3/27/2013

Haunting in Connecticut 2: The Ghosts of Georgia (#37)

O mój Boże, jaki ten film jest głupi. Sam tytuł jest głupi. Nawiedzenie w Connecticut, ale rzecz dzieje się na drugim końcu wybrzeża. Jak Kac Vegas w Bangkoku. Zresztą biorąc pod uwagę ilość bezsensownych posunięć bohaterów,  Kac Vegas wydaje się dość dobrym materiałem porównawczym. Nie, ok, rozumiem, że twórcy chcieli zaznaczyć jakoś ciągłość serii w oparciu o fakty, ale, cholera, z serii z Connecticut w nazwie raczej nic nie będzie. Zresztą ja tu pierdu-pierdu o tytule, kiedy to fabuła poraża.

Nie mam wielkich oczekiwań względem historii o nawiedzonym domu, schemat "przyjechali i straszyło" zupełnie wystarcza mi do szczęścia. Historie o duchach tak w ogóle to raczej kiepski teren pod działalność wywrotową, bo sztampa w dużym stopniu stanowi o ich uroku. Co nie znaczy oczywiście, że każdy może dobre ghost story stworzyć. Wręcz przeciwnie, twórca musi wykazać się jeszcze większymi pokładami wyobraźni i kreatywności, żeby tchnąć w dzieło życie. Może na przykład skleić naprawdę świetną linię fabularną wykraczającą poza paranormalną otoczkę. Może wykreować postacie, które podbiją widza czy czytelnika. Może zbudować ponury klimat rodem z gotyku - Owca uważa, że gotyckie klimaty wyciągną za uszy nawet najgorszy badziew. Ale czego absolutnie robić nie wolno, to wychodzenie z założenia, że  hej, kręcimy horror, więc po co nam logika. Bo wiadomo, horror i całe to fantastyczne tałatajstwo to taki niepoważny gatunek, wszystko się zdarzyć może, hej ho!

Zresztą nie chodzi nawet o takie typowo horrorowe potknięcia (jak przeprowadzka, to tylko w środku nocy!). Ale, na litość boską, pan scenarzysta jest bezmyślny, co za tym idzie, bohaterowie są bezmyślni, niekonsekwentnie prowadzeni i po prostu fatalni. Przoduje, jak zwykle, postać dziecięca: boję się, nie boję się!, boje się, nie boję się!, coś złego czai się w lesie, musimy uciekać!, o duch, pójdę za nim do lasu! Fakt, że Emily Alyn Lind gra bardzo przeciętnie ani trochę nie pomaga.

Cała historia wisi w powietrzu - o rodzinie Wyricków nie wiemy absolutnie nic, nie mamy pojęcia, dlaczego się przeprowadzają, z jakimi problemami muszą się zmierzyć. Koniec końców, widz ma ich w dupie. I znów będę narzekać na obsadę: Abigail Spencer ani trochę mnie nie przekonała. Być może zawinił scenariusz i fakt, że postać Lisy była taka... nie wiadomo jaka. Momentami irytująca, przez większość czasu po prostu obojętna. Chad Michael Murray spełniał, jak rozumiem, funkcję dekoracyjną, bo wiele do całej historii nie wniósł. Był, pałętał się bez celu po planie, przywalił w drzewo i ocknął się akurat na ostatnią scenę.

Cała groza skupia się wokół paru jump scenek. Kiedy już uda nam się złapać klimat, któraś z postaci robi coś beznadziejnie głupiego i czar pryska, a my zostajemy z uniesioną brwią i miną z serii what the-? Potknięcie goni potknięcie, uniemożliwiając skupienie się na samej historii. Która, trzeba przyznać, była całkiem niezła. Tyle, że w wersji fabularnej fatalnie zrealizowana. A sam finał - posłużenie się identycznym schematem, co w "części pierwszej" to fabularny strzał w stopę. Zaskoczenie widza jakimkolwiek zwrotem akcji staje się niemożliwe, o natrętnym wrażeniu déjà vu nie wspominając.

Owca naprawdę starała się znaleźć jakieś bardziej rozbudowane określenie na Nawiedzenie... ale nie da rady. Chaotyczne, głupie i niedorobione najlepiej oddają sedno sprawy, co poradzić. Nie polecam.

I tak na koniec... co, na litość boską, ma ten plakat wspólnego z filmem?

Owca ocenia: 3/10
Scenariusz: David Coggeshall | Reżyseria: Tom Elkins | USA | 2013