10/07/2013

Owcze snucia i gdybania, czyli rzecz o Walking Dead


Wspomniałam przy paru okazjach, że czwarty sezon Walking Dead to chyba jedyna premiera, której wyczekuję z autentyczną niecierpliwością. Nie wspomniałam tylko, dlaczego. A że od pierwszego odcinka dzieli nas już tylko tydzień – to dobry moment na małe odświeżenie informacji i posnucie domysłów.

Zacznijmy od końca

Znaczy się, od finału trzeciego sezonu. Jeszcze przed premierą Welcome to the Tombs Robert Kirkman – czyli twórca oryginalnego komiksu – oraz Glenn Mazzara, któremu przypadło w udziale napisanie ostatniego odcinka zapowiadali, że tym razem nie pozostawią widzów tuż nad przepaścią, a ostateczne rozwiązanie sezonu będzie satysfakcjonujące. Nie było. Przynajmniej nie dla mnie. Sam odcinek był zupełnie w porządku, ale zakończenia, które można podsumować stwierdzeniem „w porządku” wcale nie są w porządku. Po szczerości – pięć miesięcy temu byłam rozczarowana. Dzisiaj widzę, jak genialnym posunięciem był ten pozornie byle jaki finał.

Jak zapewne większość fandomu życzyłam Gubernatorowi rychłej śmierci w męczarniach. Nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam Davida Morrisseya, jego rola była absolutnie genialna, wykreował jednego z tych antagonistów, których kochamy nienawidzić. Ale mimo to, pod koniec Gubernator stał się po prostu męczący i jedynym satysfakcjonującym obrotem zdarzeń mógł być ten przewidujący dekapitację przy pomocy katany. Względnie strzałę między oczy. Ale kompletny brak  ostatecznej konfrontacji? What the-what the? Jasne, doczekaliśmy się wielkiej walki o więzienie w zdecydowanie mniej spektakularnej odsłownie (ale hej, tu zażalenia należy kierować raczej do tnącego budżet AMC – w końcu czołg taniej narysować, niźli sprowadzić na plan zdjęciowy), w teorii sporo się działo. W praktyce – odniosłam wrażenie, że czegoś mi brakuje. Niekoniecznie finałowej potyczki grupy Ricka i Woodbury, ale, kurczę, czegoś. Odcinek wydawał się niepełny. A pozostawienie Gubernatora przy życiu zalatywało sztucznym przedłużaniem storyline’u, dopisywaniem na siłę post scriptum do historii, która powinna już dobiec końca. Ale kiedy już strząsnęłam z siebie to początkowe rozczarowanie, doceniłam jak zgrabnym i przemyślanym posunięciem było przeniesienie wątku Gubernatora na sezon czwarty.

Gdzie jest Wally?

Gubernator stanowił zagrożenie od samego początku. Jasne, już przy pierwszym spotkaniu jest czubkiem i dewiantem z akwarium pełnym odciętych głów. Ale na tym etapie jego szaleństwo jest jeszcze w jakiś sposób zrozumiałe i przede wszystkim kontrolowane. Poza tym choć wiemy, że gość jest szemrany nie można go tak do końca nazwać złym człowiekiem. Co by nie było, stworzył całą społeczność Woodbury, która składa się przecież w znacznej części ze starszych osób, dzieci, cywilów kompletnie bezużytecznych na polu walki. Poniekąd bezinteresownie podjął się czegoś, czego mało kto by się podjął – zapewnił ochronę i godny byt ludziom, którzy samodzielnie nie przetrwaliby nawet tygodnia w świecie ogarniętym zarazą. Ale jeśli dekapitacja Penny poluzowała przedostatnią klepkę, to porażka w walce o więzienie doprowadziła Gubernatora na skraj przepaści. I z impetem pchnęła w sam jej środek. Scena, w której bez wahania rozstrzelał swoich ludzi na środku drogi? Genialna, ogromny ukłon w stronę Davida Morrisseya, w tym oku widać szaleństwo. I jest to chyba jedyny moment całego sezonu, który oglądałam z autentycznym niedowierzaniem.


