5/03/2011

Owca vs nonsens #2 czyli rzecz o niedzielnych krytykach

Nie ma nic bardziej irytującego niż osoby o zatrważająco niskim poziomie wiedzy wygłaszające swoje opinie niczym prawdy objawione. Mało co może też irytować tak, jak nowi fani przekonani, że pozjadali wszystkie rozumy. Ale nic, ale to nic nie potrafi zirytować bardziej, niż oldschoolowy fan, przekonany o swojej wyższości nad wszelkim innym stworzeniem, z pogardą odnoszący się do wszystkiego, co śmiało zyskać większą popularność, plujący jadem na komerchę i popową szmirę, choć gdyby go zapytać, nie potrafiłby w zasadzie zdefiniować żadnego z tych pojęć...


Co prawda nie ma też nic bardziej żenującego niż ciskanie się o starą recenzję napisaną przez Bóg wie kogo, ale cóż, czasem trzeba sobie ulżyć. Zresztą kloaka, te sprawy. I Owca uprzedza lojalnie, dzisiejszy post ma charakter w stu procentach kloakowy. Zresztą już dawno nikomu nie udało się wzbudzić w Owcy tylu negatywnych emocji, co panu ukrywającemu się pod nickiem PP, z serwisu Rockfreaks.net. Otóż pan popełnił recenzję Transmissions, czyli płytki Green Day z utworami na żywo - choć czy sam zespół ma choćby mgliste pojęcie o jej istnieniu, nie byłabym taka pewna. Ot, kolejny kupon do odcięcia, podobnie jak mnożące się dokumenty, jeden durniejszy od drugiego. 
Ale zacznijmy od początku. Ostatnio Owca grzebała sobie w starych pudłach i wspomnianą płytkę znalazła. Nie miała co prawda pojęcia, że ją ma i prawdopodobnie był to zapomniany prezent - nadal jest w folii. Nie ma to jednak znaczenia, bo nie o płytę chodzi, a sam artykuł. Lecim.

Alright, hands up who think "American Idiot" is the worst album Green Day has written aside from maybe "Warning"?
Dobra, ręce w górę kto uważa, że "American Idiot" jest najgorszym albumem jaki napisał Green Day, może z wyjątkiem "Warning"? 
Dobrze, Owca przyznaje, zgrzytnęło jej się zębami - w końcu Warning to pierwszy album jak kupiła za własne, uciułane pieniądze. Ale hej, każdy ma prawo do własnej opinii, a z tym, że gusta są różne pogodziła się już w podstawówce. Ale dalej...
Yep, I belong to that 'old school' group of fans who loved everything pre-Dookie, and the few records that followed after that ("Nimrod", "Insomniac"), but mostly despise the new record.  
Tak, należę do tej "oldschoolowej" grupy fanów, którzy kochają wszystko sprzed Dookie i kilka późniejszych płyt ("Nimrod", "Insomniac"), ale w większości gardzą nowym albumem.
I zaczyna się. W tym wypadku bardzo szumne wszystko oznacza dwa albumy. Zresztą Owca czegoś tu nie rozumie - czy to oznacza, że Dookie jest albumem jakoś specjalnie odstającym od tych dwóch poprzednich, tak przez autora ukochanych? Owszem, to pierwszy album wydany przez dużą wytwórnię (choć i ta nie wiązała z nim wielkich nadziei) i z pewnością jest przełomem jeśli chodzi o popularność. Ale stylistycznie - to wciąż to samo granie. Druga sprawa: autor wymienia Nimrod i Insomniac, czyli jedyne albumy przed znienawidzonym Warning. Zaś po Warning jest już tylko American Idiot. Zatem o jakich kilku późniejszych mówi PP? Czyżby zespół miał na koncie tajne wydawnictwa tylko dla oldschoolowych fanów?
I mean it has some good songs on it, but the majority of them are overproduced, over-inflated balladic pieces of crap that have nothing to with the punk rock scene that Green Day originally started with.
To znaczy, są tam jakieś dobre piosenki, ale w większości to przeprodukowane, nadęte balladowe kawałki gówna, które nie mają nic wspólnego z punkową sceną, od której Green Day zaczynało.
Owca zakłada, że mówiąc o nadętych kawałkach, autor ma na myśli dwie mini-operetki. Chociaż z opinią się nie zgadza, to też nie polemizuje. W końcu gust jest jak tyłek, każdy ma własny. Za to zastanowiła ją druga część zdania - otóż, szanowny autorze, głupoty pan pieprzysz. Powiedzmy to raz a dosadnie: Green Day nigdy nie było zbyt punkowe. O ile styl życia i ideologie podzielali z punkowcami, o tyle ich muzyka od zawsze była raczej lekka, melodyjna i wpadająca w ucho. I nie - nie miała wiele wspólnego z Sex Pistols, jeśli już, panowie kierowali się w stronę The Clash. A co do warstwy tekstowej - cóż, American Idiot był w zasadzie pierwszym albumem skupiającym się na polityce czy buncie społecznym, pomijając oczywiście kilka kawałków na tym okropnym Warning. Zatem jak mniemam drogi PP sprowadza punk do trzyakordowej siekanki, wypierając go całkowicie ze stojącej za nim ideologii.
Następnie mamy partię tekstu, w któej PP skupia się na opisie i ocenie płyty. Tutaj Owca nie ma wiele do powiedzenia, ot, opinia jak to opinia. Za to pod koniec akapitu autor błysnął kolejną złotą myślą:  

