11/25/2013

The Walking Dead 4x07 || Dead Weight

Grafika autorstwa BlueBerryBush.

Curtis Gwinn debiutuje w Walking Dead, czyli jak spartaczyć odcinek i sprawić, by fandom cię znienawidził w 40 minut. 

!SPOILERY!

Serio, Gimple od samego początku musiał wiedzieć, że nie starczy materiału na pierwszą połowę sezonu i trzeba będzie znaleźć jelenia, który napisze fillera. A że w pokoju scenarzystów jelenia nie znalazł, poszedł szukać dalej. I znalazł Gwinna. Że niby zaszczyt go kopnął, że niby szansa na podsycenie ognia tuż przed półfinałem. A Gwinn wziął i napisał najbardziej niedorobiony, nielogiczny, irytujący odcinek evah. Jezu, jak spartaczył. Bo obserwowanie, jak Gubernator dochodzi do władzy byłoby ciekawe, te intrygi, te gierki psychologiczne. Ale nie, po co intrygi, kiedy można zdać się na beznadziejnie napisane postacie, c'nie?

Martinez, taki cudny, taki fajny, a bystry jak paczka gwoździ ;_; Dlaczego? I to w tak makabrycznie głupi sposób. Jeśli już naprawdę musieli go odstrzelić, to mogli mu przynajmniej napisać jakieś bardziej epickie zejście. Ale robienie z niego idioty, serio? Poprzednicy wykreowali Martineza na twardego gościa z sercem po właściwej stronie tylko po to, żeby Gwinn w paru scenach zamienił go w naiwnego, nieporadnego kretyna? Tekściki "naprawdę się zmieniłeś"? Piwko przy kominku, barbecue i zabawa w dom, to jest instynkt samozachowawczy, który pozwolił Martinezowi na zbudowanie i utrzymanie we względnie godnym bycie sporej grupy ludzi? "Hej, ten facet to wariat, który trzymał ucięte głowy w akwarium i rozstrzelał moich kumpli na drodze. Hmm, co by tu zrobić? Już wiem, dam mu spluwę i zabiorę na polowanie!" A ta scena w chatce? Jasssne, dwóch wojskowych i Martinez i nagle dają się zaskoczyć i niemal zjeść dwóm zombiakom póki Gubernator nie ratuje dnia. Bo Gubernator jest badassem, pamiętaj widzu. I w ogóle ten bounding time postaci siódmoplanowych - tak, bardzo nam zależało, żeby to zobaczyć!

W ogóle dynamika w całej grupie była skopana. To chyba oczywiste, że po śmierci przywódcy stery przejmuje jego prawa ręka, prawdaż? Rozumie się samo przez się, zresztą Pete to na pierwszy rzut oka porządny gość i nikt przy zdrowych zmysłach nie wszczynałby buntu. Skąd to poruszenie? Zwłaszcza ze strony Tary, która jest w obozie od paru dni. I nagle poczuwa się do podburzania tłumu?

Tara! Jak ona mnie wkurza. Może udawać badassa ile wlezie, ale szczerze? Jeśli po co najmniej dwóch latach nie rokzkminiła jak zabić zombiaka? Jeśli nie potrafi sobie poradzić z jednym leżącym trupem, który nie zwraca na nią nawet uwagi? A jednak wciąż przekonana jest o swojej zajebistości? To pierdołowata kretynka. W najlepszym wypadku. Ale hej, pojawia się Gubernator i raz jeszcze ratuje dzień. Bo Gubernator to zaradny gość jest, pamiętajcie! Ale pamiętacie? No. Aj, ale skretyniała Tara wpasuje się idealnie w skretyniałą grupę, huh? W ciągu paru dni od przybycia do obozu gburowatego gościa z kaprawym ślipkiem i polityką "nie mówmy o przeszłości" w nieszczęśliwym wypadku giną obaj przywódcy grupy i nikt niczego nie podejrzewa? Skrajny debilizm. Chyba że... czyżby?... njeee, niemożliwe. A może jednak... koszmarnie skopany scenariusz? God damn you, Gwinn! Rzucanie hasełkami "ludzie uwierzą w to, w co chcą wierzyć" pociągnie nas tylko tak daleko i wiecie co? Termin ważności upłynął sezon temu.

I ta końcowa sekwencja, tak marna, tak tragicznie niedorobiona >.< Zabijmy Pete'a, przeciągnijmy jego trupa przez cały obóz, zapukajmy do przyczepy Jakmutam z pistoletem w łapie, nikt się nie kapnie. Skoro udało nam się ujść płazem z tym subtelnym morderstwem na szczycie kampera, czemu by nie. Cytując klasyka, we'll YOLO our way through this!

W przyszłym tygodniu wóz albo przewóz, jeśli w półfinale sezonu nie dostaniemy ostatecznego starcia z Gubernatorem, czarno to widzę. Bo serio, jestem pierwsza w kolejce do krzyczenia, że hej, ten odcinek nie był nudny, te sceny miały znaczenie, bla bla bla. Ale rozlazłe dojenie jednego wątku przez półtora sezonu już mnie zmęczyło.