(...) sensacyjno-satyryczna powieść o współczesnych polskich mediach widzianych z perspektywy dwudziestoparolatka zatrudnionego w luksusowym miesięczniku dla mężczyzn (...) Mentalność polskich yuppies, tworzących świat ekskluzywnych produktów zgodnie z zachodnimi zasadami i polskimi nawykami, to mieszanka wybuchowa o niesamowitej sile komizmu.
Głównym bohaterem a przy tym naszym narratorem jest Marcin - dyrektor artystyczny pisma dla panów, bądź też dosadniej mówiąc, facet, który całymi dniami zbija bąki, od czasu do czasu poprawi to i owo do rozkładówki... a potem znowu zbija bąki. Wolny czas spędza w towarzystwie koleżanek z pracy, ewentualnie dobrego filmu i martini. Absolutnie niczym niewyróżniający się osobnik, do bólu przeciętny i w tej swojej przeciętności, zwyczajnie ujmujący. Natychmiast zaskarbia sobie sympatię czytelnika i choć fabuła w pierwszych rozdziałach zbytnio nie porywa - powieści nie da się ot tak odłożyć na bok. "Piekielnie ostre i złośliwe pióro" to nie tylko czcze gadanie wydawcy, a w połączeniu z lekkim, humorystycznym stylem daje genialne połączenie.
Już na wstępie zostajemy rzuceni w sam środek redakcyjnego chaosu. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to zbyt duże zagęszczenie postaci w pierwszych stronach - początkowo nie do końca odnajdowałam się wśród wszystkich imion żeńskich i musiałam cofać się o parę akapitów, żeby nie tracić wątku. Z drugiej strony część naszych bohaterek zostaje przedstawiona w rewelacyjny sposób: Beta i Zenia momentalnie zapadają w pamięć, są postaciami bardzo wyraźnie zarysowanymi i charakterystycznymi. Zresztą z czasem wszystkie Marie i Iwonki nabierają konturu, nieco więcej czasu zajmuje ich wykreowanie, ale warto ten początkowy bajzel przeczekać.
Z czasem do biurowych klimatów dochodzi bardzo fajnie poprowadzony wątek... sensacyjny? pseudo-kryminalny? Ciężko określić. Niestety, na ostatnim okrążeniu pan Szczygielski się wyłożył i w jednym, niezbyt przemyślanym akapicie całą tajemnicę szlag trafia (na stronie 160. dokładnie, Owca sobie zaznaczyła, a co). Trochę szkoda, tak czy siak, obserwowanie dalszych poczynań naszego detektywistycznego duetu wciąż bawi. I tu wrócę do zapowiadanych ataków śmiechu: powieść Owca czytała głównie w autobusach. Odradzam. Jako że nie wypada śmiać się do siebie samego w miejscach publicznych, Owca swoje haniebne zachowanie starała się zatuszować, chowając się w szaliku. Kiepski pomysł, bo koniec końców Owca wyglądała mniej więcej jak Mały Knujący Azjata:
Ewentualnie jak żółw na haju. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się ubawiłam podczas lektury. Znaczy, nie żebym miała się z czego cieszyć, bo na co dzień zmuszona jestem do obcowania z klasyką literatury angielskiej, a ani to łatwe, ani przyjemne, a już na pewno nie zabawne.
Ale nie z samych śmiesznych anegdotek i celnych ciosów poniżej pasa składa się PL-BOY. Nie brakło garści trafnych spostrzeżeń, a propos świata mediów, rodzimych japiszonów, relacji międzyludzkich tak w ogóle. Maluje nam się niewesoły obraz rzeczywistości, w której człowiek to jeno bydło i nic innego. I co jest najstraszniejsze, to że doskonale zdajemy sobie z tego sprawę - ale co z tego?... Szczególnie uderzyło mnie nazywanie dziewczyn z rozkładówek Prosiaczkami. Niby niewinne określenie, w końcu dziewczyny ubiegały się o Miss Prosiaczka (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało ;)), a jednak sposób, w jaki postrzegane są przez Marcina i fakt, że sami nieświadomie zaczynamy ten tok myślenia przejmować... cóż, daje do myślenia. Podobnie, jak zakończenie, które może wydawać się nieco z innej bajki, a które całości nadaje zupełnie innego tonu.
