7/12/2013

Owca wraca do Blackstone

O poprzednich częściach było tu, tu, tu i tutaj też.
Fragment IV tomu komiksu opartego na Kronikach.
Dobra, to trzecie podejście do rozpoczęcia tej notki. Trzy, czte-ry, lecim.

I w końcu dobrnęłam do finału Kronik Blackstone. W końcu, be serię zaczęłam prawie że rok temu. I być może właśnie ta roczna przerwa sprawiła, że ostatnie dwie części Owca odebrała tak, nie inaczej, bo długie oczekiwanie robi swoje. Podobnie miała się sprawa z końcówką ósmego sezonu SPN albo wznowieniem drugiej połowy TWD. Każdy zdążył sobie napisać własny scenariusz, miały być fajerwerki, a koniec końców napięcie narastające od samego początku... ot tak prysło, bo w porównaniu z tym, co tam sobie umyśliliśmy, ostateczne rozwiązanie okazało się banalne.

Właśnie, banalność będzie chyba słowem-kluczem tego wpisu. Jasne, Saul od samego początku ślizgał się na sztampie i radośnie żonglował ogranymi motywami i szczerze wątpię, by o oryginalność w ogóle zabiegał, główną atrakcją miało być raczej przywrócenie do życia powieści w odcinkach. I w pięciu identycznie zbudowanych epizodach ten schemat sprawdził się idealnie. Ale po finale spodziewałam się czegoś innego. Spodziewałam się zabawy z czytelnikiem, rzucania fałszywych tropów, porzucenia schematu, zaskoczenia. Tymczasem im bliżej końca, tym więcej łopatologizmu, sztucznego przeciągania scen, które równie dobrze mogły zostać zamknięte w trzech akapitach, tym silniejsze wrażenie, że na koniec po prostu zabrakło pomysłu. A może pomysł był, tylko zwięzła forma mu nie posłużyła. Nie posłużyła z całą pewnością bohaterom, którzy na przestrzeni paru stron zostali chyba podmienieni. 

Kiedyś tam w zeszłym roku pisałam, że w końcu pojawiła się postać, której z czystym sumieniem można kibicować - Rebeka. I naprawdę chętnie Rebece bym kibicowała, gdyby w finale się pojawiła. Zamiast introwertycznej, zakompleksionej, strachliwej dziewczyny, którą polubiliśmy dostajemy Rebekę o niezłomnym charakterze i stalowych nerwach (możliwe, że Rebeka została podmieniona na predatora, bo potrzeb fizjologicznych, podobnie jak osobowości wycieraczki, się pozbyła). Nie żebym miała coś przeciwko tak drastycznej zmianie, jestem jak najbardziej za, ale niekoniecznie wciągu jednej nocy.

Żeby nie było, żem menda: Saula w oryginale czyta się znacznie lepiej, styl jest lżejszy, dialogi sklejone znacznie naturalniej, a różnica między pokoleniami wyraźniej zarysowana na poziomie językowym. Ktokolwiek tłumaczył, wykonał kawał topornej roboty. Tak samo topornej, jak ten wpis, który Owca właśnie popełnia.

Serio, byłam nastawiona na to, że zakończenie Kronik wywrze na mnie znacznie większe wrażenie, wyobrażałam sobie również, że tę notkę będę pisała w zupełnie innym tonie. Także swoją przygodę w Blackstone kończę krótkim acz wymownym: meh.

PS Info dla zainteresowanych: nie kupujcie pojedynczych części, które pojawiły się na polskim rynku nakładem Da Capo. Seria urywa się na czwartym odcinku, więc jeśli język angielski z jakiegoś powodu stanowi przeszkodę - nie warto w ogóle zaczynać. Po pierwsze, bo niedokończone historie ssą, po drugie, urywek serii nie stanowi zbyt dobrej wizytówki autora, a nie ma powodu, żeby się zrażać. Owca sugeruje opcję najbardziej opłacalną, czyli zainwestowanie w cały zbiór, który można dostać od 7 funtów, także tragedii nie ma.