11/03/2013

Vampire Princess Miyu (anime, podejście pierwsze)

Grafika autorstwa Gabychan.

Nie znam się ani trochę na japońskiej kulturze, więc fajnie będzie. Ale powtarzałam, że w spróbuję liznąć anime tyle razy, przy tylu okazjach, że sama zaczęłam na siebie prychać z politowaniem, czas najwyższy coś zadziałać. A skoro Suzarro wysłała mnie już na sentymentalną wycieczkę, to równie dobrze mogę iść za ciosem. Vampire Princess bynajmniej nie darzę sentymentem. Darzę nim za to pasma anime, które leciały na Hper po 22:00. Co prawda nigdy nie wkręciłam się w żadną produkcję, pamiętam je jak przez mgłę, bo oglądałam wszystko kątem oka i raczej z braku laku niż zainteresowania, ale ten konkretny tytuł kojarzył mi się głównie z demonami i ponurym, nieco zakręconym klimatem. Czyli jak dla mnie w sam raz na początek. Plus, humoru tu nie uświadczysz, a że humor japoński i - jak to ładnie ujęła Suzarro - kompulsywne zjadanie kurczaków mi nie podchodzi, anime idealne. Teoretycznie. 

I naprawdę nie chcę, by ta notka zamieniła się w listę skarg i zażaleń... ale jeśli się zamieni, to nie mówcie, że nie ostrzegałam.

Wzięłam na warsztat wersję OVA składającą się z czterech nieco ponad dwudziestominutowych odcinków połączonych wątkiem medium Himiko. Losy bohaterek krzyżują się, kiedy Himiko zostaje wezwana do wykonania egzorcyzmu opętanej dziewczynki, a kilka spotkań z Miyu utwierdza ją w przekonaniu, że wąpierz nadaje się tylko do anihilacji. I w ten oto sposób nawiązuje się ta dość osobliwa relacja stanowiąca naszą oś fabularną. I póki co zostawmy fabułę w spokoju, skupmy się na stronie technicznej.

Wychowałam się na płynnych animacjach Disneya i choć jak każdy przechodziłam przez fazę fascynacji Pokemonami, Dragon Ball i wszystkim, co zaserwowało w swoim popołudniowym paśmie dla dzieci RTL7, to ani sposób animowania, ani sama estetyka postaci nigdy do mnie nie trafiały. Nie bawiło mnie oglądanie tej samej klatki przez półtorej minuty, a po dorzuceniu do tego niezwykle emocjonalnych monologów kompletnie wysiadałam - nie mogę zdzierżyć azjatyckich języków w animacjach, są przedobrzone, nienaturalne i nieprzyjemne dla ucha. Drugi problem ominęłam, oglądając wersję z angielskim dubbingiem - nie był idealny, momentami zbyt płaski i koślawo zaakcentowany, ale znośny. Kwestii nazbyt statecznej animacji nie mogłam przeskoczyć. I szczerze mówiąc, zmęczyło mnie to. Rozumiem, że Japończycy stawiają na jakiś tam artyzm i sensualizm, serwują ładne obrazki uzupełnione klimatyczną ścieżką dźwiękową, rozumiem, że niektórym się ta konwencja podoba, ale mnie po prostu nuży i po dłuższym czasie siłą rzeczy irytuje.

Kolejna sprawa - niekończące się monologi. Nie przeszkadzałyby mi tak bardzo, gdyby prowadzone były z sensem i polotem, ale to, co serwują bohaterki Vampire Princess to ciąg utyskiwań, lamentów i powierzchownych obserwacji pozbawionych jakiejkolwiek treści, o refleksji już nie wspominając. I znów, z mojej strony kończy się na wzdychaniu i wywracaniu oczami. Można by pomyśleć, że kiedy twórcy decydują się na prowadzenie narracji z perspektywy wykorzystają okazję, by wpleść w nią co ciekawsze przemyślenia, pozwolą lepiej poznać bohaterkę, jej osobowość. Tymczasem nie otrzymujemy nic, czego wcześniej nie zobaczyliśmy na ekranie, ewentualnie czego nie mogliśmy sami wywnioskować. Oglądam, śledzę historię, analizuję zachowanie postaci, nie potrzebuję głosu z offu raczącego mnie wnikliwymi uwagami rzędu hmmm, ta Miyu nie jest wcale taka zła.

W końcu postacie, które wydają się po prostu nijakie i niespójne. Himiko działa z automatu i jak na medium wybitnie mało czasu poświęca na rozmyślania nad naturą świata. A to, że dostało jej się rykoszetem od skrótu fabularnego też nie pomaga: wpadasz w pociągu na szemranego gościa w pelerynie, który nie wiadomo skąd zna cel twoich poszukiwań i oferuje pomoc? Go for it, na pewno jest w porządku i kupi ściemę o badaniach naukowych. Z drugiej strony nasza main hero, która sama już nie wie, czy jest dojrzałą Strażniczką, świadomą swojej misji, której dane było poznać i zrozumieć świat na poziomie przekraczającym ludzkie pojęcie, czy głupiutką nastką przekonaną o własnej badasserii. Nie działa w żadną stronę. Scena ostatecznej walki z drugiego epizodu przypomina okładanie się łopatkami w piaskownicy. I nie wiem, czy miało to zadziałać na korzyść Miyu, nadać jej nieco człowieczeństwa, ale efekt był taki, że do listy uroczych przywar wąpierza dopisałam skrajny egoizm zakrawający o głupotę.

Uniwersum też mnie nie porwało. Miało szansę, bo skonstruowane jest z pomysłem. Seria mogła się ratować interesującymi wątkami pobocznymi. I nie wyszło. Postacie drugoplanowe zostały potraktowane po macoszemu. Od samego początku wiadomo, że seria zmierza do jakiejś ostatecznej konfrontacji Miyu i Himiko, a wszystkie potyczki, w które wdamy się po drodze to jeno pretekst, by ścieżki obu co rusz się przecinały. Szkoda, bo pierwszy odcinek zaserwował bardzo fajny plot twist, z kolei motyw drugiego był horrorystycznie genialny i nawet dość fajnie poprowadzony i dopięty. A same kukły przypomniały mi o Kraven Manor (anyone?). Larva to mega ciekawa postać, ale choć dostajemy o nim komplet informacji, to w ogóle się to nie przekłada na historię. Larva jest i tyle.

Być może kiedyś do anime się przekonam, na pewno sprawdzę inne tytuły. Ale póki co jestem zniechęcona i na jakiś czas daję sobie spokój z poszerzaniem horyzontów.