Owca z góry ostrzega, że to post z serii "pieprzenie trzy po trzy" (a jednak złe nawyki szybko wchodzą w krew). Trochę o Owcy, trochę o muzyce. I co tam jeszcze w praniu wyjdzie. +10 do lansu jeśli dacie radę nadążyć za mętną logiką* i ogólnym bajzlem, nieuporządkowaniem i rozmemłaniem wpisu.
Powiedzmy, że Linkini byli moją pierwszą zespołową miłością (dziwnie to brzmi o.0). Było GD, które jakoś na stałe zadomowiło się w moim sercu, byli Beatlesi i garść zespołów jednego przeboju z lat 80. i 90., ale Linkini byli, wiecie, moi. Sama odkryłam, sama ślęczałam nad bookletami i tłumaczyłam sobie teksty. Tyle, że z wiekiem gust się formował i zmieniał się system wartości. I nagle okazało się, że choć muzyka wciąż jest fajna - sposób w jaki powstaje jest do bani. Bo Owca coraz bardziej jarała się muzykami z krwi i kości, takimi, którzy podnoszą gitarę i tworzą, hodują własną kolonię pasożytów udając się w trasy ze stówą w kieszeni, idą na żywioł i sami w sobie są żywiołem. A Linkini żywiołem nie byli. Linkini są i zawsze byli bandą rozsądnych facetów. Tak jest, właśnie to Owcy zaczęło wadzić. Im więcej uwagi skupiałam na procesie twórczym i marketingu, tym więcej mnie drażniło. W pewnym momencie - jakoś po MtM? - panowie poprosili fanów o udział w ankiecie dotyczącej nomen omen produktu i oczekiwań konsumenta. O mój Boże, jaki to był turn off dla Owcy - mówić o muzyce jak o produkcie. Koniec końców Owca się z tematem uporała - to jest faza na Pistolsów i anarchię jej minęła - ale niesmak pozostał. Bo Linkini wprost zapytali: hej, co nagrać żebyście kupili? A tego Owca przeboleć nie mogła. Czy prawdziwa muzyka nie powinna płynąć z serca i bebechów?
I Linkini nastręczają mi sporo problemów: bo w swoją muzykę wkładają serce, nie ma wątpliwości. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że robią to w chirurgicznych rękawiczkach. Rozwijają się - chwała im za to, Bóg raczy wiedzieć, że świat ma dość nu-metalu (czy czegoś tam - jak zwał tak zwał). Ale podejrzanie często linkinowy rozwój i aktualne trendy się stykają. Panowie osiągają kolejne komercyjne sukcesy - należy im się, bo wykonują kupę dobrej roboty. Ale zastanawia mnie, czy komercyjny sukces nie jest aby celem samym w sobie. Jakieś to takie zbyt wyliczone, wymierzone, rozsądne, zaplanowane. Można - w owczym przeświadczeniu - robić muzykę i karierę. Nie można robić kariery z muzyki. Bo kiedy Owca widzi to drugie - cholera ją bierze.
I wciąż pozostaje pytanie: czy Owca Linkin Park lubi, czy nie?
*wiem, że nie ma czegoś takiego, jak "mętna logika"...