3/10/2013

Way to go, polish government, czyli czego Owca zazdrości Amerykanom


Czego? Ano dumy narodowej. Jakiegoś takiego poczucia wspólnoty i przynależności, możliwości identyfikowania się ze swoim krajem. Dumy, która być może momentami jest naiwna i głupia, ale jest. Dlaczego zazdroszczę? Bo ja tak nie mam.

Żyjemy w naprawdę fajnych czasach. Powszechny dostęp do Internetu daje nam od groma możliwości, nie tylko pod względem wyrażania siebie i swoich opinii ale też obserwowania innych. Ba, nie tylko obserwowania, nawiązywania kontaktu i podejmowania dyskusji, zawierania znajomości z ludźmi z drugiego końca świata. Język angielski jest tak mocno zakotwiczony w naszej kulturze, że nie sposób przed nim uciec i choć bywa to cholernie irytujące, jest też cholernie dobre - bo siłą rzeczy każdy Jaś go w końcu opanuje, przynajmniej w jego internetowej wersji. I każdy Jaś ma szansę wyjść poza onety, polską blogsferę, cokolwiek i zobaczyć, jak to jest po drugiej stronie oceanu. Ma szansę na poszerzenie horyzontów, złapanie szerszej perspektywy. Ma możliwości, których nie mieli miłościwie nam panujący. O czym zresztą dają nam znać przy każdej nadarzającej się okazji.

Z najświeższych spraw, przyglądam się aferze ze związkami partnerskimi. Ta jest, aferze. Przecież sprawa jest oczywista - związki partnerskie muszą być legalne. Związki homoseksualne muszą być legalne. Są heterycy, są bi, są homo, wszyscy mają swoje potrzeby i wszyscy tworzą nasze społeczeństwo. Nie jakichś wyimaginowanych ich, tej sławnej większości, rzekomo prorodzinnej, rzekomo gorliwie wierzącej, sru tu tu tu. Nie mam pojęcia, jak to wszystko wygląda z prawnego punktu widzenia, nie znam się na prawie. Ale wiem jedno - prawo jest dla ludzi, nie na odwrót. Jeśli jest w społeczeństwie grupa - mała czy duża, nie ma różnicy - i ma swoje potrzeby, trzeba te potrzeby spełnić. Proste i logiczne. Tyle, że nie. Toż to niekonstytucyjne, łola Boga! Toż to niszczy komórkę rodzinną! Toż to grzech! Nie to, co szerzenie nienawiści, odbieranie podstawowych praw człowieka - bo, nie ukrywajmy, odmawiając komuś prawa do bycia z ukochanym czy ukochaną, odbieramy mu prawo do szczęścia. Rozwody też nie niszczą komórki rodzinnej, a gdzie tam, legalne. Seks przed ślubem grzechem nie jest, nah. Biała suknia przecież nie jest symbolem czystości, taka tam, wiecie, tradycja, c'nie? Aborcja to morderstwo, z premedytacją. Więc jeśli ta siedemnastolatka zaciąży i zostanie na lodzie, bez wsparcia partnera (szybki numerek? grzeeeech, panie tego, grzeeech) i rodziny nie pozwolimy jej usunąć ciąży, my, katolicy stoimy na straży życia. Ale przecież, że nie jej życia - ona nagrzeszyła, jej już nie lubimy. Będziemy strzec życia poczętego, co nas obchodzi jakość tego życia? O tym nie było. A że to życie poczęte znajdziemy potem w reklamówce z Biedronki w kontenerze na śmieci? Co nas to? Myśmy świętość obronili, nam nie można nic zarzucić, my swoją powinność moralną spełniliśmy. I tak w to brniemy. Będziemy się na tej religii opierać. Bo tak. O, to-to pominiemy, to nieważne. To przemilczymy, udamy, że nie ma. A tu taki szczególik... a to takie... niedzisiejsze jakieś, nie warto wspominać. Ale tu, o tutaj, stoi, że sodomia to grzech. I tego się będziemy trzymać. Kurwa mać, za przeproszeniem. Przepraszam za ten makabrycznie chaotyczny rant. Się wzburzyłam.

