1/02/2013

Maturalnie


Nie żebym chciała serwować gadkę z serii za moich czasów to... - za wcześnie, nowa podstawa programowa nie zdążyła nabrać rozpędu :3 Nie żebym chciała udawać wielce oświeconą, wszechstronnie uzdolnioną, co to wszędzie była, wszystko zaliczyła i wie lepiej. I w końcu, nie żebym była najlepszą osobą do udzielania rad, szczególnie w zakresie edukacji - Bóg raczy wiedzieć, że przez gimnazjum i ogólniak brnęłam dziwnym ścieżkami, trochę na skróty, trochę na okrętkę, jak koń pod górkę, a jak już z górki, to prosto na ryj. Mam nadzieję, że nie odpuściliście sobie podczas tej dziwacznie sklejonej, nazbyt zagęszczonej metafory i wciąż jesteście ze mną. Nie. Pomyślałam sobie za to, że fajnie będzie zebrać do kupy wszystkie wrażenia i potknięcia, zweryfikować parę sucharów, którymi częstują nas nauczyciele i - jak to ja - pogadać trochę o tym i owym.

Co jest IMO najważniejsze, to żeby myśleć za siebie. Często wybieramy tematy, które nie do końca nam leżą, tylko dlatego, że koledzy i nauczyciele twierdzą, że to "te łatwiejsze". W zeszłym roku na rozszerzonej maturze z angielskiego do wyboru były dwie opcje: opowiadanie o wypadku na zawodach sportowych i rozprawka o szkolnictwie - dokładnie nie pamiętam, o co bangla. Masa ludzi wybrała opowiadanie - bo to luźna forma wypowiedzi, zawsze się coś tam wymyśli i spokojnie te 250-300 słów napisze. Niestety, wielu znajomych pluło sobie potem w brodę. Wiadomo, każdemu pasuje co innego. Ale dla mnie rozprawka jest o niebo łatwiejsza do napisania, niż opowiadanie, które w wyniku albo usilnego skracania, albo desperackiego przedłużania traci "kontur", a my punkty. Należy pamiętać, że w języku angielskim liczymy każde a, an i the, zarówno "normalne" słowa, jak elementy gramatyczne. A to strasznie skraca naszą pracę, nawet jeśli będziemy szastać apostrofami na lewo i prawo. Dlatego prościej napisać króciutki, uporządkowany tekst składający się ze wstępu, dwóch czy trzech argumentów i podsumowania, niż mini tekścik literacki, z którego niestety - wyrzucić wiele się nie da, bo straci sens.

Podobnie jest z pracami z polskiego - ile razy słyszymy od polonistów, żeby nie brać tematów z Schulza, bo ni chu-chu się nie połapiemy? Bo Cynamonowe sklepy przerabia się bardzo pobieżnie, jeśli w ogóle? I żeby Dostojewskiego też nie brać - bo to są ciężkie tematy. A gówno prawda. Każdy temat, który nam nie pasuje jest ciężki. Wolę Dostojewskiego od Mickiewicza, bo tego ostatniego szczerze nie znoszę, jak całego polskiego romantyzmu zresztą, i wiedzę z tego zakresu zwyczajnie wypieram. Trzeba temat ogarnąć, no jasne. Ale jeśli Mickiewicza i Słowackiego mamy w poważaniu, a do wyboru literaturę z zakresu IIWŚ, która znacznie bardziej nas pociąga - nie ma co się wahać, bierzemy to, co bliższe sercu, nie to, co powinno być łatwe, bo na polaku tyyyle to wałkowaliśmy.

