1/20/2011

Owczym okiem na film #6 Jekyll + Hyde

Jekyll + Hyde jest współczesną opowieścią o odwiecznym pragnieniu bycia kimś innym i o tym, jak niebezpieczna jest zabawa z własnymi demonami... Henry "J" Jekyll i Mary Glover, studenci Akademii Medycznej rozpoczynają potajemne eksperymenty. Ich celem jest wytworzenie narkotyku, który wyostrzy ich osobowości i sprawi, że staną się takimi ludźmi, jakimi zawsze chcieli być. Nie mając innego wyboru, eksperymentują na sobie, lecz wczesna forma nowego narkotyku zabija Mary. Jekyll eksperymentuje nadal dostosowując narkotyk, aż ten przejmuje kontrole nad jego życiem. Konsekwencje są przerażające... 

Już sam opis na okładce wprowadza w błąd, ponieważ rola Mary Glover (Katrina Matthews) ograniczyła się do zaaplikowania sobie pigułki i zgonu, a całość zajęła góra pięć minut filmu. No, sześć, jeśli liczyć by ujęcia pośmiertne. Cała historia skupia się na Jekyllu (Bryan Fisher) oraz grupce jego znajomych z uczelni, między innymi Marcie Utterson (Bree Turner), jak się okazuje, wielkiej miłości Henry'ego. Kocham cię bardziej, niż siebie samego - powiedział moment przed ostatnim pocałunkiem z lufą rewolweru. Nie, nie spoileruję, od samobójstwa głównego bohatera zaczyna się film. Motyw sam w sobie jest dość fajny, choć mocno ograny, pod warunkiem dobrego rozegrania całej reszty. Tu niestety nie wyszło. Wracając do wątku, ehm, miłosnego, nie został oddany zbyt dobrze. Może Owca się po prostu nie zna, ale nie dopatrzyła się żadnych oznak tej jakże epickiej miłości, chyba że została wyrażona poprzez niedokonanie równie epickiego morderstwa na bohaterce. Również szaleństwo Jekylla nie było zbyt dobrze ukazane. Może po części zawiniła konstrukcja fabuły, o której będzie za moment, a po części nieudolna i płaska gra aktorska, trudno ocenić.

Konstrukcja fabuły - i tu Owca dość mocno zwątpiła. Wszystko było zdecydowanie zbyt chaotyczne, a efekt rozminął się chyba z zamiarami twórców - zamiast odzwierciedlenia chaosu w głowie Jekylla film jest po prostu nieco męczący i miejscami wydaje się niespójny. No i nielogiczny, choć tu nie fragmentaryczność zawiniła... a zwyczajny brak logiki. Jak to się stało, że morderca działający bez jakichkolwiek środków ostrożności, nie dbający nawet o zacieranie odcisków palców pozostawał nieuchwytny? W końcu nie chodziło o kieszonkowca, a faceta dokonującego makabrycznych zbrodni. No coś tu nie gra. Tu szczególnie rzuca się w oczy scena zabójstwa Dana (Zachary Bennett) , kiedy to "J" dotyka broni gołymi rękoma, podobnie zresztą jak samą ofiarę, pozostawia dookoła multum śladów DNA... a policja chce identyfikować morderce po krzyżyku trzymanym w dłoni zabitego. Krzyżyku, który nota bene nie musiał wcale należeć do sprawcy. I który wcale nie był super oryginalnym krzyżykiem. Co trzeźwo zauważa profesor Poole (Maria del Mar), by chwilę później tak czy siak posłać całą logikę w krzaki i kierując się pierwszą zasadą kiepskiego horroru udać się w ostatnie miejsce, do którego powinna się udać. Pomijając już, że sam krzyżyk był namiętnie miętoszony w dłoni przez policjantkę, bo po co zabezpieczyć dowód. Nie zapominajmy także o całkowitym rozpuszczeniu ludzkiego ciała w warunkach domowych przy pomocy pięciu litrów kwasu. Nie jestem ekspertem od pozbywania się zwłok, ale to wydaje się co najmniej naciągane.

Jeśli jesteśmy już przy zasadach marnego horroru, nie można pominąć sporej dawki seksu, nagości i sadyzmu, czyli wszystkiego do czego uciekają się twórcy by przyciągnąć jednak czyjąkolwiek uwagę. I naprawdę film obyłby się bez niektórych scen, zwłaszcza, że wiele nie wnosiły do całości i jak na skopane sceny erotyczne przystało, były po prostu nudne.

Ostatnie "ale" - przemiana głównego bohatera. By tradycji stało się za dość, wystarczyło zdjąć okulary...

Jedynym plusem jest klimatyczna muzyka. Co prawda klimatem nie pasuje do obrazu... ale nadal jest fajna.

Owca ocenia: 3/10
Scenariusz: David T. Reilly | Reżyseria: Nick Stillwell | 2006