8/30/2012

Owczym okiem na książkę #32 John Saul - Kronika Blackstone (3) - Z prochu w proch: Smok

Rutledge Asylum - Sane by *SpicyHorseOfficial on deviantART
Wracamy do Blackstone.
Przyznam, że niezbyt mi się do tego powrotu spieszyło i wiele po trzeciej części się nie spodziewałam. A przynajmniej nie oczekiwałam żadnej poprawy. No i czekała mnie miła niespodzianka.

Tym razem śledzimy losy Andrei Ward - córki Marty-fanatyczki, którą zdążyliśmy poznać i znielubić w poprzednich odsłonach historii. Niezbyt trafne wybory życiowe zapędzają Andreę z powrotem do Blackstone i domu rodzinnego, który przed laty z radością opuściła. Jak zwykle w charakterze preludium otrzymujemy szokujący obrazek z dziejów domu dla obłąkanych, jak zwykle w historii pojawia się przeklęty fant - taki nasz sokół noweli, można by rzec - i jak zwykle, za sprawą tajemniczego mąciwody, fant dostaje się w ręce pechowej bohaterki.
 
Choć i tym razem fabuła była mocno przewidywalna, to w Smoku Saul znacznie lepiej skleił intrygę fundując nam bardo fajny element zaskoczenia w samej końcówce. A już się chciałam wyzłośliwiać, jak to w Blackstone Gwiazdka nigdy się nie kończy, a tajemnicze podarki spadają z nieba, zawsze w "odpowiednie" ręce ;)
 
Znacznie lepiej miał się też klimat. Może to i kwestia moich upodobań, a może lokując historię w otoczeniu lepkim od fanatyzmu nastrój tworzy się sam i nie ma bata. Fakt faktem niepokój towarzyszy nam niemal od samego początku, z napięciem obserwujemy rozwój historii, a choć zakończenie znamy już od pierwszych stron - nie przeszkadza to w cieszeniu się lekturą.
Podniosła się tak gwałtownie, że o mały włos nie przewróciła krzesła, i poszła szybko przez dom, aż znalazła się pod drzwiami pokoju, który niegdyś był gabinecikiem ojca. Otworzyła szeroko drzwi, weszła do środka.
- Czy wiesz, że tu dorastałam? - zapytała.
 Używając smoczej głowy zaczęła zapalać świeczki ustawione na małym ołtarzu, a potem wzięła się do następnych, stojących przed posążkami Matki Boskiej i kilkoma wizerunkami świętych.
- Zawsze było w kółko to samo, Rebeko - rzekła, gdy mroczny pokój rozjaśnił się drżącym światłem świec. Zafalowały cienie. - Od kiedy byłam małą dziewczynką, wciąż tak samo. Musiałam tu przychodzić i modlić się każdego ranka, i każdego dnia po szkole, i każdego wieczoru, zanim położyłam się do łóżka. I wiesz co, Rebeko? Nigdy nie udało mi się zobaczyć tego pokoju w prawdziwym świetle. No, to przekonajmy się, jak wygląda, dobra?
Przeszła przez pokój. Odsunęła ciężkie story najpierw z jednego okna, potem z drugiego. Gdy jasny blask dnia zwyciężył światło świec, pokój jakby się zmienił. Ściany - niegdyś pomalowane na biało - pokrywała tłusta czarna sadza z tysięcy wypalonych świec, a obicie klęcznika okazało się poplamione i wytarte. Posążki świętych, których odpustowe kolory ujawniły się w świetle dnia, pokrywał ten sam tłusty brud, jaki oblepiał ściany.
- Czemu nie miałam wyrywać stąd najszybciej, jak się dało? Która kobieta wychowałaby dziecko w takim otoczeniu?
- Ale ona cię kocha... - zaczęła Rebeka.
Andrea nie dała jej skończyć.
- To nie miłość, Rebeko! To szaleństwo (...)
Szaleństwo, w rzeczy samej. I ja takie szaleństwo kupuję, znacznie chętniej, niż paranoję instant, którą Saul zafundował nam w poprzednim odcinku. Nie mówię tu wyłącznie o Andrei, która siłą rzeczy musiała podzielić  w ten, czy inny sposób, los poprzedniej właścicielki przeklętej zapalniczki ("przeklęta zapaliczka", fajne, co? ;). Mam tu na myśli Martę Ward, którą obłęd i fanatyzm zżerały od środka już w pierwszych stronach opowieści. A choć ostatecznym elementem, który ten obłęd wyzwolił była sama zapaliczka - dramatyczny finał był kwestią czasu. Tym razem możemy znacznie lepiej poznać postacie, Saul po raz pierwszy w Kronikach pokusił się o porządnie rozbudowaną warstwę psychologiczną i strona po stronie uzupełniamy luki w historii, której zarys poznaliśmy w Lalce Medalionie. Dopiero teraz widać celowość zabiegów, które początkowo zdawały się tylko wprowadzać chaos w całą historię.

No i w końcu w pełni klaruje nam się postać, której z czystym sumieniem możemy kibicować - Rebeka. Świetnie zarysowany charakter, konsekwentnie prowadzony, wzbudza sympatię - czego chcieć więcej? Co prawda w kółko wracamy do Olivera, ale jak na - zdaje się - głównego bohatera całej serii, jest osóbką wybitnie płaską i nijaką. Brak mu jakiejś charakterystycznej rysy, czegoś, co pozwalałoby nam rozpoznać postać, nim padnie imię. Ma tę cechę Rebeka, miała ją również Marta czy Jules. Pozostaje nadzieja, że z czasem i on dorobi się wyraźnego konturu. Bo jak na razie - dość mętna kreacja.

Jak dotąd Smok jest najlepszą częścią serii, cieszę się, że dotrwałam do półmetka i z każdym odcinkiem coraz mocniejsze przeczucie, że naprawdę warto. Tym bardziej, że udało mi się dorwać ostatnie dwie nowelki. Czy polecam? Nie wiem, pojedynczego epizodu raczej nie warto komukolwiek polecać. No nic, kolejne części w drodze, stay tuned.

Owca ocenia: 8/10
Ashes: The Dragon's Flame | DaCappo | 1997