7/07/2013

Owcy czarna lista lyteratek

Czyli czego Owca kijem nie ruszy*
Fragment fotografii autorstwa Kayli.







1. Katarzyna Michalak

Okej, zacznijmy od tego, że obrażony (a nagminnie się obrażający to już w ogóle) autor to jedno z najśmieszniejszych i jednocześnie najbardziej żenujących zjawisk evah. W ogóle ludzie publikujący swoją twórczość, nie liczący się z krytyką są dość śmiesznym widokiem. Ale ta śmieszność jest w tym przypadku potęgowana faktem, że nie mówimy o jedenastolatce, która założyła właśnie pierwszego bloga, a o czterdziestolatce, która wydała ponad dziesięć powieści. Pal sześć jakość tych powieści - o tym będzie za chwilę. Tak na moje to by była minimum jakaś dekada obecności na rynku wydawniczym...
...
...
Aj, nie, pani Michalak publikuje z częstotliwością karabinu maszynowego na automacie :]

Wciąż, autorka ponad dziesięciu powieści powinna się pogodzić z tym, że - uwaga, teraz będzie kontrowersyjnie - gusta są różne. Wszystkich się nie zadowoli i tyczy się to zarówno artystów, jak i dworcowych grajków. Inna sprawa, że - i tu wspierać się będę paroma różnymi źródłami, bo lekturę sobie darowałam - te książki są nieprzeciętnie złe.

Nieprzeciętne złe i pozbawione klasy było również zachowanie pani Michalak w kwestii podprowadzonych z Devianta prac. Można zamiatać pod dywan do woli, internety pamiętają. Brak poszanowania cudzej pracy to okropna sprawa. Brak poszanowania dla drugiego twórcy to wyjątkowo okropna sprawa. Brak jakiegokolwiek zadośćuczynienia albo przynajmniej stosownej notki z przeprosinami... brak mi słów. 

A co irytuje mnie najbardziej to kompletny brak pokory i pewnej twórczej samoświadomości. Jeśli autorka tak zaciekle broni swojej pisaniny, przy tym uparcie powtarzając te same błędy to znaczy, że autorka ma się za literacką alfę i omegę. Now come on, nawet najwięksi szlifują warsztat przez całe życie. Dlatego są najwięksi. Nie dlatego, że mają talent, bo napisali bestsellera. W przyszłości pani Michalak Nobla nie widzę. Ale z pewnością załapie się na order z ziemniaka od blogsfery.

2. E.L. James

Nie to, że tej pani nie lubię, bo wydaje się bardzo sympatyczna, taka miła i uśmiechnięta. Ja po prostu nie mam powodu, by za tę panią się brać. Fanfik do Zmierzchu doczekał się finału, żyli długo i szczęśliwie i niech tak zostanie. Oczywiście, że mam wiadro pomyj dla pani James, oczywiście, że chciałabym podzielić się ze światem swoimi uwagami, zasparklić zajebistością niczym wampir Edwardo, niestety takie wpisy popłyną tylko na fali popularności serii. Później utkną na mieliźnie, bo zamiast komentowania obecnych wydarzeń będziemy zajmować się wywlekaniem starych brudów. O Grayu wszystko już zostało powiedziane i wracanie do tematu byłoby najczystszą formą hejterstwa, a tego Owca praktykować nie będzie.

Być może pani autorka dopiero się rozkręca, być może po spektakularnym wkroczeniu do buduarów wszystkich gospodyń wiejskich i perfekcyjnych pań domu E.L. James powróci z kolejną bestsellerową serią i Owca jednak doczeka się swojego momentu. Ale szczerze mówiąc... wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że fanfik do Zmierzchu był gorszy od samego Zmierzchu. Jestem tym faktem nieco porażona i jednocześnie budzi to mój głęboki respekt, bo przebicie marności Zmierzchu jest sztuką samą w sobie. Ale testowanie tej teorii zostawiam już innym.

A zupełnie na boku, skoro notka o Grayu nigdy nie powstanie, równie dobrze mogę zapytać teraz. Czy słynna Wewnętrzna Bogini main hero to ten sam byt, który nie pozwalał Rachel ciągnąć z wiatrem?  

3. Charlaine Harris

Przeczytałam jedną powieść. Przekartkowałam dwie. Zniosę grafomanię, zniosę przerost formy nad treścią, nadmiar artyzmu. Ale nie zniosę warsztatu Charlaine Harris. Czy też raczej jego braku. Pisze poprawnie - kropki i przecinki są pewnie w dobrych miejscach, słownictwo ni to ubogie, ni to bogate. No poprawne. I tyle można powiedzieć. Sprawniejszych pisarzy można znaleźć na onecie. Do przewin Harris można by dopisać marysuizację bohaterki, która w sumie mogła być ciekawa i zarżnięcie fabuły, która miała spory potencjał. Ale wciąż, najbardziej kole w oczy suchy styl.

