8/12/2011

Owczym okiem na film #12 Stay alive

A już Owca zaczynała się cieszyć, że będzie co polecać. Już była bliska entuzjazmu. Mniej więcej do dwudziestej minuty filmu...

Nie po raz pierwszy twórcy filmowi przekonują nas, że strzygi, mary i inne koszmarki poszły z duchem czasu. Był już Krąg (The Ring), był Pogłos (Reverb), był www.strach (FeardotCom). Także po nawiedzonych kasetach, nagraniach i stronach internetowych przyszedł czas na nawiedzoną grę. I trzeba przyznać, pomysł całkiem niezły, w końcu któż z nas nie lubi czasem posiedzieć z joystickiem w łapie. Szkoda tylko, że to, co zapowiadało się wcale nieźle, wyszło tak... głupiutko. Bo to chyba jedyne określenie, które przychodzi mi do głowy.

Z początku zapowiada się ciekawie. Oglądając grę ciarki chodzą po plecach, zresztą każdy, kto swego czasu miał do czynienia z Resident Evil, Silent Hill czy innym survival horrorem wie, jak wyskakujące znikąd potworki potrafią podnieść ciśnienie. Co prawda właśnie na tym bazowała cała groza, ale nie musiało to od razu przekreślać całego filmu. Akurat za to odpowiedzialna jest zwykła durnota. Okej, wykorzystanie Elżbiety Batory w grze nie było takie znowu debilne. Zazwyczaj wykorzystanie postaci realnych działa na korzyść, dodaje smaczku historii.

Problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy rzeczona postać zostaje całkiem wyrwana ze swojej historii, kraju i epoki. Nie można się nie uśmiechnąć, kiedy October (Sophia Bush) wypowiada w tym kontekście słynną kwestię: Słyszałam o niej! Babcia nas straszyła... Zapewne słyszał o niej każdy, kto choćby przez przypadek zahaczył kiedyś o lekcje historii, za to babcia wiekową kobietą musiała być. Ale sprowadzanie Krwawej Hrabiny do roli lokalnego straszaka to tylko czubek góry lodowej. Bo do samego końca nie wyjaśnia się kluczowa kwestia: kto odpowiada za stworzenie gry? Czyżby sama Batory? Czyżby nawet XVI-wieczna węgierska szlachta miała swój amerykański sen i marzyła o zaistnieniu w przemyśle rozrywkowym? Trudno też powstrzymać się od uśmiechu - takiego z politowaniem - kiedy bohaterzy używają w charakterze "ważnego, średniowiecznego poradnika" Młot na czarownice. A wisienką na torcie (czy raczej zakalcu) jest scena, w której Abigail (Samaire Armstrong) na skutek nieczystych zagrań zjawy zostaje sama w sali tortur. Na szczęście main hero, Hutch (Jon Foster) zostawia jej broń, jedyną rzecz, która może uchronić ją od niechybnej agonii w męczarniach... a Abigail używa jej do wyliczanki kocha, nie kocha... Choć z drugiej strony co jej pozostało po wygłuszeniu kolejnej legendarnej linijki: musisz to zakończyć, jesteś naszą jedyną nadzieją? Poza wspomnianymi aktorami, w jednej z głównych ról możemy również zobaczyć Frakie'ego Muniza, czyli słynnego Malcolma. Ot, ciekawostka.

Nie ma chyba ani jednego wyświechtanego zagrania, którym twórcy by nas nie uraczyli: jest wszystko, od konfrontacji bohatera z demonami przeszłości po rzewną scenę miłosną w najmniej odpowiednim momencie. Wszystko włączenie z zakończeniem jest do bólu przewidywalne.

Mimo to film ogląda się lekko i przyjemnie, nie męczy, nie wymaga zbytniego zaangażowania. W sam raz na raz. Owca poleca - seans miły, chociaż szału nie ma.

Owca ocenia: 5/10 
 Scenariusz: William Brent Bell, Matthew Peterman | Reżyseria: William Brent Bell | 2006


PS Za to gra zapowiadała się naprawdę ciekawie!