10/17/2012

Owczym okiem na książkę #36 Haruki Murakami - Norwegian Wood


Śmierć Kizukiego nauczyła mnie czegoś, co przyjąłem filozoficznie. A przynajmniej tak myślałem. Była to rzecz następująca: "Śmierć nie jest przeciwieństwem życia a jego częścią".
Rzeczywiście, taka była prawda. Żyjąc, jednocześnie pielęgnujemy w sobie śmierć. Lecz jest to tylko jedna z prawd, jakie musimy poznać.
(...) żadna prawda nie może uleczyć smutku po stracie ukochanej osoby. Nie może go uleczyć żadna prawda, żadna uczciwość, żadna siła, żadna dobroć. Przeżywszy ten smutek w pełni, możemy się jedynie czegoś z niego nauczyć, lecz to, czego się nauczymy, wcale nam się nie przyda, kiedy nadejdzie następny, niemożliwy do przewidzenia smutek.

Tokio, przełom lat 60. i 70. Watanabe wiedzie beznadziejny romans nie-romans z Naoko. Choć pozornie łączy ich jedynie śmierć wspólnego przyjaciela zdołali zbudować relację równie nietypową, jak oni sami. Wiele lat później, w trakcie podróży do Niemiec, Watanabe wspomina Naoko, wspólne spędzone chwile, lata młodości.

Są książki, które dzięki wartkiej akcji utrzymują zainteresowanie czytelnika od pierwszej strony. Są takie, które serwują zagadkę za zagadką, zwrot za zwrotem akcji. Są też takie, które czyta się z zapartym tchem, "bo tak". I właśnie do ostatniej kategorii należy Norwegian Wood. I po raz kolejny Owca utwierdza się w przekonaniu, że Murakami po prostu ma to magiczne coś, co sprawia, że historie opowiedziane tysiąc razy zyskują nowy wymiar, rzeczy zupełnie ordynarne nabierają nowego znaczenia, a postacie z pozoru nudne i nijakie stają się intrygujące.

Watanabe jest zwyczajnym nastolatkiem wkraczającym w dorosłe życie. Sam tak o sobie mówi. Czuje się niezrozumiany przez otoczenie, trzyma się na uboczu, jest typem outsidera, ale nie z tych, którzy wiecznie szukają kłopotów. Zwyczajny, żeby nie powiedzieć nudny. A mimo to jest w nim coś niezwykłego. Naoko, dziewczyna po przejściach, utrata chłopaka a przy tym najbliższego przyjaciela była dla niej ogromnym ciosem. Wspólnie starają się zapełnić pustkę, którą pozostawił po sobie Kizuki. Ale od samego początku wiadomo, że są to starania próżne. Od początku wiadomo, że happy endu nie będzie.

I jak zwykle dość trudno odpowiedzieć na pytanie: o czym to właściwie? O miłości - tej pierwszej, wcale nie doskonałej, często ułomnej, nieszczęśliwej. A także jej końcu, który przychodzi właściwie nie wiadomo kiedy, niepostrzeżenie. O życiu i śmierci - gdzie tak naprawdę kończy się jedno, a zaczyna drugie? Bo, jak sam Watanabe zauważa, nie tak łatwo je rozgraniczyć. I w końcu o codzienności, po prostu.

I nieważne jak bardzo chciałabym kontynuować ten niezwykle toporny, niezbyt lotny i nieco wymuszony wpis - średniowieczna poezja angielska jakoś nie chce się sama przeczytać, a że Owca rozpoczęła jesienno-zimowy maraton antybiotykowy i od dwóch tygodni charczy jak stary gruźlik - ona poematów rycerskich też czytać nie ma ochoty. Jak żyć ;)

Norwegian Wood polecam. Choć, swoją drogą, podczas lektury myślałam raczej o Blackbird.

Owca ocenia: 8/10
ノルウェィーの森 | Muza | 1987/2006