Chyba w każdej książce znajdzie się taka scena, która zapada w pamięć, bo była wyjątkowo dobrze napisana, wyjątkowo źle napisana, albo po prostu trochę porąbana. Pamiętam na przykład konfrontację Suze i eks Jesse'ego (Meg Cabot, cykl Pośredniczka), pamiętam postać przemieszczającą się po obrazie w niemalże finalnych rozdziałach mastertonowych Drapieżców i pamiętam jak bracia Wolfe poszli na wyścigi chartów (Walczący Ruben Wolfe, Markus Zusak) - to są rzeczy, które czytałam w podstawówce. Nie pamiętam natomiast ani jednej sceny, fragmentu, czegobądź z Grobu z niespodzianką sprzed trzech lat, czy pierwszej części Sookie sprzed roku.

I wiecie co? Dla pisarza to chyba największa wtopa, kiedy jego słowa wpadają do głowy jednym uchem, a wypadają drugim, niczego po sobie nie pozostawiając.

4. Małgorzata Musierowicz


Małgorzata Musierowicz jest jedną z tych pisarek, które zajmują szczególne miejsce w sercach polskich czytelniczek. Trudno myśleć o dzieciństwie nie wspominając Borejków i prawdopodobnie większość z nas wciąż trzyma na półce swoje ulubione części. I właśnie dlatego - ze względu na ten sentyment, jakim darzę bohaterów Musierowicz - prozy tej pani już nie ruszę.

Wiecie, przykro mi było patrzeć, jak z Ericka z True Blood robią, pardon, pizdę. A do Ericka nie jestem emocjonalnie przywiązana, po prostu lubię Skarsgardów. Więc co mam powiedzieć, kiedy z moich ukochanych bohaterów z dzieciństwa robi się bandę nieprzyjemnych, niesympatycznych, napuszonych bufonów? Jak mogę patrzeć, jak dom "w którym goście zawsze zostawali dłużej niż powinni" zamienia się w dom, z którego normalny człowiek uciekłby z krzykiem zaraz po przekroczeniu progu? Dlaczego tak się stało, nie wnikam. Faktem jest, że w ostatnich latach Musierowicz z powodzeniem dekonstuurje tę ciepłą, pozytywną wizję rodziny, którą udało jej się stworzyć pod koniec lat 70. A że wolę zapamiętać Borejków jako nieco zakręconą, ale zawsze kochaną rodzinę - swoją przygodę z Jeżycjadą zakończyłam.

5. Cassandra Clare

Tutaj sprawa jest prosta: ta pani popełniła plagiat. Ba, popełniła. Popełniała regularnie przez n czasu. A to największa krzywda, jaką można wyrządzić drugiemu twórcy. Nie wspominając już o tym, co świadczy o samym autorze, który dopuszcza się kradzieży. Co prawda afera plagiatowa dotyczyła fanfików do Pottera i mogłoby się zdawać, że sprawa jest już nieaktualna, ale szczerze - takie rzeczy nigdy nie tracą na aktualności, a smród będzie się ciągnął za Cassandrą do końca kariery. Każdy, kto choć przez chwilę dał się porwać Wenowi i wypocił pierwsze opowiadanie, pierwszą miniaturę, konspekt pierwszej powieści wie, ile pracy wymaga wymyślenie dobrego dialogu, czy nawet króciutkiej wymiany zdań. I jak karkołomną robotą jest robienie pierwszej, piątej i dziewiątej korekty jednego akapitu. Osoba, która tę pracę kradnie nie jest w stanie wzbudzić mojej sympatii, ani tym bardziej zainteresowania. Bo z plagiatowaniem jest jak z każdym innym paskudnym nawykiem - szybko wchodzi w krew. A w gąszczu forów, blogów i całej twórczości pływającej po sieci trudno wyłapać, co jest plagiatem, co oryginalnym pomysłem. Ciężko ustalić, kto jest właścicielem fotek z wczorajszego koncertu, co dopiero trzech czy czterech linijek tekstu. 

Czy chcę sobie fundować lekturę, podczas której będę zastanawiała się, czy treść jest aby na pewno oryginalna, czy może znów "inspirowana"? Nie.
Czy obejrzę film? Tak, ale tylko dla Zegersa :3


*czyli co ma spore szanse na notkę, bo Owca z natury jest taka konsekwentna.