1/19/2011

Owczym okiem na książkę #19 Brad Whitaker - Wszystko jest hybrydą

Przy okazji posta o najnowszym albumie Linkinów Owca wspominała, że swego czasu muzyka tych panów była dość bliska owczym uszom i poniekąd sercu. I był taki moment kiedy Owca miała prawdziwą fazę na zbieranie fantów. Miała nawet założony taki specjalny zeszycik na wycinki z gazet. No, ma nadal, ostatnio nawet go znalazła. I nie zeszycik, a brulion A4, ale ciii. I tak nigdy go nie zapełniłam. W takiej sytuacji Owca musiała mieć również książkę pana Whitakera. Nieźle się za nią nachodziła, ale w końcu ją znalazła. Parę lat później dostała "nową wersję" od jakiegoś zacnego znajomka i miała okazję się przekonać, że obie są do luftu. A ponieważ Owca jest leniwa, a plusów tak czy siak nie ma, po prostu wypunktuje minusy. Najpierw od strony treści, lecim.

  • Całość napisana jest po linii najmniejszego oporu. Mało tu ciekawostek, czy nawet faktów, treść jest po prostu uboga. Gdyby chociaż pisane to było z jakimś polotem. Ale nie. Na wikipedii zdarzały się ciekawsze teksty. 
  • Błędy. Jasne data urodzenia tego, czy tamtego nie ma znaczenia dla muzyki. Ale jeśli autor bierze się za przybliżanie nam życia danego muzyka, byłoby jednak dobrze, gdyby nie przekręcał dat urodzenia i imion (!). Także miast Brada mamy Brandona, a Mike'owi Shinodzie strącono z karku dobre dziewięć miesięcy. I nie dość, że przekręcono miesiąc, to również dzień. A najlepsze jest to, że w wersji z 2007 mamy nadal te same błędy.
  • No właśnie, nowa wersja. Jedyne zmiany w treści to dodanie dziesięciu stron, które w zasadzie nie wniosły niczego nowego. Ot, naklepanie paru słów o projekcie solowym Shinody, troszkę o życiu prywatnym i uber skrótowe przedstawienie trzeciego studyjnego krążka, Minutes to Midnight.
A teraz część estetyczna. Też kuleje, mówiąc łagodnie.
  • Zacznijmy od okładki, na której brakuje nam basisty, Phoenixa. Owszem, z zespołu odszedł, ale wrócił dość szybko. Gdyby książka obejmowała wyłącznie okres jego nieobecności - wtedy byłoby to całkiem zrozumiałe. Ale w tym momencie, Owca zupełnie tego nie rozumie. W końcu całkiem rozsądnie byłoby dać na front zdjęcie, na którym są wszyscy członkowie zespołu...
  • Zdjęcia w środku. Czasem odnosiłam wrażenie, że grafik opił się kawą i lokalizacja niektórych ilustracji jest efektem trzęsących się rąk i późnej godziny. Pomijając już, że są wybrane na chybił trafił, tak jakby ktoś wpisał w google "Linkin Park" i zrzucał na dysk co drugi obrazek.
  • Brak formatowania w tekście. A jeśli, to wyjątkowo lewe. Całość napisana, ja wiem, 12? 14?... Ariala. Brak wyjustowania, co tylko utwierdza w przekonaniu, że wszystko robione było po prostu niedbale i na odwal się. 
  • Kiepsko klejony grzbiet. Gdyby znalazł się jednak ktoś, kto raz po raz wertował by strony, zbyt długo nie nacieszyłby się książką w całości. Chociaż słyszała Owca o takich, którym rozlatywało się w rękach przy pierwszym czytaniu.
Podsumowując: równie dobrze można by krzyknąć: haaalo, my tu odcinamy kupony. Niedbałość aż wali po oczach, a zarówno szata graficzna jak i rozmiary odstraszają. Jasne, można się było tego spodziewać, w końcu czego można oczekiwać po "biografii" zespołu z siedmioletnim (licząc z przymrużeniem oka) stażem? Braki w zawartości są zwyczajnie śmieszne. (...) Z niewiarygodną dokładnością wgryza się w historię (...), (...) odsłania kulisy dramatycznych decyzji (...), (...) obowiązkowa lektura prawdziwego fana LP (...). Tia. Szczególnie niewiarygodna dokładność wywołuje uśmiech na twarzy. Taki, wiecie, z pobłażaniem.  A jeśli zostały odsłonięte kulisy jakichś dramatycznych decyzji... cóż, Owca musiała przysnąć na tych częściach. I jeśli ktoś zechciałby jednak liznąć trochę historii zespołu... to lepiej niech idzie na jakiś Zion, serio. 

Owcza ocena: 1/10