Gabe i Eve Caleighowie wraz z dwoma córkami, uciekając przed wspomnieniami i zbliżającą się rocznicą zaginięcia ich synka, przeprowadzają się do Crickley Hall - ponurego domostwa stojącego na obrzeżach miasteczka portowego. Już pierwszej nocy dochodzi do niepokojących incydentów, a z czasem posiadłość i zamieszkujące ją zjawy narastają w siłę stanowiąc prawdziwe zagrożenie dla rodziny. Wszystko wskazuje na to, że paranormalne zjawiska łączą się z tragedią, do której doszło przeszło sześćdziesiąt lat temu i której finał ma się dopiero rozegrać.
Lubię tego pana, lubię jego styl, lubię go za to, że potrafi opowiedzieć tradycyjne ghost story, umiejętnie korzystając z konwencji i nie popadając przy tym w bezmyślne powielanie schematu - tak pisałam o Herbercie w poprzednim poście i tak właśnie można podsumować Sekret Crickley Hall. Sztampa, sztampa, sztampa - i dobrze jest. Wszystko, ale to absolutnie wszystko, od scenerii, przez intrygę, na kreacji bohaterów kończąc nie ma w sobie źdźbła oryginalności, pojawia się absolutnie każdy ograny numer wymyślony na przestrzeni lat przez twórców ghost story, a przez Herberta doszlifowany do perfekcji, a wszystkie te sprawdzone już na odbiorcy elementy dają nam świetną, tradycyjną powieść grozy opartą na umiejętnym budowaniu klimatu i napięcia, sięgającą do realnych ludzkich lęków, czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Momentami miałam wrażenie, że Herbert celowo gromadził typowe elementy schematycznej do bólu opowieści o duchach, a co jest fajne, to że widać, że jest to raczej zabawa formą niż powielactwo. Może niezbyt ambitna czy odkrywcza ta zabawa, ale wystarczająco wyraźna, by miast narzekać na wtórność i przewidywalność, cieszyć się lekturą.
Nie pierwszy raz Herbert buduje historię na rodzinnej tragedii - dlaczego jest to motyw, po który tak chętnie sięgają twórcy gatunku? Bo ludzie po przejściach są mniej stabilni psychicznie, nieraz wyczerpani emocjonalnie, a przez to bardziej podatni na zjawiska nadprzyrodzone? A przecież w to autorowi graj - znacznie łatwiej skłonić naszą postać do uwierzenia w niewiarygodne, kiedy ta desperacko poszukuje pomocy czy odpowiedzi. No i dobre parędziesiąt stron racjonalizowania i budowania warstwy psychologicznej mamy z głowy. A może to po prostu najprostsza droga do oddziaływania na najgłębsze lęki czytelnika, coś, z czym każdy jest w stanie się utożsamić? Duchy, wilkołaki, wampiry - nie każdego to bierze. Utrata ukochanej osoby? Koszmar uniwersalny. Czym by się Herbert nie kierował - efekt osiągnął. Od pierwszych stron towarzyszy nam ciężki nastrój i ponura atmosfera, a sceneria tylko dopełnia obrazka. Caleighowie tkwią w swoistym zawieszeniu. Pięcioletni Cameron zaginął a policja nadal nie trafiła na żaden ślad chłopca. Rodzina nie może wrócić do życia, jakie wiodła przed zniknięciem Cama, nie może też ruszyć do przodu. Po Eve spodziewamy się, że prędzej czy później desperacja skłoni ją do sięgnięcia po pomoc medium, bez względu na to, jak abstrakcyjne rozwiązanie by to nie było. Podobnie jak w przypadku reszty bohaterów, jej zachowanie zawsze jest dobrze umotywowane i na swój sposób logiczne, a postać poprowadzona bezbłędnie i konsekwentnie. Trudno tu mówić o barwnych osobowościach i jest to kolejna zaleta Crickley, kolejny sposób na dotarcie do czytelnika poprzez wykreowanie charakteru podobnego do niego samego. Angażujemy się w życie rodziny i nie tworzy się przepaść między nami a main hero, jak to się miało w przypadku Włóczni - choć co tam konkretnie zawiniło, trudno stwierdzić.
Poza czynnikami psychologicznymi do stworzenia ponurego klimatu dokłada swoją cegiełkę otoczenie. Początkowo, po wszystkich opisach dość specyficznej lokalizacji i architektoniki domu spodziewałam się, że być może, idąc śladami mastertonowskich Drapieżców, Herbert wmiesza do całej historii nieco Lovecrafta, lada chwila spodziewamy się, że z szafy wyskoczy Brązowy Jenkin, a z dachu zaatakują bluźniercze spadzistości ;) (tak, to emotikonka, i owszem, zakpiłam). Nic z tych rzeczy, autor konsekwentnie i bez żadnych zawirowań snuje swoją opowieść, zamiast zdekapitowanych czy oskalpowanych przechodniów serwuje nam znane, choć nie mniej klimatyczne, opisy poczynań zjaw.
Poza czynnikami psychologicznymi do stworzenia ponurego klimatu dokłada swoją cegiełkę otoczenie. Początkowo, po wszystkich opisach dość specyficznej lokalizacji i architektoniki domu spodziewałam się, że być może, idąc śladami mastertonowskich Drapieżców, Herbert wmiesza do całej historii nieco Lovecrafta, lada chwila spodziewamy się, że z szafy wyskoczy Brązowy Jenkin, a z dachu zaatakują bluźniercze spadzistości ;) (tak, to emotikonka, i owszem, zakpiłam). Nic z tych rzeczy, autor konsekwentnie i bez żadnych zawirowań snuje swoją opowieść, zamiast zdekapitowanych czy oskalpowanych przechodniów serwuje nam znane, choć nie mniej klimatyczne, opisy poczynań zjaw.
