11/14/2013

ParaNorman


Animacje poklatkowe mają to do siebie, że tworzą pewien specyficzny klimat, przede wszystkim w przypadku ludzi wychowanych na Disneyu, który płynność ruchu i gładką kreskę uczynił pewnym standardem. A że należę do pokolenia Króla Lwa, wszystkie Uszatki i Muminki wpędzały mnie w dzieciństwie w przygnębienie - nie tylko ponurą kolorystyką, ale właśnie tą dziwną dla oka animacją. I tak mi do dziś zostało, że twory poklatkowe wywołują u mnie taki nieoczywisty niepokój, wrażenie, że coś jest nie tak, choć teoretycznie wszystko gra i buczy, wywołane właśnie tym dysonansem estetycznym. I nie jestem tu raczej odosobnionym przypadkiem, zabieg jak najbardziej świadomy, takie szturchnięcie tego podskórnego cykora, z braku lepszych słów. Patent skuteczny, sprawdzony parę lat temu na gaimanowej Koralinie, który sprzedał mi Normana w parę minut. Cóż, to oraz czerpanie garściami ze starych horrorów, ale o tym za chwilę.

Ciężko nazwać świat Normana czarującym, wręcz przeciwnie - uniwersum wita nas wszechobecną burością i nijakością, żeby nie powiedzieć brzydotą. Poruszamy się po zapuszczonym osiedlu, w komplecie z rozjechanym szopem i trampkami zwisającymi smętnie z linii telefonicznych. A w samym środku nasz main hero, niezrozumiany, wyobcowany, któremu sympatii i ciepła przyszło szukać wśród umarłych. Bo tak się składa, że Norman potrafi rozmawiać z duchami. Nie muszę dodawać, że nie przysparza mu to sympatii wśród rówieśników. I że serce widza podbija momentalnie. Podobnie jak Neil, rudy, pucołowaty chłopiec o złotym sercu, jedyny przyjaciel Normana i autor jednej z najlepszych kwestii: Idziemy do ogródka pobawić się z martwym psem. I nie musimy go nawet wykopywać! W ogóle gagi ocierające się o makabrę są jedną z wielu mocnych stron tej animacji, po raz pierwszy w produkcji dla dzieci widziałam humor oparty na stężeniu pośmiertnym (świetna scena!). Wspomniana zabawa z martwym psem była jednym z tych momentów, kiedy nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, w bardzo pozytywnym sensie.

Kolejne zdecydowane ¡si! dla postaci poruszających się po palecie szarości, z wyjątkiem Normana i Neila, od których konwencja wymaga jednak stuprocentowej bieli. Dostajemy bardzo fajną żonglerkę rolami kata i ofiary, w jednym momencie skłaniamy się ku dopięciu łatki Tego Złego jednej grupie, po chwili kończymy po drugiej stronie barykady, by na sam koniec stwierdzić, że absolutnie wszyscy stoją w rozkroku nad bardzo cienką granicą. Bardzo fajna scena, kiedy rozsierdzony tłum dosłownie przejmuje rolę potwora. I a propos bezcennych scen - gdyby USA nawiedziła kiedyś plaga zombie purytanów, Amerykanie mieliby ich w garści ;) Godzinne pasmo MTV i po sprawie. 

Fabuła jest o tyle oryginalna, że wątek wiedźmy ugryziono od obu stron. Jasne, został odpowiednio ugładzony, ale wciąż, pierwszy raz spotykam się z produkcją skrojoną pod młodszą widownię, która nie bała się sięgnąć po historię wiedźmy bliższą prawdzie, ocierającą się o realną grozę sytuacji. Cały wątek o tyle sprytnie rozegrany, że starszego widza łapie za serce, młodszy wyciągnie swój baśniowy morał. Z ciekawostek: twórcy podejmują się nie tylko ciężkiego tematu procesów wiedźm, wykreowali również pierwszą otwarcie homoseksualną postać w animacji dla dzieci. 

Na dodatek produkcja zanurzona jest w konwencji starego horroru, otwierająca scena wita nas tanim straszydłem klasy B, pokój main hero tonie w zombiakach, Neil zaprasza Normana na hokeja, a telefon wygrywa temat przewodni Twilight Zone (najlepszy temat przewodni evah). Już samo wyłapywanie tych smaczków to świetna zabawa.

Animacja uniwersalna, zadowoli każdego. Korzysta ze sztampowych rozwiązań fabularnych taniego horroru i baśni, sprawnie łączy je w całość, w efekcie otrzymujemy półtorej godziny mądrej rozrywki. Plus, ParaNorman spełnia moim zdaniem najważniejsze zadanie, które większość współczesnych kresek omija szerokim łukiem, czyli uczy wrażliwości. Polecam.

A zupełnie na boku - ParaNorman otrzymał świetną oprawę graficzną, we współpracy z paroma wolnymi strzelcami powstały cudne plakaty promujące film, o świetnych fanartach nie wspominając.

1. Aut.: Dave Perillo | 2. Aut.: Tom Whalen | 3. Aut.: Amancay Nahuelpan