Wąpierze co prawda powoli schodzą z tapety, ale też po 'Kroniki' Owca sięgnęła na długo przed boomem i właściwie, to zupełnym przypadkiem. I zaczęłam od najmniej 'wampirycznej' części, to jest od Merrick. Po prostu któregoś dnia w antykwariacie wpadła mi w oko, a że skojarzyłam z filmem, z czystej ciekawości zerknęłam. Zresztą na mojej półce też swoje przeleżała, zanim w końcu zachciało mi się ruszyć. I tak swoją drogą, kiedy już Owca wkręciła się wystarczająco, by zacząć serię kompletować (co, jak widać na załączonym obrazku, znudziło jej się mniej więcej w połowie), czuła się zażenowana stojąc przy kasie z książką o wampirach. Bo ktoś mógłby powiedzieć, że Owca jest częścią... cóż, owczego pędu. Ale pamiętajcie, są owce i jest Owca, one&only. Ale lekki offtop się zrobił. Owca przeprasza i bierze się za panią Rice.
Patrząc wstecz, Owca cieszy się, że przygodę z 'Kronikami' zaczęła od siódmego tomu, bo szczerze mówiąc, gdyby zaczęła ją od Wywiadu z wampirem... to odpadłaby na samym starcie. Dlaczego? Louis de Pointe du Lac. Najbardziej rozlazły, bezbarwny i nieznośny bohater, z jakim dane było Owcy obcować... Aż chce się zacytować Nonsensopedię: (...) emo znalazł głupiego, który słucha jego gorzkich żali i dzielnie nagrywa. Ostateczną konkluzją tej relacji, a także pointą książki jest to, że dziennikarz też Louisa nie zrozumiał... A Owca może tylko przytaknąć, bo przez Wywiad... brnęła wyjątkowo opornie i tylko myśl o co jakiś czas pojawiającym się Lestacie podtrzymywała ją przy życiu. Tylko że, jak na wyjątkowo irytującą postać przystało, Louis musiał okresowo wyeliminować jeden z nielicznych barwnych akcentów powieści, co by sprowadzić ją na swój rozlazły poziom. Także podsumowując: pierwszy tom był samobiczowaniem z definicji radosnej owczej natury. Oczywiście są gusta i guściki, wielu zagorzałych fanów tej części snuje się po świecie. Ale Owca z pewnością do nich nie należy - to prawie tak, jakby ktoś zebrał wszystkie najgorsze przywary pani Rice i obwiązał je kokardką. Co Owca ma na myśli: zdecydowanie zbyt kwiecisty język i dużo dumania, co w efekcie dało przerost formy nad treścią.
Na szczęście drugi tom był dużo bardziej zjadliwy, głównie dzięki postaci Lestata de Lioncourta - jednej z najciekawszych, jakie spod pióra pani Rice w tej serii wyszły. Styl ten sam - zbyt dekoracyjny, jak dla Owcy - ale zmiana narratora potrafi zdziałać cuda, bo w przeciwieństwie do Louisa, Lestat dysponuje poczuciem humoru, miewa błyskotliwe myśli (może Louis też miewał, ale widocznie utonęły w morzu lamentów), a przede wszystkim, ujmuje osobowością. Zadziorny, bezczelny i bezkrytyczny wobec samego siebie. Jestem, jak się dobrze nad tym zastanowicie, wspaniały. I chyba jasne, że ktoś musiał to głośno powiedzieć ("Krwawy kantyk"). Na lestatowych wspominkach upływa nam tom drugi. I oto, na samym końcu, pojawia się, panie i panowie: akcja! Swoją drogą autorka zachowała się w tym miejscu niezwykle bezlitośnie, pozostawiając czytelników z tym fantem na kolejne... trzynaście lat! Bo tyle właśnie trwała przerwa między wydaniem drugiego, a trzeciego tomu. Cóż, Owca nie zazdrości fanom, którzy z niecierpliwością oczekiwali na rozwój zdarzeń.