Jeśli Gubernator stanowił zagrożenie jeszcze kiedy po pierwsze, starał się zachować pozory przed swoimi ludźmi, po drugie Drużyna Więzienie wiedziała, gdzie go znaleźć, to jak niebezpieczny stał się teraz? Stracił ‘armię’, stracił swoją małą społeczność, w końcu stracił jedyne, co budziło w nim jakieś ludzkie uczucia i nadzieję – Penny. Pozostaje mu zemsta. Po Welcome to the Tombs jedynymi pozostającymi przy życiu członkami armii Gubernatora są Shumpert i Martinez (i Karen, ale Gubernator o tym nie wie). Niewiele wiem o Shumpercie – przed napisaniem tej notki nie wiedziałam nawet, jak się nazywa – ale Martinez to twardy gość, jeden z tych, których chce się mieć u boku podczas apokalipsy zombie. Nie wiemy jeszcze, czy Martinez i Shumpert pozostaną lojalni Gubernatorowi, czy dadzą nogę. Szczerze mówiąc, po cichu liczę na to, że Martinez dołączy do Team Prison, bo, kurczę, fajny jest. Daryl będzie miał kumpla do głaskania ego :3 Jakby nie było – Gubernator wciąż ma obstawę. Ma też tę ogromną przewagę nad Rickiem, mianowicie, wie gdzie go znaleźć, podczas gdy Rick nie ma pojęcia, gdzie podziewa się Gubernator, co daje mu możliwość uderzenia z zaskoczenia. Albo regularnego przypuszczania mniejszych ataków i generalnie wywijania brzydkich numerów z ukrycia. Na trailerze widzieliśmy Ricka, który mówi, że ktoś z nimi pogrywa. Widzimy też, że ktoś wpuścił zombiaki do bloku więziennego, w którym przebywały dzieci, widzimy martwe zwierzęta rozrzucone po terenie więzienia, w końcu Tyreese’a zmrożonego jakimś wyjątkowo paskudnym widokiem. Czy to właśnie Gubernator pogrywa sobie z ekipą więzienia, czy też może?... No właśnie, kto?

Nowe zagrożenie

/*w tym akapicie mogą pojawić się spoilery do komiksu TWD, bodajże w okolicach #60 zeszytu*/
Internet szumi, że być może w tym sezonie pojawią się Myśliwi. Nie czytam komiksu, więc początkowo cała zajawka obeszła mnie szerokim łukiem. Dołączyłam do tłumu wiwatującego na cześć pojawienia się Myśliwych dopiero kiedy kumpel siedzący w komiksach* wyjaśnił mi, jak zarąbiście makabryczne są to postacie. Myśliwi to sześcioosobowa ekipa, która po apokalipsie, z braku innego pożywienia kieruje się do tego najbardziej oczywistego źródła mięsa – innych ocalałych. Bez zbytniego rozdrabniania się i brnięcia w spoilerowanie, Myśliwi mają obserwować więzienie i jego mieszkańców i rzecz jasna, w końcu wybierają i porywają swoją ofiarę. Ale na tym się nie kończy. Tak jest, całkiem możliwe, że w tym sezonie zobaczymy zupełnie nowych antagonistów, którym, cytując, Gubernator mógłby czyścić buty. Mam ogromną nadzieję, że w serialu się pojawią, bo po pierwsze, wydają się mega ciekawymi postaciami (i mega makabrycznymi, to zawsze plus), po drugie – bo kolejne szesnaście epizodów kręcących się wokół Gubernatora po prostu nie wypali, nie mogę sobie wyobrazić aż dwóch sezonów poświęconych tej postaci.


Z drugiej strony Kirkman i Gale Anne Hurd (również z zespołu producentów) zapowiadają, że w tym sezonie zombie przypomną nam, że są tak naprawdę największym zagrożeniem w całej tej aferze. Czy sezon czwarty może się skupiać właśnie wokół walki z umarlakami? W sumie – czemu by nie. Czy byłoby to coś nowego? Zdecydowanie tak. Bo tak na dobrą sprawę żaden sezon nie kręcił się tak naprawdę wokół samych szwędaczy. Pierwszy sezon stanowił jedno wielkie wprowadzenie do całej historii i główną osią był Rick szukający rodziny, odkrywający postapokaliptyczny świat, relacje w ekipie z Atlanty. Drugi – Sophia w lesie, Daryl za nią, farma Hershela, cała masa angstu na linii Rick-Lori-Shane. Sezon trzeci – spięcia z Woodbury. Jeśli by spojrzeć wstecz na przestrzeni trzech sezonów rozegrały się tylko trzy sceny, gdzie szwędacze stanowiły prawdziwe zagrożenie – oczywiście pierwsze sceny w Atlancie, stado na autostradzie i upadek farmy. W trailerze i na zdjęciach promocyjnych widzimy całe hordy napierające na siatkę, niemalże obalające ogrodzenie. Być może to właśnie kolejna fala zombiaków wygna grupę Ricka z więzienia i pośle z powrotem w trasę?

Osobiście wolę bandę żywych ludożerców, niźli bandę tych martwych. Więcej niecnego knowania, więcej makabry, więcej wewnętrznego fuu. Jednocześnie mam nadzieję zobaczyć w tym sezonie więcej akcji z zombie, ale mimo wszystko, nie chciałabym, żeby stały się wątkiem przewodnim. Fight the dead, fear the living stało się przewodnią myślą serialu i mam nadzieję, że tak właśnie pozostanie.

6 miesięcy

Mniej więcej tyle dzieli ucieczkę Gubernatora i przeniesienie społeczności Woodbury do więzienia od bieżącej akcji. Taka sama przerwa czasowa dzieliła dwa poprzednie sezony i scenarzyści bardzo gładko wypełnili tę dziurę fabularną umieszczając już w pierwszych dialogach informację, że grupa kręciła się po Georgii w poszukiwaniu bardziej stabilnego schronienia. Pierwsza scena mówi o dynamice panującej w grupie wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć i przeskok czasowy choć jest spory to nieodczuwalny. Jestem ciekawa, jak do tematu podejdą tym razem, bo w porównaniu do poprzedniego sezonu te pół roku wydaje się być  kluczowe i trochę mnie martwi, że przez ten przeskok omija nas masa ważnych rzeczy.

