2/11/2012

Owca vs nonsens #6 Jątek, łap za widły, to pop jest!

Dzisiaj Owcę naszło na pogdybanie sobie o muzyce. Aaa, jaki fajny temat, jaki lekki i przyjemny, no ba, każdy lubi muzykę, co za uniwersalny powód do radości! Ano właśnie nie...

Bo skoro gdzieś tam na przestrzeni wieków człowiek wykombinował sobie taką fajną rzecz, oczywistym było, że prędzej czy później ludzie, jak to ludzie, nagromadzą wokół tyle negatywnych emocji i podziałów, że rozpoczęcie luźnej gadki będzie równoznaczne z wejściem na pole minowe. No i masz, zamiast przyjemnej wymiany poglądów możesz co najwyższej poszarpać sobie nerwy tłumacząc innym, dlaczego śmiałeś zaklasyfikować artystę X do gatunku Y, dlaczego w ogóle słuchasz artysty X, dlaczego śmiałeś nazwać artystę X artystą, a w ogóle to jakim prawem się ze mną nie zgadzasz, ej. Wszak mój gust jest najmojszy i jest jedynym słusznym gustem. A jak nie daj Boże jesteś nastolatką, kochasz się w aktualnej gwiazdce pop i nie kręci cię najszybsza solówka gitarowa świata - no to amen, siostro, żywa stąd nie wyjdziesz. 
Pewnie, każdy kij ma dwa końce, skoro jesteśmy już przy nastolatkach i gwiazdach pop - niektóre same proszą się o anihilację. Jasne, ręka świerzbi i nóż się w kieszeni otwiera, kiedy widzi się choćby słynne Justin Bieber jest lepszy od Johna Lemona - kimkolwiek John Lemon jest... - ale z drugiej strony, czy aby sami nie narzucamy im takiego toku myślenia? Przez "my" rozumiem ludzi, no, powiedzmy z nieco innym gustem muzycznym, o. Nikt nie lubi słuchać, jakim to ten twój idol jest niezdolnym a do tego brzydkim pajacem. A dodając lepiej posłuchaj XYZ... no tak na chłopski rozum, wzbudzamy niechęć do XYZ. No nie wiem, może myślę wyjątkowo pokrętnie i nielogicznie, ale tak mi się zdaje, że im bardziej coś narzucamy, tym szybciej delikwent ucieknie w popłochu. Poza tym, naprawdę wymagamy od dwunastolatki rozchwytywania gitar Thin Lizzy i zagłębiania się w teksty Lennona? Bez jaj, nastoletnia dziewczynka poleci na ładnego nastoletniego chłopca, taka kolej rzeczy. A gdyby któraś powiedziała "pieprzyć Justina, ja tam wolę ślinić się do 60-letniego dziadka w krótkich spodenkach"... no z całym szacunkiem do pana Younga, ale byłabym co najmniej zaniepokojona. Nie wiem, aż tak trudno znaleźć odrobinkę wyrozumiałości? Za parę lat dziewczyny z tego wyrosną i zaczną szukać sobie nowej muzyki, po co ten lincz? Zresztą taki Justin Timberlake też wystartował bardzo słabiutko, a dziś spokojnie mogę go nazwać porządnym wykonawcą. I co z tego, że pop? Inna sprawa, że Timberlake nie był małym, zarozumiałym gnojkiem, ale mniejsza o to.
Ano właśnie, czas na nastoletnie gwiazdki. Wow, ileż narodu się obudziło i dołączyło do świata żywych, zdając sobie sprawę, że istnieją badziewne celebrytki. Och mój Boże, co za news! I trzeba zgnoić gówniarzy, bo zarabiają pieniążki są zakałą popkultury, a my wszyscy jesteśmy tacy kulturalni, tacy oczytani, tacy osłuchani! No to trzeba wejść na YouTube i wyrazić, jak bardzo niezadowoleni jesteśmy z tego, że ktoś ma lepiej niż my rujnuje nasz świat, och jeja, i nawrzucać tym 16- i 17-latkom od suk i skurwysynów, życzyć rychłej śmierci w męczarniach i koniecznie zminusować klip, a niech mają! I szczerze - tutaj mówię o takiej Rebece Black, która swego czasu narobiła sporo szumu - jak chorym, niedowartościowanym i wydymanym przez życie popaprańcem trzeba być, żeby zwyzywać 14-latkę od suk i dziwek? A takie komentarze wisiały na samej górze z pierdylionem kciuków w górę. Jak dla mnie chora sytuacja. A potem się ciskamy - po co tak promują to gówno, mujeja, no skąd ten pomysł wogle ej? Właśnie z twoich wejść i nabijania statystyk, drogi hejterze. Z twoich komentarzy, ze zwiększania ilości odwiedzin i linkowania fatalnego klipu jak Internet długi i szeroki. 
