3/24/2013

Jak nie blogować, czyli blogerski ból dupy

Bo zilustrowanie stawianej tezy odpowiednim obrazkiem to podstawa. Nawet, jeśli tak się zdarzy, że nie ma tezy.
To nie poradnik. Owca jest ostatnią osobą, która powinna udzielać porad. Jakichkolwiek. Zwłaszcza w zakresie blogowania. Cztery lata zajęło mi dojście do wniosku, że, hej, może regularne wrzucanie postów to niegłupia rzecz? I przyznam nieskromnie, idzie mi nieźle. Trzeci tydzień regularnego pisania za mną, czyli pobiłam swój dotychczasowy rekord. Co prawda cierpię nieustannie na brak sensownych tematów i co chwila piszę, co mnie w moją blogerską (blogową? blogerową?) dupkę uwiera. Ale nic to. Hey-ho, let's go, indżoj i w ogóle.

#1#  
Mówi się, żeby nie oceniać książki po okładce - i słusznie, bo pod paskudnymi okładkami często kryją się świetne powieści. Nie zmieni to jednak faktu, że kiedy o książce będziemy pisać, najpierw pochwalimy warsztat autora, fabułę, czy co tam nam się spodobało, a potem od góry do dołu zjedziemy grafika, wydawcę, czy kto tam akurat nawalił. I tak samo sprawa ma się z blogami. Tak, tak, najważniejszy jest "content". Ale pierwsze, co rzuci się w oczy, to jednak szablon. 

Nie każdy jest kreatywny, nie każdy ma wyczucie estetyki godne pozazdroszczenia i nie każdy radzi sobie z html'em. Ale każdy jest w stanie stwierdzić, czy całość jest dość przejrzysta, czy potencjalny czytelnik bez trudu znajdzie to, czego szuka i przede wszystkim - czy będzie w stanie w ogóle posta przeczytać. Pół biedy, jeśli mamy białą, czytelną czcionkę na czarnym tle. Zresztą tu w ogóle mam sporo wątpliwości, bo jakkolwiek niepraktyczne i męczące by to nie było - wygląda dobrze ;) Prawdziwy koszmarek to na przykład połączenie ciemnego obrazka z szarymi elementami w tle z przezroczystym tłem posta i jasną czcionką. Albo fonty z serii "hand-writing", wywijasy i inne szmery-bajery z oferty bloggera.

I w ten oto sposób przejdę do kolejnego punktu: wybieranie czcionek bez polskich znaków. Bo wygląda to paskudnie i już. W ogóle dobieranie czcionek to zmora Polaków, bo co fajniejsze są pozbawione naszych znaków. Ale nie jestem pewna, czy walka z systemem poprzez zapis czteroliterowego słowa dwoma skrajnie różnym czcionkami to najlepsze wyjście z sytuacji ;)

A propos wyjścia - gadżety wychodzące poza pole pasków bocznych. To zuo. Obserwatorzy czy wklejki z LC to dość "plastyczne" stwory, które dostosują się do prawie każdej szerokości. Ale zbyt ściśnięte, zaczynają się wylewać poza okienko, albo elementy gadżetu nakładają się na siebie. Fe, nieładnie, Owca zgrzyta zębami.

I na sam koniec - niesformatowany tekst. Nie mówię o justowaniu, czy wyrównywaniu do lewej czy prawej,  ani wielkości czcionki to już kwestia gustu. Nie, ok, wyrównywanie całości do prawej to kiepski pomysł. Ale nie o tym. Mówię o fragmentach tekstu z innym tłem (bo tak się skopiował), innej czcionce (same here), podwójnych czy potrójnych odstępach między linijkami, dziko podzielonych zdaniach... Często zawdzięczamy takie wpadki bloggerowemu edytorowi tekstu (nie wiem, jak sprawa ma się w innych serwisach) i często trzeba wprowadzać poprawki bezpośrednio w html'u. Ból dupy, wiem. Ale wygląda to po prostu brzydko i zniechęca do zapoznania się z treścią.

A do czego zmierzam - jeśli nie może być ładnie i oryginalnie, niech przynajmniej będzie przejrzyście. 

#2#
Wciąż od strony estetycznej, czyli zaśmiecanie bloga pierdylionem nikomu niepotrzebnych gadżetów, bannerków, wklejek. Bo nawet najfajniejszy szablon można w ten sposób zniszczyć. 

