Film opowiada historię Rodziny - sekty Charlesa Mansona. Historia jest większości znana, mniej lub bardziej, w skrócie: to ten pan, który namówił swoich wyznawców do zamordowania Sharon Tate (żona Polańskiego) oraz trzech innych osób, które akurat z nią przebywały. Pomijając już potworność samej zbrodni, szczególnie okropny jest fakt, że aktorka była w ósmym miesiącu ciąży. A pomijając obie te okropności razem wzięte, nie można się nie zgodzić, że jest to świetny materiał na film - jakkolwiek okrutne by to nie było. Prędzej czy później ktoś musiał się za to zabrać, jednak sposób w jaki zrobił to Roecker jest co najmniej niewłaściwy - przy czym jest to spore nadużycie słowa "niewłaściwy". Obraz wzbudził oczywiście wiele kontrowersji, został odrzucany podczas wszystkich festiwali filmowych i ostatecznie szum wokół produkcji przerósł samą produkcję, było to jednak do przewidzenia. Pomijając sposób w jaki zostały ukazane ofiary Mansona jest tu cała masa scen tak popieprzonych, że właściwie trudno określić je innym epitetem. Dużo seksu, dużo "soczystych" zbliżeń, treści mogące mocno urazić nawet średnio zapalonego katolika, a to wszystko tonące w posoce, na dodatek w wydaniu kukiełkowym.
Nie można jednak powiedzieć, że film jest kompletną klapą. Nie da się ukryć, że jest to produkcja niskobudżetowa - większość scen kręcona była w garażu za domem Roeckera, kilka w salonie. I w żadnym razie nie jest to wada. Film ma swój klimat, który dość szybko udziela się widzowi. Szczególnie sceny z Hadie (Theo Kogan) robią wrażenie. Świetnie uchwycony został jej obłęd, to, jak bardzo była omotana przez Charlie'ego i jak głęboko zakorzeniony był w niej jego kult. W zestawieniu ze ścieżką dźwiękową i jak by nie było, umiejętnie kręconymi scenami - zdecydowanie osiąga zamierzony efekt. W końcu szaleństwo Charlie'ego, pokazane wyraźnie do bólu - scena z Beatlesami po prostu rozwala. Tu z resztą plus na konto Armstronga (tego mniejszego) - chociaż Owca słucha go ponad połowę życia miała spore problemy z rozpoznaniem jego głosu.
Ale w tym momencie wracamy do punktu wyjścia: ukazania Sharon Tate (tu: Hate; Kelly Osborne) i reszty ofiar. Nie mnie oceniać jakimi ludźmi byli w rzeczywistości, bo tak naprawdę nie ma to znaczenia. Po premierze Roecker mówił, że chciał popchnąć granice, ale jak dla Owcy - postawił jeden krok za dużo. I nie ma tu znaczenia cała ideologia stojąca za filmem, która, swoją drogą wydaje się dość mętna.
Owca długo się z tym woziła - najpierw z obejrzeniem od deski do deski, później napisaniem czegoś konkretnego. Jak się okazało, najtrudniejsze było określenie go w kilku słowach (po uprzednim wykluczeniu słów "popieprzony", "dziwny" i "kontrowersyjny"). Kiedy na dodatek wykluczony został zwrot: "co do cholery jest z nim nie tak?" okazało się, że ułożenie podsumowującego zdania to mission impossible. Po drodze przyjaciółka podrzuciła Owcy słówko "depresyjny" (brawa dla tej pani za rozkminę, o co może chodzić Owcy, kiedy mówi: trochę jak psychodela ale w złym sensie). Ale ostatecznie udało mi się znaleźć doskonałe podsumowanie: Live Freaky! Die Freaky! to jeden wielki, kinematograficzny bad trip.
Ostatecznie film wybrania się na 3 - chociaż daje je z nieco cięższym sercem niż zwykle i głównie za formę, nie treść. Zazwyczaj tego nie robię, ale też nie mówię dziś o całkiem zwyczajnym filmie. I mimo wszystko polecam, bo bądź co bądź, warto się z obrazem Roeckera zapoznać.
Owcza ocena: 3/10
Scenariusz i reżyseria: John Roecker