4/28/2011

Owczym okiem na film #10 Asystent Wampira

Ostatnio Owca spędzała sporo czasu z horrorami, zarówno tymi starymi, jak i nowymi, dobrymi i zdecydowanie kiepskimi i te de i te pe. Więc postanowiła sięgnąć po coś lżejszego (nie żeby produkcje z lat 80. lekkie nie były, ale nie o tej lekkości mówimy ;). I wpadłam na Asystenta Wampira. Początkowo nie byłam specjalnie przekonana, bo pojęcie kino familijne raczej mnie odstrasza - na myśl przychodzą wszystkie te filmy o psach bejsbolistach, orkach i reszcie zwierzyńca. Nie żebym miała coś przeciwko, ale film o orce to można obejrzeć w niedzielne popołudnie, z braku laku. Ale ostatecznie stwierdziła, że filmy adresowane do młodszej części widowni są często-gęsto lepsze od "super kina +16/18". Ostatecznie zaważył fakt, że ostatnim razem byłam w kinie na Zaplątanych i z sali wszyłam zadowolona jak mało kiedy.

Za Filmwebem:
Młody chłopiec imieniem Darren spotyka na pokazie "dziwaków" tajemniczego mężczyznę, który okazuje się być wampirem. Po serii pewnych wydarzeń, Darren musi porzucić swoje dotychczasowe życie i ruszyć w dalszą drogę z Cirque du Freak i stać się wampirem.

Tak w skrócie wygląda fabuła. I w sumie nie ma co się nad nią zbytnio rozwodzić, bo też nie powalała na kolana. Ot, wyraźna walka dobra ze złem, jak to w takich dziełkach bywa. Granica między tymi złymi, a dobrymi wampirami też jest bardzo wyraźna i ciągnie się od dawna: oczywiście rozchodzi się o zabijanie ludzi. Darren (Chris Massoglia) zapiera się rękami i nogami, tymczasem Steve (Josh Hutcherson), czyli lokalny młody gniewny radzi sobie z nowym stylem życia bardzo dobrze. Oczywiście, mamy tu wyraźne moralizatorstwo, historyjkę o tym, jak to zbyt dużo gniewu i negatywnych emocji prowadzi do podejmowania złych decyzji i finalnie stanięcia po nie tej stronie co trzeba. Zresztą Steve jest idealnie przerysowaną postacią: problemy w domu, problemy w szkole, nakłania naszego main hero do złego. Podobnie sprawa ma się z Darrenem: złoty chłopiec, dobro innych przekłada ponad własne. I jak to zazwyczaj bywa, sprawdza się tu powiedzenie: kto ma miękkie serce, musi mieć twardą du... twardy tyłek.

Za to spodobały się Owcy wąpierze: śliskie dranie o paskudnych mordach, mówiąc w skrócie. Nawet te stojące po jasnej stronie mocy nie są wybielone. Crepsley jest szorstki w obyciu, rzadko kiedy pokazuje się od tej milszej strony i zdecydowanie nie jest facetem, z którym przyjemnie spędzi się czas. Nie sparkli niczym Edwardo, nie jest uwodzicielski niczym Lestat, ale też nie jest potworem w stylu Draculi. Stoi sobie gdzieś pomiędzy, aparycją bliżej mu do tego ostatniego, chociaż wewnątrz raczej mu do niego daleko. I właśnie dlatego Owca go lubi.

No i kwestia pana Tyciego (Michael Cerveris) czyli naczelny mąciwoda i ten zły. Jego prawdziwej tożsamości nie poznajemy do samego końca, jednak dostajemy parę tropów wskazujących na to, że nie jest też zwykłym wampirem.

No i jak to w takich historiach bywa, zaczyna się otwarta wojna między złem a dobrem, a o jej wyniku zadecyduje main hero. Mimo że jest to podobno pierwsza część cyklu filmowego, zakończenie chyba już wszyscy znamy ;) Poza historią pierwszoplanową mamy też wątek miłości (pierwszej?) rozwijającej się między Darrenem a Debbie (Jessica Carlson) - czyli norma.

Nie ma co się rozpisywać, nie jest to produkcja wysokich lotów, nie powala to-to na kolana, ale doskonale spełnia swoje zadanie: to lekki film nie wymagający myślenia, w sam raz na to niedzielne popołudnie. Jak ma się ta wersja do książkowej nie mam pojęcia, nie wiedziałam nawet o istnieniu autora. W każdym razie wersję filmową mogę polecić, w zasadzie każdemu. 

Owcza ocena: 6/10
Scenariusz: Brian Helgeland, Paul Weitz | Reżyseria: Paul Weitz | 2009 | Na podstawie powieści Darreba Shana.