Zaznaczę w tym miejscu, że średnio leży mi minimalizm. Spróbowałam "gołego" szablonu jakoś w zeszłym tygodniu, wytrzymałam parę godzin i wróciłam do starej wersji. Która też średnio mi odpowiada, ale nie bardzo wiem, co z tym fantem zrobić*. Ale przyznajcie, to nie jest fajne, kiedy wchodzi się na czyjąś stronkę i od progu atakuje nas sześć blogrolek, popularne posty z tygodnia, najpopularniejsze evah, obserwatorzy, obserwatorzy na FB, profil na LC i GR, krzykpudło, ćwierkacz, etykiety, etykiety, etykiety (*patrzy wymownie w stronę stopki* ^^), cytacik, obrazek, bannerki, ARGH.
A tak swoją drogą, to straszne dziadostwo wymagać od ludzi wklejania na swoje blogi bannerów z linkiem do wyzwań, konkursów czy tam "rozdawajek", bo, pardon, te bannery są często beznadziejne i na odwal-się robione. Można wymagać linkowania, nie wrzucania na blog brzydkich obrazków.

#3#
Nawiązywanie współpracy z wydawnictwami/portalami/whatever to coś, co przychodzi z czasem. 

Może się oczywiście zdarzyć, że jesteście mega-utalentowani, wygadani i mówiąc ogólnie - macie to coś i szybko zdobywacie popularność. Ale to są nieliczne wyjątki. Jak twierdzi większość poradników "jak blogować" (^^), przez pierwszy rok nie powinniście się nawet spodziewać jakiegokolwiek odzewu na wasze teksty. A nieprawda, bo bogsfera w ogromnym stopniu opiera się na zasadzie wzajemności, "komć za komć", "follow za follow" i o ile dysponujecie odpowiednią ilością wolnego czasu i samozaparcia, możecie pod pierwszym postem zgromadzić kilkadziesiąt komciów i stać się "poczytnym" blogiem. Przy założeniu, że nie drażnią was uwagi w stylu "książka nie dla mnie" pod wpisem o filmie. 

A do czego zmierzam (pomijając natrętne gubienie wątku)? Umieszczanie zakładki "współpraca" na blogach o czterogodzinnym stażu jest głupie, bezsensowne i nie przysporzy wam fanów. Bo nie macie absolutnie nic ciekawego do zaoferowania ani czytelnikom, ani wydawcom, ani autorom. I jeśli ktoś wam współpracę zaproponuje, to znaczy, że szuka jelonka, któremu wyśle "egzemplarze recenzenckie" w zamian za pozytywną opinię i wystawianie pięciu gwiazdek na portalach książkowych. Stracicie wiarygodność, sympatię potencjalnego czytelnika (czytelnika, nie komentatora, bo to nie to samo) i koniec końców, utkniecie z beznadziejnymi wpisami i toną spamu.

Zresztą nieraz widziałam blogi, które przez takie bezmyślne trzepanie "recenzji" zeszły na psy. Bo autorzy, którzy wcześniej pisali całkiem przyjemnie na tematy, które ich interesowały, nagle zaczęli wrzucać reklamy Jak zakonserwować ogórki, Jak porozumieć się ze swoim kotem, Jak odblokować czakrę. Szkoda.

#4#
Fajnie mieć własny styl, który będzie w jakimś tam stopniu stanowił nasz podpis. Ale nie za wszelką cenę. Wielu poczytnych autorów nie może się takowym poszczycić, brak im jakiejś lekkości. A oni piszą zawodowo. Spędzili lata na szlifowaniu warsztatu i wciąż, piszą tylko poprawnie. Wniosek: nic na siłę. Na dobry początek warto trzymać się poprawnej polszczyzny, nie w jakimś tam uber-czystym wydaniu, to nie wypracowanie. Ma być zrozumiale, wsio w temacie.

Zdarzyło mi się odwiedzić bloga, którego autorka miała dziwny zwyczaj używania wielokropka zamiast kropki. Serio. Wiem, że miało być artystycznie, czy tam poetycko, czy inne ą i ę, ale wyszło okropnie. Wiecie jakie to... męczące... kiedy narrator... wpada... w zadyszkę?.... Uff.

Z tej samej bajki, poniekąd, inna blogerka wpadła w tezaurusową manię. I nie muszę chyba opowiadać, co było dalej. Autorko, wywal słownik i pisz prosto ze swojego pełnowymiarowego narządu tłoczącego ^^

I tym pozytywnym akcentem Owca kończy swoje cotygodniowe plucie jadem. Chociaż możliwe, że do tematu wróci. Kiedy akurat nie znajdzie innego.

*Chętnie pozbyłabym się popularnych postów na przykład, ale nie mogę ich wyrzucić, bo nie będzie (z grubsza) symetrycznie, a chcę zostać przy kolumnach po obu stronach, bo jakoś tak ładnie "domykają" mi przestrzeń posta i w ogóle pff i argh.