A wisienką na torcie jest fakt, że ilustracjami i okładką zajął się sam autor - ot, fajny "szlif wykańczający" ;)
PL-BOY to idealne połączenie ciętego humoru i trafnych obserwacji, skłania do refleksji nie popadając przy tym w moralizatorstwo i dostarcza lekkiej rozrywki, choć mózg przy tym ciurkiem przez uszy nie wypływa. Owca dołącza do grona fanów pana Szczygielskiego i do jego prozy z pewnością wróci.
Już na wstępie zostajemy rzuceni w sam środek redakcyjnego chaosu. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to zbyt duże zagęszczenie postaci w pierwszych stronach - początkowo nie do końca odnajdowałam się wśród wszystkich imion żeńskich i musiałam cofać się o parę akapitów, żeby nie tracić wątku. Z drugiej strony część naszych bohaterek zostaje przedstawiona w rewelacyjny sposób: Beta i Zenia momentalnie zapadają w pamięć, są postaciami bardzo wyraźnie zarysowanymi i charakterystycznymi. Zresztą z czasem wszystkie Marie i Iwonki nabierają konturu, nieco więcej czasu zajmuje ich wykreowanie, ale warto ten początkowy bajzel przeczekać.
Z czasem do biurowych klimatów dochodzi bardzo fajnie poprowadzony wątek... sensacyjny? pseudo-kryminalny? Ciężko określić. Niestety, na ostatnim okrążeniu pan Szczygielski się wyłożył i w jednym, niezbyt przemyślanym akapicie całą tajemnicę szlag trafia (na stronie 160. dokładnie, Owca sobie zaznaczyła, a co). Trochę szkoda, tak czy siak, obserwowanie dalszych poczynań naszego detektywistycznego duetu wciąż bawi. I tu wrócę do zapowiadanych ataków śmiechu: powieść Owca czytała głównie w autobusach. Odradzam. Jako że nie wypada śmiać się do siebie samego w miejscach publicznych, Owca swoje haniebne zachowanie starała się zatuszować, chowając się w szaliku. Kiepski pomysł, bo koniec końców Owca wyglądała mniej więcej jak Mały Knujący Azjata:
Ale nie z samych śmiesznych anegdotek i celnych ciosów poniżej pasa składa się PL-BOY. Nie brakło garści trafnych spostrzeżeń, a propos świata mediów, rodzimych japiszonów, relacji międzyludzkich tak w ogóle. Maluje nam się niewesoły obraz rzeczywistości, w której człowiek to jeno bydło i nic innego. I co jest najstraszniejsze, to że doskonale zdajemy sobie z tego sprawę - ale co z tego?... Szczególnie uderzyło mnie nazywanie dziewczyn z rozkładówek Prosiaczkami. Niby niewinne określenie, w końcu dziewczyny ubiegały się o Miss Prosiaczka (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało ;)), a jednak sposób, w jaki postrzegane są przez Marcina i fakt, że sami nieświadomie zaczynamy ten tok myślenia przejmować... cóż, daje do myślenia. Podobnie, jak zakończenie, które może wydawać się nieco z innej bajki, a które całości nadaje zupełnie innego tonu.
A wisienką na torcie jest fakt, że ilustracjami i okładką zajął się sam autor - ot, fajny "szlif wykańczający" ;)
PL-BOY to idealne połączenie ciętego humoru i trafnych obserwacji, skłania do refleksji nie popadając przy tym w moralizatorstwo i dostarcza lekkiej rozrywki, choć mózg przy tym ciurkiem przez uszy nie wypływa. Owca dołącza do grona fanów pana Szczygielskiego i do jego prozy z pewnością wróci.
Owca ocenia: 8/10
Instytut Wydawniczy Latarnik | 2003
Instytut Wydawniczy Latarnik | 2003
Wpis w ramach wyzwania "Polacy nie gęsi"