W poprzedniej notce narzekałam, że przez wyeksponowanie wątku kryminalnego umyka mi warstwa fantasy, dziś oficjalnie odszczekuję, Animal Farm nadrabia z nawiązką. Przeniesienie akcji na słynną Farmę było zdecydowanie dobrym posunięciem, po wstępie skupiającym się na wprowadzeniu postaci fajnie dostać możliwość lepszego wgryzienia się w uniwersum.
Szczerze powiedziawszy największym zaskoczeniem była dla mnie sama Farma, po występach Colina byłam przekonana, że to rzeźnia - w przenośni - nie spodziewałam się natomiast skrawka baśniowej krainy ukrytej na obrzeżach miasta. Oczywiście złota klatka to wciąż klatka. Choć w sumie... czy można tu mówić o klatce? Czy prawie że wszyscy baśniowcy nie jadą tak naprawdę na tym samym wózku? Bo wolność Fablesów z miasta jest chyba jednak pozorna, co prawda ci u władzy i pozbawieni kręgosłupa moralnego żyją w dobrobycie, ale co z pozostałymi? Co z Bigbym okupującym najciaśniejszą klitkę w budynku? Co z Piękną i Bestią, których nie stać na urok? Co z Rose Red, która dla pieniędzy wdała się w małżeństwo z psychopatą? Życie w mieście to nie bajka (:3), wobec codziennych zmagań w Fabletown życie na Farmnie nie wydaje się wcale okrutnym losem. Czy baśniowcy pozbawieni ludzkiej formy są traktowani jak obywatele drugiej kategorii? Cóż, można tak na to spojrzeć, w końcu zostali pozbawieni możliwości wyboru. Ale to nie tak, że Farma zostaje pozostawiona samej sobie, pochłania znaczną część budżetu, tymczasem na pomoc mieszkańcom miasta brak środków.
I o rany, prośby Colina, by Bigby nie odsyłał go na Farmę widzę w zupełnie innym świetle. Damn, taka fajna świnia.
[w tym akapicie pojawiają się spoilery]
A najfajniejsza w tym wszystkim jest ta zabawa konwencją, taki kuksaniec dla czytelnika. Z jednej strony dostajemy krwawą jatkę, sceny egzekucji szczególnie makabryczne niby nie są, ale na litość boską, przecież to Trzy Świnki, kto by się spodziewał oglądać egzekucję Trzech Świnek. Znaczy, dwóch. Fabuła fabułą, ale zdekapitowana głowa jakiegoś tam reliktu dzieciństwa jest szokująca, dlatego ta cała koncepcja Willinghama sprawdza się tak świetnie. Z drugiej, żyli długo i szczęśliwie. Cały ten finał, kiedy Snow zdrowieje otoczona przyjaciółmi, kiedy dochodzi w końcu do konfrontacji sióstr, kiedy Rose błyskawicznie rozwiązuje problemy na Farmie - to takie... na wskroś disneyowskie, w komplecie z gagiem i słodko-gorzką nutką na zwieńczenie historii.
A propos gagów, wyprawa ratunkowa była cudna ^^ Niezbyt subtelne comic relief, ale jakże fajne i skuteczne. I jestem tak skołowana - o co bangla z Bluebeardem? Niby krętacz i szuja, ale do wymierzania sprawiedliwości pierwszy w kolejce. I nic dziwnego, że wobec rewolucji 'rząd' chce mieć Pierwszą Mendę Fabletown po swojej stronie, ale nie wiem. Jestem skołowana i póki co na tym się zatrzymam.
Animal Farm świetnie zarysowuje konflikty i spięcia 'klasowe', serwuje odpowiednią dawkę makabry, dobrze wyważonej akcji i rozwoju postaci i pozostawia otwartą furtkę dla przyszłych wątków. Z tej partii historii jestem bardzo zadowolona i lecę czytać kolejne części.
...i już nigdy nie spojrzę w ten sam sposób na Złotowłosą i trzy małe misie.