Trzecia część zaczęła - można tak chyba powiedzieć - nowy rozdział w 'Kronikach' - rozdział pełen akcji, od której nie sposób się oderwać i która - w przeciwieństwie do tomów pierwszych - rozgrywa się na bieżąco. W samej Królowej potępionych jest wiele ciekawych wątków, każdy widziany innymi oczami. Chociaż głównymi bohaterami są Lestat i Jesse, mamy tu również wątek Mariusa, Pandory, Kajmana, Armanda, a nawet Daniela - dziennikarza z Wywiadu. Poza Kajmanem, reszta nie zajęła zbyt dużo miejsca, ale mimo to, każdy zdołał swoją historią wnieść coś nowego i interesującego. No i oczywiście wątek snu - snu, który śni każdy wampir, choć żaden nie wie, co oznacza. I w przeciwieństwie do poprzednich części tę czyta się łatwo i przyjemnie, nie przytłacza. Właściwie to samo można powiedzieć o Opowieści o złodzieju ciał - czwarty tom był doskonale wyważony, ładnie dobrane proporcje akcji i typowego "rice'owego" dumania dały nam pozycję bardzo ciekawą i lekkostrawną. Ale równowaga musi być, więc w tomie piątym autorka snuje przed nami całą historię stworzenia i Owca musiała uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości. Niestety, nie wystarczyło jej na tom szósty, chociaż w sumie dość cienki - dla Owcy zupełnie nie zjadliwy, podobnie jak ósmy. Ale na dobrą sprawę nie stanowiło to żadnego problemu, bo owe pozycje zawierają historię Armanda (VI Wampir Armand) oraz Mariusa (VIII Krew i złoto) i spokojnie można się bez nich obyć. Ale między tymi dwoma tomami, trafiła się właśnie Merrick - książka, która zaczęła owczą przygodę z Rice i zrobiła duże wrażenie. Przede wszystkim klimatem, pod tym względem, to jedna z najlepszych części w serii. I to należy zapamiętać, bo nieczęsto Owca to mówi - powiało magią. Nie w znaczeniu potterowskim, rzecz jasna. Ale atmosfera budowana przez autorkę utrzymuje się od pierwszej do ostatniej strony.
Przejdźmy do tomu dziewiątego: Posiadłości Blackwood, kolejnego nielichego tomiszcza w serii (640 stron - kompletnie nie nadaje się na lekturę podręczną). Tu poznajemy historię Quinna oraz pośrednio Mony, bohaterów, którzy będą towarzyszyć Lestatowi do ostatniego tomu. Z zawartością sprawa ma się podobnie, jak z Opowieścią... - przez większość czasu pani Rice udaje się zachowywać równowagę między akcją, a 'przystankami'. I w końcu część dziesiąta. Tu znów dużo akcji. Nie brakuje lestatowych przemyśleń, ale nie są dominującym elementem. Druga, obok Złodzieja ciał najlżejsza powieść.
Tak, Owca przyznaje, nieco zbyt skrótowe przedstawienie serii. Ale na dobrą sprawę recenzowanie każdego tomu z osobna byłoby bezsensowne, choćby dlatego, że cały czas wałkowałyby się te same zdania: styl zbyt kwiecisty i trochę przytłaczający, akcja jest, akcji brak et cetera... Podsumowując: pierwsze co rzuca się w oczy, to że Rice popada ze skrajności w skrajność; od nużącego wodolejstwa po wartką akcję, od bohatera zwyczajnie nudnego i daremnego, po postać interesującą, dynamiczną i genialnie przedstawioną. Istnieje chyba niewielu autorów, którzy w jednej serii byliby zdolni do maksymalnego podkręcenia zainteresowania, by już tom dalej zanudzić czytelnika na śmierć. Choć tu warto wspomnieć, że pani ma smykałkę do kreowania warstwy psychologicznej. Nic w budowie postaci nie jest tu przypadkowe, wszystko dokładnie przemyślane i podane, ale nie w sposób łopatologiczny - Rice pozostawia otwartą furtkę dla interpretacji czytelnika. I dobrze, bo przecież każdy odbiera postacie na swój sposób. Kolejna mocna strona: kreacja wampirów. Rice ukazuje istoty niezwykłe, ale nie wyprane z człowieczeństwa. Nie są to wąpierze z gatunku tych, co to kilkaset lat sobie żyją i nadal prowadzą beztroskie życie w kręgu swoich (tak, Owca pije do mejerowsjkiej sagi), nie są stworzonkami totalnie bezrefleksyjnymi (tak, znów to robię) i zachowują swoją... chociaż ostatnimi czasy to słowo straciło na wartości i w owczych uszach brzmi co najmniej śmiesznie... mroczną, intrygującą otoczkę, a to wyróżnia je z potoku pseudo wampirów, którymi ostatnio zalewają nas nabijacze kasy, a które służą wyłącznie byciu mhrocznym i całuśnym. Tak, nie można zaprzeczyć, że Rice ma lekkie ciągoty do marysuizmu, ale też spokojnie można powiedzieć, że jeśli już ją poniesie - wychodzi z tego z klasą. Klasą, która, mimo wszystkich wad, jest nieodłączną częścią jej stylu.
Czy kiedykolwiek mówiłem, że nie jestem próżny? Wzniosłem próżność na poziom poetycki, nieprawdaż? Przetransponowałem próżność w poezję, nieprawdaż?
Krwawy kantyk
Owca ocenia: 6.5/10
REBIS | 1976 - 2003
REBIS | 1976 - 2003