Zaczęło się obiecująco: bohaterzy w kilka zdań podbijający serce czytelnika, ładne wprowadzanie do historii, swoją drogą świetnie skomponowane - fragmenty Przewodnika po Cedar Hill przeplatały się z opowieścią snutą gawędziarskim tonem przez... no właśnie, przez kogo? Ten smaczek był ładnie prowadzony niemalże do końca. Dość późno ruszył pełną parą i poległ na pierwszym wyboju, ale cóż, nie uprzedzajmy faktów. Przyznam, że tę część czytało mi się kapitalnie i miałam cichą nadzieję, że w tej konwencji zostanie utrzymana cała powieść. Niestety, narracja pierwszoosobowa (swoją drogą, moje zboczenie) szybko została wyparta przez trzecioosobową, kręcącą się głównie wokół głównego bohatera, Bena Littlejohna, który z kolei był postacią płaską, przerysowaną i nie był w stanie wzbudzić owczej sympatii. Nasz narrator z pierwszych stron odzywa się co jakiś czas w krótkich, intrygujących dialogach. Jeśli jesteśmy przy postaciach, trzeba wspomnieć o tej najbarwniejszej, Pałączydle.
Mówiono, że przemierza ulice zachodniego Cedar Hill oraz Wschodnią Starówkę. Ten postrach wszystkich dzieci był parasolnikiem, a jego zdeformowany brat bliźniak Gash wyrastał mu z pleców. Nosili kołczan przewieszony przez ramię i mówiono, że był on wypełniony uciętymi rdzeniami kręgowymi nieposłusznej młodzieży. (...)Szkoda tylko, że tak dobry pomysł zmierzał do tak nudnego, wyświechtanego finału. Byłam przekonana, że cała historia, bądź co bądź, intrygująca, prowadzi do równie intrygującego zakończenia. Tymczasem autor częstuje nas postacią wyeksploatowaną przez twórców gatunku do granic możliwości i ciut dalej: (uwaga, spoiler!) Judasza (koniec uwagi), który naprawdę, pojawił się w tylu opowieściach, przedstawiany był na tyle różnych sposobów i doczekał się tylu różnych ról, że przydzielenie mu kolejnej, mocno zalatującej wtórnością, nie zrobi zbyt wielkiego wrażenia, jeśli w ogóle jakiekolwiek. Sama odebrałam to jako zwyczajny brak lepszego pomysłu... Nie zapominajmy również o kolejnym przeżutym wątku, krótkim - i według Owcy w zasadzie zbędnym - pojawieniu się na planie, a co sobie będziemy żałować, upadłego anioła, na którego Owca reaguje alergicznie. Mało tego, autor obdarza go beztroskim, głupkowatym poczuciem humoru, czemu ma to służyć, trudno stwierdzić. Zdaje się być jedną z ostatnich drgawek przedśmiertnych zarzynanej fabuły. Dalej jedziemy już po linii najmniejszego oporu usłanej ruchami będącymi niczym innym, jak dziuro-zapychajką. W epilogu Braunbeck zdecydował się na małe zaskoczenie - z naciskiem na małe. W końcu wkroczenie na drogę "spodziewajcie się niespodziewanego" zazwyczaj daje w efekcie dokładnie to, czego czytelnik spodziewa się od kilkudziesięciu stron... Ostatni fragment można by spokojnie porównać do filmów, na których nudzimy się przez półtorej godziny, by pod koniec unieść lekko brwi. Pytanie tylko, czy warto.
Maluchy pytały: "Dlaczego on to robi?"
Matki odpowiadały: "Ponieważ Pałączydło wie, że żadne dziecko nie jest zepsute do szpiku kości, więc je wykrada i miele, by dostać się do tego co w nich dobre; potem zabiera to dobro i wpycha je do jednego z pięciu tysięcy słoików."
Mimo wszystko, Owca bawiła się całkiem-całkiem, nie może powiedzieć, żeby zmarnowała czas i lekturę poleca. Choć nadal ma poczucie lekkiego niesmaku, bo z historii dało się wyciągnąć znacznie więcej.
Owcza ocena: 5/10
Coffin County | Amber | 2008/2009
Coffin County | Amber | 2008/2009