Skąd w ludziach ta skłonność do fałszu? Jeszcze kilka dni temu o Amy Winehouse nie mówiło się wcale, a jeśli - nie oszukujmy się, nie były to same superlatywy. Jak była oceniana jej osoba - o muzyce nie wspominam - wiadomo i nie o przytaczanie opinii tu chodzi. Po jej śmierci okazuje się, że każdy jest fanem. Surfuję po Internecie i widzę zdjęcia, filmy i niemalże hymny na cześć zmarłej artystki na stronach osób, które być może kilka razy usłyszały w radiu jej piosenkę i nigdy nie wykazały większego zainteresowania. Nic nowego. Michael Jackson, Heath Ledger, Kurt Cobain, Sid Vicious i tak dalej, i tak dalej. Można mnożyć przykłady w nieskończoność. Natomiast to, co myślę o czczeniu tego ostatniego przez dwunastoletnie dziewczynki vel tró pankówy to temat rzeka...
Śmierc Amy Winehouse jest tragedią, jak każda śmierć, nie ma co do tego wątpliwości. Że media robią z tego większą tragedię od zamachu w Norwegii to nic dziwnego, gorący temat trzeba rozdmuchiwać. Ale dlaczego tylu ludzi daje się wciągnąć w tę sztucznie nadmuchaną żałobę - to dopiero mnie zastanawia. Jestem jak najbardziej za uczczeniem pamięci o zmarłej. Ale może niekoniecznie w całej tej fałszywej otoczce i niekoniecznie przez ludzi, którzy za pół roku powrócą do rozgłaszania swoich prawdziwych opinii. A nie trzeba szukać daleko, w jakichkolwiek mediach, żeby przekonać się, że pejoratywów tam nie brakowało.
Niby temat stary jak świat i należałoby się w końcu przyzwyczaić. Tak czy siak, niesmak pozostaje.