Któż z nas nie marzył w dzieciństwie o byciu herosem? Przeskakiwaniu z jednego uniwersum do kolejnego, ze starożytnego Egiptu do XXII wieku, walczeniu ze złem i występkiem. Pamiętacie jak w głowie tworzyło się swoje własne światy, czerpiąc sobie radośnie z każdego napotkanego filmu, książki czy kreskówki, wymyślając coraz to nowe – im lepsze, tym głupsze – rozwiązania w stylu „przyśpieszonego kursu nauki wszystkich języków świata”, „to potrwa parę lat ale w naszym świecie minie zaledwie sekunda” i te pe i te de... Część z nas z tego wyrosła. Reszta założyła blogaski. Ale jak się okazuje, znaleźli się też tacy, co postanowili przelać swoje bajki na papier i wydać pod banderą Fabryki Słów.
Już po paru stronach pomyślałam sobie: o mój Boże, co do cholery jest nie tak z rosyjskimi fantastami? Po lekturze Wampira z przypadku Kseni Basztowej byłam przekonana, że zwyczajnie miałam pecha. Więc niezrażona wcześniejszą porażką sięgnęłam po Profesjonalnego zwierzołaka. I to był błąd. Pomińmy już absurdy w stylu kota posługującego się sztućcami tudzież trzymającego szklankę – jasne, fajnie to wygląda i w ogóle pomysł fajny tak, że ja nie mogę ale zważając na brak kciuka przeciwstawnego u kotów – raczej głupi. Podobnie jak główna bohaterka, Alina. Nie można nawet powiedzieć że jest roztrzepana, infantylna czy zwariowana. Jest po prostu, nie bójmy się tego określenia, niewiarygodnie tępa. Ma tysiąc myśli na sekundę, z czego żadna nie jest sensowna czy choćby związana z poprzednią. Wykazuje się dojrzałością – czy raczej jej brakiem – dziesięciolatki, i to raczej takiej nie do końca teges. I to właśnie ona jest naszym narratorem. Hura.
Powieści nie broni kompletnie nic: ani bohaterowie, ani pomysł, ani fabuła. Ta ostatnia zresztą jest stekiem mniejszych i większych bezsensów, ledwo co łączących się w logiczną całość. Sama historia jest chaotyczna, non stop pojawiają się nowe postacie, każda wnosi coś do historii i ma odegrać zaskakującą rolę - a przynajmniej sprawia to takie wrażenie. W praktyce potęguje to tylko irytacje czytelnika, który jest w stanie rozszyfrować całą "zagadkę" po pierwszych kilku stronach, a przez kilkanaście następnych zastanawia się, jak to jest, że uber specjalni agenci są bandą tępaków, bo jeżeli to jest autorski patent na rozbawienie czytelnika, to jest śmieszny na wyjątkowo nieśmieszny sposób.
Wróćmy też na chwilę do kwestii oryginalności. Pomińmy już Bazę tajnej agencji - Owca miała wrażenie, że autorzy bardzo intensywnie oglądali Facetów w Czerni. To samo zresztą tyczy się kota-profesora. Co prawda nawiązanie do Mistrza i Małgorzaty jest zaserwowane łopatologicznie, zauważa to nawet Alina, ale nie wynika z tego nic poza tym, że bohaterka mogła błysnąć wiedzą. Swoją drogą, robi to parokrotnie, tak, jakby miało to sprawić, że wyda się inteligentną, bystrą, wygadaną osobą. Efekt jest taki, jak w Zmierzchu: może i w kółko wałkował się temat, jakiej to Bella nie miała skomplikowanej osobowości, ale nie dało się tym zamaskować faktu, że jest prosta jak budowa cepa. Ale szczególnie razi ostatnia scena - tak bezczelnej zrzynki Owca nie widziała już od bardzo dawna. Podobieństwo do trzeciego tomu serii o przygodach takiego jednego z blizną na czole aż razi po oczach.
Sami bohaterowie prowadzeni są tak niekonsekwentnie, że w pewnym momencie czytelnik naprawdę zaczyna się zastanawiać, czy aby gdzieś po drodze nie zostali podmienieni. Głównie mowa tu o agencie 013. Mamy też Aleksa, który może i ma być twardzielem, podrywaczem i superbohaterem, ale głównie jest tłem dla Aliny. No i nie został poprowadzony wiele lepiej od całej reszty. Scharakteryzowanie postaci byłoby naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia, biorąc pod uwagę, że co strona, to obraz zmienia się diametralnie.