Dobra, pewnie, też irytuje mnie nieziemsko to, co dzieje się z popem i przyległościami. Przysięgam, jeszcze parę lat temu mogłam oglądać programy muzyczne i nie czuć przy tym mózgu wyciekającego ciurkiem uszami. Ale - ojej, no chyba jestem geniuszem - przestałam oglądać telewizję, w radiu słucham ze dwóch stacji i, kurczę, jakoś nikt mnie nie bombarduje rzeczami, których słuchać nie chcę. No paczcie państwo, czyli jednak można tak sobie ułożyć dzień, żeby nie wypisywać wieczorami w onetowych komentarzach jaki ten świat zły i niedobry, bo znowu ktoś ma lepiej ode mnie i trzeba go zdeptać i wgnieść w ziemię.
A propos wgniatania w ziemię, mój ulubiony temat - mhhhroczne nastki co to są na pop za dobre i spędzają całe dnie siejąc spustoszenie wśród fanów Nirvany, Sex Pistols, et cetera, et cetera. I wypisują na swoich mhhhrocznych blogasiach jak dzień w dzień tęsknią za Kurtem - wiecie, te panny, które urodziły się dwa lata po jego śmierci. I te wszystkie przeurocze osóbki, co to chcą być jak Sid - och mój Boże, ale to konieczne jak Sid, bo Sid nie żyje i jest bardziej dramatycznie, nie? Pieprzyć resztę, jak Johnny żyje to żadna frajda za nim wzdychać. I takim całkiem subiektywnym zdaniem - dość nisko aspirują, bo Sid coś marnie skończył, a sami Pistolsi chociaż w historii się zapisali, to wypalili się po pierwszym albumie by przez resztę żywota wytykać, co jest be i niedobre. No niefajnie być zgorzkniałym dziadygą ale co poradzić. Ooo, no i w końcu sam punk, takie wielkie słowo, takie wielkie idee. Ale szczerze? Serdecznie nie znoszę tych ochłapów po punku pałętających się po Internecie. Tak, tak, punkowiec w Internecie, a co. A co to ma wspólnego z prawdziwym punkiem? Mówię tu o kulturze jako takiej. Pałęta się to-to po sieci przecząc sobie na każdym kroku... no przepraszam, ale jeśli mówimy "pieprzyć zasady" po czym narzucamy regulamin - bo jak nie ma napierdzielania trzech akordów i wycia o anarchii to nie jest punk - coś tu nie tak. Jeśli odrzucamy elitaryzm jednocześnie tworząc pewne elity - coś tu nie halo. Przyznam szczerze, kiedyś punk mi imponował - punk w dzisiejszym ujęciu. A potem jakoś skończyłam piętnaście lat i zaczęłam myśleć samodzielnie, na każdym kroku dostrzegając kolejne sprzeczności. I jako zdeklarowany fan Green Day - a jak! - temat też nieco nadgryzę, mianowicie nieśmiertelne jechanie po zespole, bez względu na to co robi i mówi. To już raczej kwestia ignorancji - bo jeśli głosimy opinie w stylu "podróbki punku bla bla bla pedały"... no to raz, nie mamy pojęcia o czym mówimy, dwa... straszni z nas prostacy, skoro używamy słowa "pedały" w charakterze pejoratywu. Pojawi się oczywiście koronny argument: bo eyeliner. Niezawodny atak, w końcu muzyka definiujemy przez to co ma na twarzy, nie w głowie. Dalej mamy komerchę - bo jak muzyk śmie brać wynagrodzenie za to co robi? Niewybaczalne. Że dwadzieścia lat temu grali, między innymi u nas, za michę żarcia i nocleg już nikt nie pamięta - ba, nikt nie zawraca sobie głowy takimi bzdurami. A że sam zespół nie uważa się za punkowy... a co on tam wie... Swoja drogą zdarzyło mi się jakiś czas temu przeprowadzić ciekawą rozmowę z "tró pankówą", co to deklarowała się jako ekspert od wszystkiego, próbowała mnie zażyć wiedzą i użyła takiego śmiesznego sformułowania: nawet kumple z Gilmana ich wykopali, jakieś wnioski? I nawet się ucieszyłam, że w końcu trafiłam na rozmówcę, z którym mogę naprawdę wymienić wszystkie za i przeciw opierając się na faktach. Więc odpowiedziałam: Jello Biafrę też przywitali tak gorąco, że o własnych siłach stamtąd nie wyszedł. A co usłyszałam w zamian? Nie znam gościa... No i tak to wygląda.
Miało być o nie pluciu jadem a pluciem zakończyłam. A, trudno. Czasem człowieka krew zalewa.