(...) all you hear these days is that stupid "Wake Me Up When September Ends" song that's about as punk rock as my mom is a hip hopper.
(...) dziś wszędzie słyszy się to głupie "Wake...", piosenkę, która z punkiem ma tyle wspólnego, co moja mama z hip-hopowcem. 
Trudno się nie zgodzić, single z American Idiot były zdecydowanie zbyt często puszczane w radiu i telewizji i owszem - nawet Owca w pewnym momencie miała ich po kokardkę. W końcu ile można. Zresztą Owca nie przywykła do bycia bombardowaną przez Green Day, ot co, zwykły szok. Także jestem w stanie zrozumieć irytację PP. Ale tu wracamy do kwestii stylistyki: czy Christie Road z Kerplunk (1992) lub Rest (1,039 Smoothed Slappy Hours - 1991 rok) są naprawdę czystym, niczym nie zmąconym punkiem? Przykłady można mnożyć, to tylko te bardziej skrajne. Ot, autor daje kolejny dowód na swoją niekonsekwencję lub niewiedzę. Owca pominie już milczeniem fakt, że autor napisał z bykiem tytuł swojego ulubionego kawałka...
(...) for those legions of new fans who came long with "American Idiot" (...) this is a great way of discovering how OUR favorite band sounded like before they became YOUR favorite band a decade later.
(...) dla rzesz fanów, którzy przybyli wraz z "American Idiot" (...) to świetny sposób na odkrycie jak NASZ ulubiony zespół brzmiał, nim, dekadę później, stał się WASZYM ulubionym zespołem. 
 A to ostatecznie dobiło Owcę. Dobiło ją na śmierć, nakryła się kopytami i zachodziła w głowę, co w tym momencie oznacza kontrast nasze/wasze. Czym się różni fan od fana? Owca usłyszała kiedyś taką mądrą rzecz: fanem nie jest ten, kto jest z zespołem od początku, a kto będzie do końca. Sama zaczęłam przygodę z Green Day od kasety Dookie (i słuchałam jej do zaplątania taśmy) ale chociaż mija przeszło dekada od kiedy Owca panów słucha, to nie ma bata - Owca nie ma prawa być prawdziwym fanem. I szczerze? Jeżeli definicja oldschoolowego fana zawiera słowa: zadufany, wszechwiedzący, buc - to ja dziękuję, postoję.
Za każdym razem kiedy piszę tu o słowie pisanym staram się do autorów odnosić z szacunkiem, bądź wcale. Jeśli kiedyś mi się wymsknęło - przykro mi. Ale jakoś trudno przejść mi obojętnie obok tak idiotycznego tekstu, choćby odreagowanie polegało na gadaniu do próżni. Czy to nie jest tak, że muzyka powinna łączyć, nie dzielić? Więc po co na czymś tak pięknym w swojej prostocie usypywać kolejne okopy, mnożyć podziały? Jakby nie było ich aż zanadto w codziennym życiu.

Oryginalny artykuł: KLIK
Wątpliwej jakości tłumaczenie: Owca