Podsumowując, Owca nie poleca. Być może młodszy czy niewymagający dużo czytelnik byłby zadowolony. Ale to już chyba zależy od tego, jaką porcję bzdur można przyjąć za jednym posiedzeniem. Owca nie poleca.
Już po paru stronach pomyślałam sobie: o mój Boże, co do cholery jest nie tak z rosyjskimi fantastami? Po lekturze Wampira z przypadku Kseni Basztowej byłam przekonana, że zwyczajnie miałam pecha. Więc niezrażona wcześniejszą porażką sięgnęłam po Profesjonalnego zwierzołaka. I to był błąd. Pomińmy już absurdy w stylu kota posługującego się sztućcami tudzież trzymającego szklankę – jasne, fajnie to wygląda i w ogóle pomysł fajny tak, że ja nie mogę ale zważając na brak kciuka przeciwstawnego u kotów – raczej głupi. Podobnie jak główna bohaterka, Alina. Nie można nawet powiedzieć że jest roztrzepana, infantylna czy zwariowana. Jest po prostu, nie bójmy się tego określenia, niewiarygodnie tępa. Ma tysiąc myśli na sekundę, z czego żadna nie jest sensowna czy choćby związana z poprzednią. Wykazuje się dojrzałością – czy raczej jej brakiem – dziesięciolatki, i to raczej takiej nie do końca teges. I to właśnie ona jest naszym narratorem. Hura.
Powieści nie broni kompletnie nic: ani bohaterowie, ani pomysł, ani fabuła. Ta ostatnia zresztą jest stekiem mniejszych i większych bezsensów, ledwo co łączących się w logiczną całość. Sama historia jest chaotyczna, non stop pojawiają się nowe postacie, każda wnosi coś do historii i ma odegrać zaskakującą rolę - a przynajmniej sprawia to takie wrażenie. W praktyce potęguje to tylko irytacje czytelnika, który jest w stanie rozszyfrować całą "zagadkę" po pierwszych kilku stronach, a przez kilkanaście następnych zastanawia się, jak to jest, że uber specjalni agenci są bandą tępaków, bo jeżeli to jest autorski patent na rozbawienie czytelnika, to jest śmieszny na wyjątkowo nieśmieszny sposób.
Wróćmy też na chwilę do kwestii oryginalności. Pomińmy już Bazę tajnej agencji - Owca miała wrażenie, że autorzy bardzo intensywnie oglądali Facetów w Czerni. To samo zresztą tyczy się kota-profesora. Co prawda nawiązanie do Mistrza i Małgorzaty jest zaserwowane łopatologicznie, zauważa to nawet Alina, ale nie wynika z tego nic poza tym, że bohaterka mogła błysnąć wiedzą. Swoją drogą, robi to parokrotnie, tak, jakby miało to sprawić, że wyda się inteligentną, bystrą, wygadaną osobą. Efekt jest taki, jak w Zmierzchu: może i w kółko wałkował się temat, jakiej to Bella nie miała skomplikowanej osobowości, ale nie dało się tym zamaskować faktu, że jest prosta jak budowa cepa. Ale szczególnie razi ostatnia scena - tak bezczelnej zrzynki Owca nie widziała już od bardzo dawna. Podobieństwo do trzeciego tomu serii o przygodach takiego jednego z blizną na czole aż razi po oczach.
Sami bohaterowie prowadzeni są tak niekonsekwentnie, że w pewnym momencie czytelnik naprawdę zaczyna się zastanawiać, czy aby gdzieś po drodze nie zostali podmienieni. Głównie mowa tu o agencie 013. Mamy też Aleksa, który może i ma być twardzielem, podrywaczem i superbohaterem, ale głównie jest tłem dla Aliny. No i nie został poprowadzony wiele lepiej od całej reszty. Scharakteryzowanie postaci byłoby naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia, biorąc pod uwagę, że co strona, to obraz zmienia się diametralnie.
Podsumowując, Owca nie poleca. Być może młodszy czy niewymagający dużo czytelnik byłby zadowolony. Ale to już chyba zależy od tego, jaką porcję bzdur można przyjąć za jednym posiedzeniem. Owca nie poleca.
Owcza ocena: 1/10
Профессиональный оборотень | Fabryka Słów | 2009