I tak oto gładko przechodzimy do ustnego polskiego. Kiedy patrzyłam na tematy wybierane przez innych, szkitki mi opadały. Tematy z romantyzmu, biografia a twórczość Słowackiego, motywy mitologiczne. Innymi słowy, kupa roboty z bibliografią, dodatkowe lektury i ogólnie rzecz ujmując - sranie się o punkty, które o kant dupy można rozbić. Wzięłam motyw grozy w literaturze, filmie i sztuce. Wszyscy odradzali, bo rzecz ciągle wypadała z obiegu przez kupione czy powielone prace. A ja sobie wzięłam, bo temat mi leży i tyle. Polonistka starała się mnie wmanewrować w zagadnienia z nauki o języku. A kij jej w oko, i tak mnie nie lubiła. Po co brać się za coś, czym dołożymy sobie pracy i nerwów? Nie oszukujmy się, prezentację maturalną pisze się w kwietniu, potwierdzi to każda bibliotekarka. Za ambicję punktów nie dają, przyznają je za zaangażowanie w temat i wiedzę ogólną. Wybór jest ogromny i z pewnością każdy znajdzie coś, czym się szczerze interesuje. Nie coś, co według polonisty będzie wyglądało ładniej, niż jakaś tam pospolita, nieambitna groza, a fe.

I w końcu mój ulubiony przedmiot, matematyka. Miałam pod górkę w liceum. Z matematyką każdy o średnio ścisłym umyśle ma pod górkę. Ale ja miałam jeszcze bardziej, bo przez trzy lata gimnazjum matematyki ani fizyki nie miałam. Nie pytajcie jak to, temat rzeka Pytajcie, chętnie ponarzekam. Kiedy poszłam do liceum miałam tak makabryczne braki w podstawach, że matematyczce nie pozostało nic, jak tylko załamać ręce. Ale że była nie tylko dobrym nauczycielem, ale też świetnym pedagogiem (co widzę dopiero teraz, wcześniej była "ssssuką skończoną i mendą przebrzydłą" ;)) to rąk nie załamała i przemęczyła się ze mną przez te dwa i pół roku. Na koniec każdego semestru groziła mi poprawka, żyłam w przekonaniu, że się suka uwzięła i specjalnie robi trudniejsze, a dzięki temu jej zawzięciu na salę wchodziłam spokojna, nastawiona na zdobycie 60% co najmniej, lekką ręką. Nie dajcie sobie wmówić, że jeśli lecicie na dwójach, to matmę, nawet podstawę możecie sobie odpuścić. Jeśli dał radę taki kretyn matematyczny jak ja - da radę każdy.

A na koniec najważniejsze - nie stresujcie się, bo to najgorsze, co można sobie zrobić. Nie powtarzajcie materiału na siłę pod salą - co też Owca czyniła przed maturą z WOSu - bo nic to już nie da, poza tym, że szukając odpowiedzi skupicie się na chaotycznych informacjach wyczytanych przed godziną, zamiast na wiedzy, którą systematycznie sobie utrwalaliście przez dwa lata, nawet jeśli nieświadomie. Bóg raczy wiedzieć, że przeddzień matury z historii był dniem, w którym Owca zapamiętała naraz najwięcej dat na godzinę w swoim życiu. Zbyt wiele to nie dało, poza wzbudzeniem w sobie skrajnego przerażenia. Nie przesadzajcie z ziółkami - opowieści o zombie!maturzystach, którzy rozprawki pisali na haju to klasyka, przynajmniej u mnie. Zresztą nic nie denerwowało bardziej, niż kupa zdenerwowanych ludzi w jednym miejscu ;) Nie ma sensu zaharowywać się na śmierć, żeby zdobyć jak najwyższy, ale to koniecznie najwyżsiejszy wynik i same piątki na świadectwie - każdy wynik, który zapewni miejsce na wymarzonym kierunku jest dobry, a świadectwem można wyłożyć kocią kuwetę.

I naprawdę mam nadzieję, że nie wyszło z tego wpisu dyktando. Ot, zbiór porad i przemyśleń lesera, który na swoim raczej lajtowym podejściu wyszedł lepiej, niż niejeden nadmiernie spięty delikwent. Zresztą przeczytaliście właśnie post, który powstał głównie dlatego, że sesja idzie i trzeba się uczyć :3