10/05/2013

Ten post wyraźnie nie potrzebuje tytułu, tylko spójrzcie na tego kuca

Jak się nie wie, co wstawić, to się wstawia kucyponka || Rainbow Dash  from dress by OoOYahikoOoO
Dawno, dawno temu Obywatel Śliwka zapraszał do zabawy (dziękuję!). Z lekkim poślizgiem, ale hej, liczą się chęci. Poza tym czas przerwać tę okropną monotonię.


Ten banner! Ten kunszt, to wykonanie!
To iście postmodernistyczne spojrzenie na kolor i formę!
To awangardowe podejście do języka!

Co robisz, gdy podczas pisania książki/opowiadania uświadamiasz sobie, że Twój bohater, który jest pisarzem, pisze książkę, która opisuje Twoją przyszłość?

Musiałam przeczytać na głos, żeby zrozumieć o co chodzi. Zapachniało matematyką.

Cóż, kiedy tylko uświadamiam sobie, że mój bohater spisuje właśnie moją przyszłość dokładam wszelkich starań, by jego powieść zakończyła się słowami „i żyła długo i szczęśliwie w krainie kucyponków i już nigdy nie przepuściła koncertu Coopera”.  Ale zaraz po postawieniu ostatniej kropki dopadają mnie wątpliwości: czy świadome ingerowanie w tę treść nie zepsuje aby czasem tego całego hokus-pokus? Być może mocy urzędowej nabierają tylko słowa wystukane na fali prawdziwego, nieznającego entera, spacji ani przecinka Wena? Być może przez wprowadzenie tych zmian ściągnęłam na siebie fatum? Huh. Po głębszym zastanowieniu uderzam kompulsywnie w backspace i akapit po akapicie usuwam cały wątek książki mojego bohatera. Bo widziałam wystarczająco dużo odcinków Strefy Mroku żeby wiedzieć, że takie zabawy źle się kończą.

Bibliofile często twierdzą, iż mają wrażenie, że ich książki się rozmnażają. Gdybyś mógł/mogła rozmnożyć jakieś dwie książki, które by to były i co Twoim zdaniem wynikłoby z takiego literackiego zabiegu?

Przy odpowiedzi na to pytanie popadłam w mały konflikt moralny sama ze sobą. Ale wiecie, sprawa jest poważna, nie ma tu miejsca na sentymenty, jest krew, biznes, pieniądze, także...

Pierwszy tom Kronik Wampirów i Zmierzch. Rolazły, płaczliwy, wiecznie niezrozumiany Louis i Sparklący Ed daliby w efekcie idealne połączenie teenage angstu (to ze strony Louisa ofkoz),  sparklistości, włosa targanego wiatrem i rozterek egzystencjalnych na poziomie gimnazjalisty. Paranormal romance, pseudo-filozoficzny bełkot i Gary Stu są teraz w cenie, więc powiedziałabym, że byłaby to całkiem lukratywna hodowla. Jeśli do genotypu załapałoby się trochę Lestata i jego zapędów do sypiania w jednej trumnie z Louisem… Tłum fangirlujących slasherek jest mój. A nic tak nie cementuje fandomu, jak odrobina miłości doprawiona garścią perwersji. I jesteśmy w domu.

Będąc w księgarni chwytasz ostatni egzemplarz książki, która jest na potężnej promocji. W tym momencie do sklepu wpadają: Joffrey Baratheon, Wiedźmin, Edward Cullen, Pan Norrell i Lisbeth Salander. Któremu z nich oddajesz książkę narażając się tym samym na gniew pozostałych?

Pierwszy scenariusz był taki, że tę książkę podrzucam, ta wiruje w powietrzu w slow motion niczym w najbardziej epickiej scenie z filmu Wachowskich, tymczasem cała zgraja próbując ją dorwać rzuca się w jej stronę co kończy się tragiczną w skutkach kolizją czołową. I tu pojawia się pierwszy problem, bo ja naprawdę lubię postać Pana Norrella i nie chce posyłać jej do piachu. A Ed jest mi potrzebny do uskuteczniania moich niecnych planów z punktu drugiego. Więc umówmy się, że książka wiruje w powietrzu, toczy się bitwa (everybody was kuuung fu fighting, tara-rara-tatta-tatta-ta...), może malutka sekwencja taneczna a'la West Side Story WTEM!... /cliffhanger mode on/

Do zabawy nie nominuję nikogo, zapraszam i mocno zachęcam do udziału wszystkich, przekazuję pytania Obywatela i odsyłam do zacnego pomysłodawcy: klik.

A z ogłoszeń dusz pasterskich, jako że premiera Walking Dead już za parę dni, jutro poględzę trochę o trzecim sezonie, podumam nad czwartym, pofangirluję, wpadnijcie, fajnie będzie.