Film na czasie, biorąc pod uwagę, że właśnie trwa rekrutacja na studia. Odnośnie samej produkcji - typowa amerykańszczyzna dla nastolatków, lekka i pocieszna, co to niby jakieś tam przesłanie niesie, ale nie oszukujmy się, ni to głębokie, ni to odkrywcze. Po prostu pozytywne.
Prosta jak kij od szczotki fabuła nie wymagająca jakiegokolwiek zaangażowania ze strony widza, zgrabna gra aktorska, fajni, porządnie zarysowani i wykreowani bohaterowie... wiadomo, nie ma tu żadnej szczególnej głębi, postacie są mocno przerysowane i wpisują się w model standardowej komedii dla młodzieży: tak więc mamy cwaniaczka, sportowca, kujona, wyrzutka i fajną laskę, a także tych złych, bandę zadufanych w sobie osiłków z wyższych sfer. Jednak w tym przypadku schematyczność nie drażni, a dodaje całości uroku.
Humor do najlotniejszych nie należy, nie jest też prymitywny czy wulgarny (patrz: American Pie) - kto oglądał pozycje z filmwebowego opisu będzie wiedział o co biega, żarty na podobnym poziomie.
W głównej roli Justin Long, którego do tej pory kojarzyłam głównie ze Smakosza. Facet nadaje się do kreacji komediowych świetnie, bawi już samym sposobem bycia. Pojawia się też Blake Lively, nie gra popisowo, ale też rola żadnych popisów nie wymaga. Zresztą to jedna z tych aktorek, które ogląda się po prostu przyjemnie i tyle w temacie.
Spora dawka pozytywnego humoru, pseudo-inspirujących mówek wygłaszanych przez Bartleby'ego i Ramones w soundtracku. Fajna komedia na wolny wieczór, można się nieco odmóżdżyć i pośmiać i wyłącznie w tym celu filmy takie jak Przyjęty powstają. Jeśli szukacie ambitnego kina - szukajcie dalej. Jeśli chcecie zabić półtorej godziny - to świetny sposób na przebimbanie tego czasu. Polecam.
Owca ocenia: 8/10
...na książkę #28 James Herbert - Włócznia
Źródło: KLIK |
The Spear | Amber | 1978/1992
Z okładki:
Zgarbiony, siwowłosy mężczyzna począł się prostować. Jego głowa podniosła się powoli. Minęła chwila, która wydawała się wiecznością. Kiedy w końcu starzec spojrzał w oczy detektywa, Steadmanowi wydawało się, że krew przestała krążyć w jego żyłach i włosy zjeżyły mu się na głowie. Ujrzał bowiem znienawidzone oblicze Reichsführera SS, Heinricha Himmlera.
Jeśli chodzi o Herberta, więcej mam za niż przed sobą. Lubię tego pana, lubię jego styl, lubię go za to, że potrafi opowiedzieć tradycyjne ghost story, umiejętnie korzystając z konwencji nie popadając przy tym w bezmyślne powielanie schematu... Dlatego po lekturze Włóczni czuję się zwyczajnie oszukana. I przyznaję bez bicia - nie dobrnęłam do końca. Wysiadłam dosłownie w ostatnich rozdziałach, kiedy akcja zaczęła się zagęszczać, w momencie, w którym zazwyczaj trudno byłoby zamknąć książkę. A jednak zamknęłam, bez większego żalu.
Harry Steadman, były agent Mosadu, dziś prywatny detektyw, zajmuje się sprawą Ganta, handlarza bronią. Z pozoru prosta sprawa okazuje się być czymś znacznie większym, wraz z naszym głównym bohaterem zagłębiamy się w sekrety Trzeciej Rzeszy i kult Himmlera.
Pomysł niby dobry. Wykonanie już niekoniecznie. Twórcy gatunku często sięgają po wątki wojenne i nazistowskie - w końcu nic tak nie wzbudza grozy jak fanatyzm i wojna sama w sobie. Temat nie do skopania? A jednak. Historia. Ciągnie. Się. Jak glut. Horroru w tym horrorze tyle, co kot napłakał, 3/4 powieści bardziej ma się ku sensacji (choć biorąc pod uwagę wartkość akcji jest to spore nadużycie słowa "sensacja"...). Okej, herbertowscy bohaterzy oryginalnością nigdy nie grzeszą, ale jeszcze nigdy nie spotkałam się w jego powieściach z tak marnie wykreowanymi, płaskimi postaciami. Sam Harry jest zwyczajnie nudny i nijak swoją osobą nie jest w stanie czytelnika zainteresować.
Co tu dużo mówić, Włócznia to plama na honorze Herberta, trudno uwierzyć, że ten sam autor spłodził Nawiedzonego czy Innych. Odradzam, chyba, że jako lek na bezsenność.
Owca ocenia: 2/10