3/03/2013

W hołdzie Lovecraftowi - Cienie spoza czasu (#39)

Fragment grafiki Universe by ~Kuroi-kisin on deviantART
Owca nie znosi zbiorów opowiadań. I tym pozytywnym akcentem postanowiła rozpocząć dzisiejszy wpis.

Nie chodzi o samą formę - tę Owca bardzo lubi, mało tego, uważa, że trudno stworzyć dobre opowiadanie: potrzeba sporo samodyscypliny żeby zachować odpowiednią długość, ilość wątków jest bądź co bądź ograniczona, a w końcu trzeba zmieścić w tym wszystkim postacie - które swoje zajmują - sensowną fabułę, o porządnym wykreowaniu uniwersum i rozbudowaniu pomysłu nie wspominając.

Może to, co do zbiorów opowiadań mnie zniechęca, to ich "konstrukcja". Wszelkiej maści antologie w zamierzeniu powinny być różnorodne, żeby każdy coś dla siebie znalazł. I pewnie, każdy coś tam znajdzie. Tyle że kupowanie całego zbioru dla jednego czy dwóch tekstów to raczej kiepski interes. A same opowiadania miast zgrabnie dopiętej całości tworzą raczej chaotyczny obrazek, z którego niewiele wynika, jedyny element wspólny to ramy gatunkowe, a i to nie zawsze. Mówiąc krótko: bajzel.

I może właśnie dlatego Cienie spoza czasu przypadły mi do gustu - chociaż każdy tekst dupy nie urywa, na ogół utrzymuje się podobny poziom, wszystkie opowiadania połączone są motywem Cthulhu, ładnie tworzą jakoś tam sensowną całość i nie trzeba zmieniać biegu co dziesięć stron.

W tym miejscu był akapit o wstępie i jeszcze parę słów o całokształcie, ale że Blogger go przepił a Owca zapomniała, co napisała - przejdziemy już do treści.

Zaczynamy od Dziedzińca Alana Moore'a. Tekst bardzo dobry na wstęp, ponury klimat, sceneria z tych, w których wszystko zdaje lepić się od brudu, jest klimatycznie, a bohater, poza słownictwem równie niewyszukanym co sceneria, do bólu lovecraftowski. Dalej F.P. Wilson i jego Pustkowia. Troszkę jak mash-up Blair Witch i Drogi bez powrotu. Minus kanibalizm. Choć trzeba przyznać, że przy pierwszym spotkaniu z rdzennymi Sosnakami czytelnika może ogarnąć niepokój. W ogóle podoba mi się miks wierzeń ludowych (bo jeśli dobrze pamiętam, przykrywką naszego bohatera jest Diabeł z Jersey) i zasłony między światami. Tym samym tropem podążył Gene Wolfe, dodał parę horrorystycznie fajnych obrazków i intrygujące zakończenie - bardzo duży plus.

W labiryncie Cthulhu Ian Watson funduje nam niezły koszmarek, w bardzo pozytywnym sensie. Utknąć w nekropolii kiedy świat - a przynajmniej jeden z jego wymiarów - postanowił się posypać? Owca lubi. Proste opowiadanko zalatujące slasherem. Dobrze jest. Podobnie u Edwarda Lee - trudno mi cokolwiek o pisaninie tego pana powiedzieć, poza tym, że z każdym opowiadaniem (wcześniejszy Makak choćby) mam coraz większą ochotę na ugryzienie którejś powieści. A to jest już rekomendacją samą w sobie. Dobra makabra nie jest zła.

Podobny poziom utrzymuje Mort Castle. W ogóle zapachniało mi tu wąpierzami. Narrator (nieśmiertelny narrator!) zwraca się bezpośrednio do czytelnika z taką nonszalancką, znaną nam z pewnej serii o wąpierzach manierą... Co prawda historia poszła w zupełnie innym kierunku, nic to, dobry pomysł, porządnie zrealizowany, nie ma się do czego przyczepić.

A teraz trochę ponarzekam i na koniec pochwalę, coby zakończyć pozytywnym akcentem - bo i cała antologia była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem.

