną” atmosferę, tak do plusów wracając).

6/10