10/29/2013

Srsly?

Zdjęcie autorstwa alki.

Świeża historia. Jadę autobusem. Dzień jak co dzień. Wsiada kobieta i jakiś młody gość, jadą parę minut jak gdyby nigdy nic i wtem! bileciki do kontroli. Tym razem miałam, jedna stracona dniówka wystarczy, żebym pamiętała o przedłużeniu migawki i to nie ja tu jestem main hero anegdotki. Main hero jest młody, łysawy i chodzi w dresie. O niczym to nie świadczy, Bóg raczy wiedzieć, że łysi w dresach częściej przepuszczają przodem, przytrzymają drzwi i generalnie wykazują się kulturą osobistą, niźli szanowni emeryci pchający się do drzwi przy pomocy łokci i siatek z ziemniakami, wspinając się po wychodzących i nokautując współwchodzących. Przyznajcie, piętnastominutowy koncert Ryszarda nadawany przez paździerzowy głośnik Ericssona to jednak przyjemniejsze doświadczenie, niż starsza pani wsadzająca ci łokieć między żebra (jeśli wydarzenia nie uświetni swoją obecnością fajny artysta dostanie łokciem między żebra traci cały urok). Domyślacie się już pewnie, dokąd ta historia zmierza: kanar kanaruje, dresiarz bajeruje. A raczej nie tyle bajeruje, co cwaniakuje odnosząc się do kanara z taką wyższością typową dla głupich ludzi uważających się za inteligentnych. Misterny plan polegający na zirytowaniu kanara nie wypala, więc dres rzuca się w stronę drzwi, twierdząc, że chce tylko skasować bilet. I rzecz jasna dochodzi do szarpaniny.

Szarpanina trwa, dres jest agresywny i chamowaty, nie ma co się nad tą kwestią rozwodzić. Kanar nie dostanie raczej kolumny w miesięczniku o savoir vivre, ale do poziomu dresa też się nie zniża. Nieprzyjemna sytuacja, której można było zapewne uniknąć, ale cóż, stało się. Chłopcy poobijali się po autobusie jak pijane bąki, w końcu padły groźby zatrzymania autobusu. Znacie ten scenariusz, więc darujmy sobie tę część i przejdźmy do najciekawszej partii historii. Otóż z pomocą dresowi przychodzi prawie że cały autobus. I tak, dziwi mnie już sam fakt, że popiera stronę agresywną i niezaprzeczalnie chamowatą. Ale absolutnie przeraża mnie to, jak to poparcie wyraża.

W ciągu następnych paru minut kanar dowiaduje się, że jest Niemcem, Ruskim, żydem, zbrodniarzem i generalnie chodzącą abominacją. Ale to dopiero początek. Po pierwszej salwie "wyzwisk" zaczynają pojawiać się groźby, że do gazety z tym trzeba iść. Do mediów, nagłośnić sprawę faceta, który ośmielił się wykonywać swoją pracę. Wszak kanary sieją terror, stosują przemoc, jak hitlerowcy, panie tego, jak hitlerowcy. Fakt, doszło do rękoczynu. Prawda, kanar poniekąd zainicjował całą szarpaninę, bo pierwszy jakoś tam dresa pochwycił i zatrzymał. Tyle, że to dres był tu IMO prowokatorem rozpoczynając tę bardziej aktywną część szamotaniny, nie wspominając już o groźbach wygłaszanych pod adresem kanara wszem i wobec (zapewne ku uciesze tego biednych sterroryzowanych pasażerów). Ale mniejsza, załóżmy, że wina leży po obu stronach - będzie to chyba wersja najbliższa prawy. Więc padają wyzwiska, padają groźby, w końcu docieramy do tego momentu, w którym szalony tłum zaczyna się odgrażać, że kanar długo już nie popracuje i tłum o to zadba. Wtem! kolejny zwrot akcji, bo nagle nie wiadomo skąd pojawia się głos, że ten oto konkrety kanar znany jest z agresji i stosowania przemocy, pani kochana, ostatnio w tramwaju szarpał dziewczynę. Szarpał, szarpał, a jak. W dodatku dziewczyna miała bilet. A on szarpał. Wiecie, zarzut nie byłby absurdalny gdyby nie to, że zupełnie przypadkowi ludzie się do niego dołączyli i zaczęli koloryzować. Zresztą generalnie ciężko brać mi na poważnie ludzi, którzy nazywają innych "żydami i Niemcami przebrzydłymi" i opowiadają historie o kanarach-terrorystach. Tłum sobie radośnie złorzeczy. I w pewnym momencie agresja - bo inaczej się tego nie da nazwać - z kanara przenosi się na kierowcę. Łapiecie? Na kierowcę. Człowiek wiezie właśnie paręnaście osób, więc jasne, to takie rozsądne, wyprowadzić go z równowagi. W ogóle najlepiej, żeby stanął w obronie dresa. W końcu jechał sobie porządny obywatel, a tu cap, został napadnięty przez kontrolę biletów.

W tym momencie wytłumaczę może, dlaczego głupi dres był głupi. Nie wiem, czy wiecie, ale Łódź jest teraz rozkopana. Znaczy, bardziej niż zwykle. Główna arteria centrum jest ponoć modernizowana. I autobusy jeżdżące w centrum - a praktycznie rzecz biorąc, jeden autobus - są od dwóch tygodni kanarowane na potęgę. I jest to powszechna wiedza, naprawdę. Zwłaszcza w godzinach południowych - bo ludzie jadą na popołudniową zmianę w Gillette, autobusy są zapchane i dość skrupulatnie kontrolowane. No i come on, przejazd jest płatny zawsze i nie ma zmiłuj, ludziom, którzy jeżdżą na całorocznym niewidocznym życzę szczęścia, ale trzeba się liczyć z tym, że nie zawsze uda się prześlizgnąć. Co z mandatem zrobią, to już ich sprawa, ale robienie zadymy w autobusie jest zwyczajnie słabe. Skoro gość mimo wszystko decyduje się na przejażdżkę za free, a potem udaje debila - jest debilem. 

Bandą debili są również ludzie, którzy bronią gościa, choć w ciągu tej jakże przelotnej znajomości dowiódł tylko, że jest tępawym cwaniaczkiem i chamem. I ogromna szkoda, że absolutnie nikt się nie zreflektował i nie pomyślał, że hej, ten facet wykonuje swoją robotę. A o robotę cholernie ciężko - choć stracić pracę to żaden problem. I hej, ten młody gość, który znalazł gównianą pracę jest prawdopodobnie ze wszystkiego rozliczany. Ba, nie zdziwiłabym się, gdyby musiał wyrobić jakąś normę wlepionych mandatów, serio. I biorąc pod uwagę, że jedna linia jest teraz tak rozchwytywana i pilnowana, pilnowani są również kontrolerzy biletów. I na ten moment uprawiać polityki "odpuszczę mandacik za ładne oczy albo dwie dyszki na jabola" się po prostu nie da. I że być może zawinił jednak pacan, któremu nie chciało się skasować biletu.

Z reguły nie po drodze mi z jakąś tam moralnością absolutną. I damn, łódzkie MPK to absurd na koślawych nóżkach. Ale coś tu jest bardzo nie halo, kiedy facet, któremu nie chciało się wydać paru złotych staje się męczennikiem w imię wyższej sprawy, a gość, który po prostu stara się nie wylecieć z pracy dostaje po dupie.