For there was something at the end of the bed. She could sense its presence.
In the periphery of her vision she could make out a shape at the foot of the bed. A hunched shape. The dark shape of a body leaning over her feet. Pulling at the duvet.
Loren managed to open her mouth to scream, but no sound came. It was as if her voice were paralysed too. She attempted to rise, but still couldn't move: fright held her pinned to the bed.
Lying there on her side, she felt the cold on her bare arm, then down her side, penetrating the sleeveless cotton nightie she wore. Her flesh crept.
(...) she saw the figure rising from its bent position, standing erect. It was silhoutted by the light behind so that she could see no features, nothing she could recogonize. And it was raising an arm into the air, over its haed. And the armwas holding something long and thin whose tip nearly touched the ceiling. It seemed to vibrate at its zenith.
Loren heard the swish as it came down, but she didn't hear the thwack! as it lashed her naked thigh.
I po raz kolejny, jak w przypadku Włóczni, groza skupia się nie wokół samych zjawisk paranormalnych, a ślepego fanatyzmu. Dość szybko dowiadujemy się, że w '43 roku posiadłość pełniła rolę tymczasowego sierocińca dla dzieci ewakuowanych z bombardowanych przez hitlerowców miast. W tym samym roku miasteczko portowe, Hollow Bay, nawiedza powódź, zabijając ponad sześćdziesiąt osób, w tym sieroty z Crickley Hall. W miarę zagłębiania się w historię odkrywamy, że tajemnicze okoliczności śmierci dzieci są jedynie czubkiem góry lodowej, poznajemy historię Cribbenów, opętanych fanatycznym uwielbieniem dla Boga, znęcających się nad podopiecznymi. A jak wiadomo, od fanatyzmu krótka droga do szaleństwa. To właśnie opisy wydarzeń z czasów wojny są najbardziej dramatycznymi i najbardziej wstrząsającymi fragmentami całej powieści. Cała fantastyczna otoczka jest tylko efektem ubocznym tego, co wzbudza największą grozę - ludzkiej natury.
Słabszych czy nudniejszych momentów w zasadzie nie ma - mimo, że fabuła nie należy do najbardziej dynamicznych, przeplatające się wątki historii Crickley Hall, zaginionego dziecka i zmagań z przybierającymi na intensywności manifestacjami duchów (tak, użyłam określenia "manifestacja duchów" :3) podtrzymują zainteresowanie czytelnika na tyle skutecznie, że odłożenie książki nie wchodzi w grę. Postacie zaskarbiają sobie naszą sympatię w tempie błyskawicznym, a ich losy nie pozostają obojętne. Przez rozdział 53. brnęłam z łzami w oczach, a bądźmy szczerzy, nieczęsto zdarza się to w przypadku horrorów.
Ci, co szukają mocnych wrażeń w stylu Mastertona, powinni szukać dalej. Tonących w posoce scen tu nie znajdziesz, a choć brutalnych i wstrząsających momentów nie brak, zostają najbardziej zagęszczone w samej końcówce. W połączeniu z rozpędzającą się akcją dają genialny efekt i choćby się chciało książkę zamknąć - ostatnie sto stron trzeba przeczytać na wdechu i nie ma przebacz.
(...) Gabe realized it was the slight figure of a woman or girl, for it wore a faded skirt that ended just above the ankles. Sodden leather shoes whose metal buckles were brown with rust and corrosion were on her feet. Her gait was awkward and slow, for the right foot dragged behind so that it scuffed and scraped the stone floor. Each dull thud of a footstep was followed by the dragging of the damaged leg, the sound muted yet somehow clear over the amalgam of other sounds.
(...)
The swollen flesh was corrupted in parts, the lips gone as if eaten away by tiny parasites, so that long, gumless teeth were exposedin a frightening rictus grin. The temple and cheekbone on one side looked as if they had been crushed by something heavy and hard, and the top of her head was grotesquely dented as if the skullbeneath her hair had caved in. The eyes were lidless as if the thin layers of shielding skin has also been nibbled away, and they peered hugely from the skull and what was left of the puffy and ruptured flesh of the face (...)
Podsumowując: Owca poleca, pod warunkiem, że język angielski wam niestraszny - niestety, Crickley Hall nadal nie doczekało się polskiej premiery. A jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to strasznie krótkie rozdziały, które nieraz domykają się w jednej kartce, a służą chyba wyłącznie sztucznemu podbijaniu objętości. No i samo wydanie. Nie będę się czepiać stanu książki jako takiego, nie ma co spodziewać się fajerwerków, kupując ponad sześciuset stronicową knigę za 5zł. Mogę się za to przyczepić do wydania jako takiego. Przy tak dużej objętości książki wydawca powinien pomyśleć o jakimś usztywnieniu grzbietu. W przypadku Gry Anioła (wyd. Muza) mamy dodatkową warstewkę klejenia - i już, w zupełności wystarcza. Tutaj klejenie grzbietu jest bardzo cieniutkie, byleby strony nie wypadały, a całość zgina się jak harmonijka...
Jeszcze na ten rok BBC planuje premierę trzyczęściowej ekranizacji powieści Herberta. Osobiście spodziewam się czegoś w klimatach kingowej Czerwonej Róży, która IMO była mocno średnią produkcją, tak czy siak na mini-serial czekam i chętnie obejrzę.
Owca ocenia: 9/10
Pan Books | 2006
Pan Books | 2006
PS A w trailerze BBC, na 0:51 możemy zaobserwować Seana Beana biegnącego w różowej kiecce :3
01/08/12 Łupdejt! Mamy już trailer.
01/08/12 Łupdejt! Mamy już trailer.