Z całego zbioru najbardziej ciekawa byłam Willa. Bo do Mastertona mam ogromny sentyment i swego czasu pochłaniałam jego powieści w ilościach hurtowych. Ale też nie uważam go za wirtuoza w swej dziedzinie. Po iluś tam tytułach zaczyna drażnić schematyczność, brak porządnie zbudowanego klimatu. I zakończenia - zakończenia Masterona są fatalne. Tak wygląda mastertonowskie zakończenie w praktyce:
I co? Miało być lepiej, naczytała się Owca pozytywnych recenzji z wyszczególnieniem Willa. I dupa. Bo Masterton po raz kolejny raczy czytelników typową mieszanką dobrego choć średnio rozwiniętego pomysłu, zmiażdżonych twarzy i urwanych szczęk zwieńczoną takim... takim pfff. I przypomina mi się jego poprzedni flirt z Lovecraftem*, który jest podręcznikowym przykładem tego, jak książki się nie kończy.

Podobnie jest w przypadku Grubej ryby Kima Newmana - połączenie Lovecraftowskich wizji z czarnym kryminałem, a to wszytko okraszone cynicznym humorem. Duży potencjał zmarnowany beznadziejną stylizacją na lata 50. Lubię teksty, w które autorowi udało się tchnąć ducha epoki, który na te parę minut przeniósł mnie n lat wstecz. Ale kiedy autor nieszczególnie wie, co z tą stylizacją począć i jedyne elementy, po których można zidentyfikować czas i miejsce to garść nazwisk i tona przypisów... Owca dziękuje, postoi.

Nie popisał się także nasz rodak, Tomasz Drabarek ze swoim Iran Political Fiction. Nie ma sensu rozwodzić się nad tematem - opowiadanie to taki raczej jednowątkowy twór nie bez powodu. Jest chaotycznie, zero przyjemności z lektury a sama historia niemal natychmiast wylatuje z głowy. Nie jest to jednak największa wpadka w całym zbiorze - ten tytuł wędruje do Alana Deana Fostera. Tak nijakiego, bezpłciowego i donikąd zmierzającego opowiadania nie czytałam od czasów przeredagowanego mitu miejskiego w wykonaniu Marcina Dobrowolskiego**. Nie lubię autorów, wychodzących z założenia, że antologia to takie cuś, do czego upycha się niedopracowane teksty spisane na kolanie w tramwaju. Bo to właśnie oni w dużej mierze niszczą całą ideę antologii.

Ale, ale, miałam zakończyć pozytywnie. Moim absolutnym faworytem spośród wszystkich opowiadań jest Przyciąganie Ramsey Campbella. Nie wiem, czy istnieje pojęcie "pre-apo", ale, kurczę, powinno, dla takich tekstów choćby. Dość ciężki, momentami fantasmagoryczny nastrój i - o eureko! - w końcu świetnie wykreowany main hero. Zakradła się co prawda jedna fatalnie napisana scena. Niby nic, ale - szczególnie w tak krótkim tekście - rzuca się w oczy. Nic to, pan Campbell Owcę kupił i zasłużył na order z ziemniaka.

Całość Owca ocenia bardzo dobrze i co najważniejsze - ani trochę nie żałuje wydanych pieniędzy. Jak najbardziej udany zakup. Polecam.

Owca ocenia: 6.5/10
Dobre Historie | 2012
PS Owca przeprasza za niezbyt lotny wpis (i nieobecność na Waszych blogach, tak przy okazji), ale Cienie męczyła już od jakiegoś czasu i post powstawał w tempie akapitu tygodniowo. Nie dlatego, że Cienie męczą, ale dlatego, że najpierw Owca miała lenia, potem miała sesję i masę zarwanych nocy (przez tego wcześniejszego lenia), potem rozbolały ją plecy, a potem zaczął się nowy semestr, nowe kolejki pod dziekanatem i nowy plan. A potem Owca starała się pogodzić nowy grafik z pracą dorywczą, co zaowocowało opuszczeniem trzech godzin lektoratu i jednego kolosa. A zmierzam do tego, że padam na ryj i proszę o wyrozumiałość, o.
* Drpaieżcy, 1992
** Powrót do domu, Pokój do wynajęcia, Red Horse, 2008