Fragment grafiki autorstwa Petera Tikosa. |
Nie chcę mówić a nie mówiłam, ale mówiłam.
!SPOILERY!
Nie jestem tylko przekonana co do jego relacji z dziewczynką (która zagrana była IMO nieco sztywno i bez polotu, ale ja na ogół nie przepadam za dziećmi w horrorze i rzeczach o horror się ocierających). Podobnie jak Carol, Gubernator w pierwszym napotkanym dziecku widzi straconą córkę, co wydaje się w pewien sposób naturalne i zrozumiałe, ale czy nie nazbyt łopatologiczne? Czy interpretując w ten sposób nie upraszczamy zbytnio? Ale te relacje rodzic/opiekun-dziecko zarysowane są bardzo grubą kreską. Czy twórcy aby czasem nie upraszczają? Ktoś tu upraszcza, tego jestem pewna. A propos, zrozumiała i naturalna jest również potrzeba ochrony dziecka, zarówno w post-apo jak i zwyczajnym świecie, ale takie permanentne zasłanianie oczu jest w tych realiach jak wyrok śmierci.
Ciężko mi ten odcinek ocenić, nie wiem, czy był naprawdę dobry, czy naprawdę mocno średni. Rzecz w tym, że hej, postawcie Davida Morrisseya w scenerii post-apo i mamy ciąg dobrych scen ;) Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sporo tych scen było zwykłymi fillerami, choćby obie sekwencje z szachami czy wyprawa po tlen. Przy czym o ile sam fakt udania się na wyprawę ma jakieś tam znaczenie, bo przysługa, budowanie zaufania, bla bla bla. Ale już pomysł wysyłania "Briana" po nową butlę był dość daremny, bo gość i tak umarł niedługo po tym. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to kwestia dnia czy dwóch. I srsly, Gubernatorze? "Możesz stracić wielu żołnierzy ale wciąż wygrać bitwę"? Stracić to bardzo oględne określenie na rozstrzelać na środku drogi!
Cóż, przynajmniej wiemy, dlaczego Więzienie nie zawekowało się w Woodbury, bo poszło z dymem. Przy założeniu, że dzieje się to wszystko w tym samym przedziale czasowym, na co wygląd Gubernatora by wskazywał. Czyli Rick i spółka udają się po Andreę, następnego ranka wracają do więzienia z ludźmi i tego samego - lub następnego - dnia Woodbury płonie. Pytanie tylko, dlaczego Michonne i Daryl nie wpadli na trop Gubernatora, skoro wciąż krążyli mniej więcej po tej samej orbicie.
Argh, ale serio, przedwczoraj skończyłam "To the Moon", nie pokazujcie mi Gubernatora ze zdjęciem rodziny, nie jestem gotowa na następne wzruszenia i porywy serca ;_; I w przypadku rozwoju postaci zatoczyliśmy koło, wszak kiedy Gubernatora poznajemy facet jest szemrany, ale nie jest antagonistą złym dla samej idei bycia złym, nie jest też jednoznacznie złym człowiekiem i kiedy oglądamy odcinek taki, jak dzisiejszy możemy sobie łatwo wyobrazić, jak wyglądało budowanie poprzedniej społeczności i dlaczego tak wiele osób zdecydowało się za nim podążać. Pamiętamy oczywiście, że za tą fasadą kryje się wariat, który trzymał zdekapitowane głowy w akwarium, wymyślił zapasy z zombiakami i zostawił Andreę na pożarcie Miltonowi. Ale niezaprzeczalnie ma na koncie również dobre uczynki, kto wie, czy nie tyle samo albo i więcej niż przewinień. Oczywiście jedno nie usprawiedliwia ani nie równoważy drugiego, ale hej, właśnie to czyni Gubernatora tak wspaniałą postacią.
Łapiecie? Gubernator też jest jak cebula :3 |
A pamiętacie gubernatorową pułapkę na zombiaki? Też pomyśleliście sobie, kto pod kim dołki kopie... :P I czy wy też zastrzygliście uszami na dźwięk uzi? I oto Martinez, w całej swojej chwale, yay! Lubię go, naprawdę mam nadzieję, że coś ciekawego się z tej postaci wykluje, bo myślę, że jest tu sporo potencjału na dobry storyline.
Czas na głupią, absolutnie niepoważną owczą teorię: dni Gubernatora są policzone. Zaliczył po raz drugi, wszyscy... czyli dwoje... którzy zaliczyli w tym uniwersum dwa razy żegnali się z życiem :3
Wbrew wszystkiemu jestem z tego epizodu bardziej zadowolona niż rozczarowana. Mimo fillerów, mimo przeciągnięcia konfrontacji Ricka i Daryla o kolejny tydzień (i mam niefajnie przeczucie, że wątek zostanie zwyczajnie zgaszony, być może pojawi się parę sugestii co do tego, jak zareagował Daryl, ale to wszystko. I czuję, że sporo przez to pominięcie stracimy, ale kto wie, może się jednak doczekamy godnego rozwinięcia). To dobry sposób na spojrzenie na uniwersum z dystansu, przypomnienie, że poza murami więzienia istnieje życie.