No nic, biorąc pod uwagę permanentną nudę i wybitnie niską cenę promocyjną zainwestowałam w pana Weavera i czekałam na zapowiadane fajerwerki. Nie doczekałam się. Pomysł był jak najbardziej udany, warsztat bez zarzutu, miało to wszystko potencjał... i na tym stanęło. Potencjał został rozjechany, tak samo jak napięcie i atmosfera. Mimo to bez większych problemów dobrnęłam do punktu zwrotnego. Miało być napięcie, tymczasem dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe memłanie. A cały problem tkwił w tym, że każde następne posunięcie postaci było boleśnie przewidywalne. Od pierwszej strony. W miejscu, w którym powinnam czytać z zapartym tchem, ziewałam i sprawdzałam ile jeszcze do końca. Zdecydowanie nie o to chodziło. Dodajmy przerysowane postacie – założę się, że gdyby ktoś zrobił przekrój poprzeczny przeciętnego thrillera wszystkie bez problemu mogłyby wskoczyć do swojej szufladki. A szkoda.
Kolejny minus – ten, który zabolał mnie chyba najbardziej – to pominięcie co ciekawszych wątków i zbycie ich w kilku słowach. Ot, było minęło, wracajmy do sedna. O co się rozchodzi? Znany dziennikarz, Paul Garret, oraz jego żona, zostają napadnięci we własnym domu. Paulowi udaje się przeżyć, tymczasem morderca coraz bardziej się nakręca. Paul postanawia wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę, lub przynajmniej ukarać system, który jest odpowiedzialny za resocjalizację więźniów.
Podsumowując: mogę jedynie zapytać, po co stawiać sobie poprzeczkę, której nie zamierza się przeskoczyć. Zapowiadanego napięcia nie było, o refleksjach już nie wspominając – nie ma na nie miejsca, skoro autor wyłożył wszystko łopatologicznie...
3/10
Impulse | EM | 1993/1994
Impulse | EM | 1993/1994