Jeśli chodzi o Ricka, finałowa scena trzeciego sezonu była mocno wymowna (i o dziwo naprawdę poruszająca). Jaką rolę pełniła Lori? Czy była wrzodem na dupie wyrzutem sumienia (generalnie czymś, od czego lepiej stronić ;3)? Kto wie, grunt, że w końcu sobie poszła, a sprowadzając do więzienia Woodbury Rick przynajmniej częściowo odkupił swoje winy i odzyskał człowieczeństwo i to głębokie poczucie moralności, które zaczynał zatracać, a które tak bardzo odróżniało go od Shane’a. Być może o tym mówił Kirkman, obiecując satysfakcjonujące zakończenie.


Bardziej interesuje mnie tworzenie relacji między Woodbury a ekipą z Atlanty/farmy i jestem trochę rozczarowana, że ten smaczek nam umknie. Zwróćcie uwagę na to, że nowi rezydenci więzienia to w większości ci sami ludzie, którzy domagali się egzekucji Dixonów. Co prawda Daryl jest wyrozumiały kiedy idzie o przetrwanie grupy – nie miał za złe kulki w łeb od Andrei i nie chował urazy do T-Doga – ale mimo wszystko spodziewałabym się jakiegoś napięcia, przynajmniej na początku.  Chyba, że Daryl chowa urazę latami  i ma nadzieję, że wrzody żołądka wykończą go szybciej, niż zombie.

Z fandomowych ploteczek: niektórzy sugerują, że chłopak, którego zabił Carl był synem Karen. Osobiście – wątpię. Karen wydaje mi się zbyt młoda na nastoletniego syna. Zresztą czy w takim wypadu po spotkaniu Ricka, Daryla i Michonne nie pytałaby w pierwszej kolejności o swoje dziecko? Dlatego wydaje mi się to chybioną  teorią. Ciekawy plot twist. Ale mocno naciągany.

A propos, chyba jednym z najciekawszych punktów programu będzie właśnie Carl i jego mała Shane-mania. Pomijając relacje z ojcem – które zdaje się odbudowywać – pozostaje kwestia tego, jak poradzi sobie z wyrzutami sumienia, czy w ogóle będzie miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia i w końcu, jak poradzi sobie z innymi dzieciakami w otoczeniu. Bo choć technicznie rzecz biorąc Carl ma dwanaście czy trzynaście lat, tak naprawdę jego dzieciństwo zakończyło się wraz ze śmiercią Lori.

7 dni

Już tylko tyle dzieli nas od premiery pierwszego odcinka czwartego sezonu. Co bym chciała zobaczyć? Po pierwsze - sensowny rozwój postaci dla Carol. I tym razem, chciałabym ten rozwój zobaczyć na ekranie, bo przeskok od Carol opłakującej dziecko do Carol z saperką choć fajny, był zbyt nagły. Po prostu szkoda świetnej historii. Po drugie - storyline dla Beth, bo na litość boską, a ten moment jest chyba najbardziej irytującą i nieporadną postacią w całej ferajnie. Serio, można by pomyśleć, że po roku w trasie podczas zombie apokalipsy nauczy się czegoś więcej, niż śpiewania i trzymania bobasa. Nie jest tak irytująca, jak Ashley z RE4 i ustawiczne Leeeeon... ale już niewiele brakuje.

Jak już wspomniałam - więcej zombiaków. Więcej sytuacji kryzysowych. Ale nie chcę, by cały sezon skupił się na trupach i Gubernatorze. Mam ogromną nadzieję na zobaczenie bandy kanibali (kanibali w telewizji nigdy dość :3). I więcej Michonne i Tyreesa - choć to już pewniak.

Do tej pory każdy sezon bił na głowę poprzedni - oby ta tendencja się utrzymała. Pozostaje czekać.

Tymczasem Daryl osiągnął kolejny level badasserii.
Nie, serio, ma kuszę, motor, skórzaną kamizelkę i ponczo.
Teraz dostał bandanę. Przysięgam, tylko Reedus jest w stanie podźwignąć tyle zajebistości na raz
i nie wpaść przy tym w absurd.

*z Kumplem Siedzącym w Komiksach od czasu do czasu oglądałam TWD. Praktyka odradzana, znajomi, którzy wiedzą więcej od ciebie mają tendencję do zamieniania się w Spinacz Biurowy ze starych Office’ów i średnio co dwie sceny wypluwają z siebie taką małą chmurkę z „Czy wiesz, że…”. Chyba wszyscy pamiętają, jaką miłością darzyliśmy Spinacza.
D. – uwielbiam Cię, ale wspólne oglądanie telewizji nam nie wychodzi ^^