Ale gdzie w tym wszystkim USA? Nie jestem ślepo zapatrzona w amerykańskie realia z telewizji. Nie będę udawać, że jest idealnie - mają od groma problemów, wbrew wszystkiemu, również z nietolerancją, czy to mniejszości rasowych, czy seksualnych, czy religijnych. Ale wiecie co? Odnoszę wrażenie, że oni sobie z tym radzą. A przede wszystkim - oni chcą sobie z tym radzić i nie boją się "inności". Stany Zjednoczone to ogromny kocioł kulturowy, pod każdym względem. Dochodzi do skrajnie głupich sytuacji, jak choćby jedni emigranci wywalający z kraju drugich emigrantów, tych nielegalnych. Nie będę wspominać o poziomie edukacji. Ale pomijając to wszystko... zupełnie inny świat, zupełnie inna kultura, i niestety, zupełnie inna cywilizacja. Bo mnie się marzy, naprawdę marzy Polska bez wytykania paluchami ludzi o innym pigmencie skóry. I Polska, która nie będzie odmawiać polskości innym, bo nie ten wygląd i nie to wyznanie. Marzy mi się Polska z Bożym Narodzeniem, Chanuką i Kwanzaa. Dostaliście kiedyś życzenia od Amerykanina? Wiecie, jedna naprędce sklejona linijka na tumblrze? Wszystkiego najlepszego, z okazji Bożego Narodzenia czy co tam świętujesz. Coś pięknego. A amerykańska pop-kultura? Momentami tragicznie głupia, momentami cudowna - bo dzięki niej spowszednieli nam bohaterzy pod tym czy innym względem różni od nas. No big deal.

Z drugiej strony... jak my uwielbiamy praktykować NIMBY, co? Neil Patrick Harris jako casanova? Fajnie, Barney to nasz brachol! Morgan Freeman i Denzel Washington raz jeszcze dowodzą swojej zajebistości i ratują dzień? Wow, jakie to było fajne! Ale żeby u nas, w naszym polskim filmie dać rolę murzynowi? Gejowi? Pfff. Tolerancja i ciekawość świata, edukacja, poszerzanie horyzontów - tak, piękne idee. Potrzebne. Ale nie nam, my mamy swoje prawo, swój Kościół, swoje państwo, koniec, kropka.

I jak tu funkcjonować? Jestem dumna z polskiej historii i - jak każdy chyba - chciałabym mówić z dumą, że jestem Polką. Chciałabym od czasu do czasu poczuć jakiś taki patriotyczny poryw serca, ale bez udziału siatkarzy czy żużlowców. Oglądacie czasem jakieś tam amerykańskie ceremonie, inne szmery bajery? Ludzie stoją tam razem i, cholera, widać, że są dumni. I naprawdę stoją razem, nieskrępowani kolorem skóry czy wyznaniem - bo przecież wszyscy razem są Amerykanami. I 4 lipca wszyscy razem puszczą fajerwerki i pogrillują. A oglądacie polskie? Te takie zgromadzenia znudzonych, zniecierpliwionych ludzi, którzy wyglądają raczej jak tłumek zebrany na pogrzebie ciotki, w dodatku wyjątkowo upierdliwej?

Chaotycznie i może miejscami zbyt emocjonalnie - pardon. Ale po szczerości, to jeden z tych wpisów, któremu niewiele da leżakowanie na bloggerze, bo jakoś nie jestem w stanie ochłonąć i podejść do tematu na spokojnie. A to, że za sprawą polskiego noblisty, na litość boską, w ostatnich dniach poczułam się tak zażenowana i zawstydzona wcale nie pomaga. I szczerze mówiąc, w pewnym momencie, podczas rozmowy ze znajomym spoza Polski poczułam się upokorzona - upokorzona tym, kto mnie reprezentuje, upokorzona przynależnością do takiego społeczeństwa i upokorzona swoją polskością. Way to go.