!SPOILERY!
Nie wiem, czy istnieje coś takiego jak post-apokaliptyczny savoire vivre, ale jeśli istnieje, to Daryl świeci przykładem - i szkodników się pozbędzie, i obiad przyniesie. A mówią, że nieokrzesany. Also, czerpię patologiczną przyjemność z naszych bohaterów błyszczących zajebistością przed żyjącymi pod kloszem teletubisiami i cieszę się, że zaczynają z kopyta.
...przez zajebistość mam oczywiście na myśli "świat nas skrzywdził, mamy galopujące PTSD i jesteśmy hiper świadomi naszego otoczenia. Być może daliśmy się zajść od tyłu stadku szwędaczy, burzy i facetowi na quadzie, ale opos - oh no, sir, żaden opos nas nie złapie z zaskoczenia. Masz pan, upiecz szczura, znaj łaskę Pana".
Tylko jedna uwaga - bardzo głupie marnowanie amunicji na jednego marnego trupa, który równie dobrze mógł sobie dalej spacerować nikomu nie wadząc, jest... cóż, bardzo głupim marnowaniem amunicji. Ja wiem, że TWD jest bardzo liberalne, z całą ich miłością do wielkich strzelanin, ale na na litość boską - mogę przymknąć oko, kiedy temu marnowaniu towarzyszą wielkie emocje i fajerwerki. W tym przypadku tak. strasznie. kole to po oczach. Also, właśnie skończyłam czytać Drogę i nabrałam nowego szacunku do amunicji. Łapię, że to tak ładnie prowadzi do tego cudnego, rickowego "good thing we're here", ale wiecie, co by wyglądało jeszcze lepiej? Gdyby nie zachowywali się przy tym jak banda zbyt pewnych siebie ignorantów, z którymi przyjdzie im się rozliczyć nieco później. Rzekłam.
Jacy oni wszyscy są spłoszeni podczas pierwszej wizyty u Dyanny. Wszyscy poza Carol, Carol nie zostawiła suchej nitki na pani Exceptionally-Good-At-Reading-People. Exceptionally good my ass, jadła Carol z ręki po pięciu minutach. Ale w sumie można jej to wybaczyć, mało kto dorasta Carol do pięt :> I czy to tylko ja, czy Dyanna i jej ludzie - zwykli ludzie, jak Aaron i Eric, czy Jessie i jej dzieci, nie szwadron kretynów z departamentu wycieczek - są z początku naprawdę irytujący w tej swojej uprzejmości, niewinności, przyzwoitości? Powinniśmy z miejsca zapałać do nich sympatią, bo wow, w końcu porządni ludzie. I wzbudzają sympatię, owszem. Ale jest to uczucie podszyte politowaniem i cynizmem. Oceniając tę sytuację zupełnie racjonalnie - naprawdę nie mamy powodu, by patrzeć na tę społeczność z góry, zasługują na owację na stojąco, w końcu przetrwali, stworzyli sobie życie, zdziałali masę dobrego. Dyanna wydaje się autentycznie dobrym przywódcą. Ale koniec końców... ciężko nie skwitować jej wyznania prychnięciem. Och, wygnanie trzech osób i skazanie ich na śmierć? Doprawdy urocze. Znaczy, Rick wypruł człowiekowi gardło zębami, Carl odstrzelił twarz własnej matce, połowa grupy dokonała rzezi na bandzie kanibali. Ale tak, tak, musi ci być ciężko z tą całą sprawą z wygnaniem. I to wszystko wpędza mnie w galopującą ambiwalencję, bo przecież owszem, Dyanna podjęła cholernie trudną decyzję, która musi jej ciążyć na sumieniu, ta kwestia nie podlega dyskusji. Jednocześnie mamy tę świadomość, że mógł jej się trafić o wiele cięższy los. Bo spędziliśmy te pięć sezonów z Rickiem i spółką, ich rzeczywistość stała się naszą rzeczywistością, do tego stopnia, że pierwsze zetknięcie z zalążkiem cywilizacji kwitujemy prychnięciem, bagatelizujemy wyrok śmierci, patrzymy z pobłażaniem na człowieka wykazującego się zwykłymi ludzkimi odruchami.
I w takich momentach widać, z jak fantastycznie skonstruowaną i prowadzoną historią mamy do czynienia - kiedy niepostrzeżenie zaciera się granica między obserwowaniem zdarzeń z zachowaniem obiektywizmu i własnych osądów moralnych, a zaangażowaniem się do tego stopnia, że podczas seansu przejmujemy perspektywę postaci o bardzo wątpliwej moralności. Bo wystarczy spojrzeć na zakończenie - w tym scenariuszu nasi bohaterowie są wyraźnie tymi złymi, nie ma tu żadnej szarej strefy. Dlatego jest to jedna z najlepszych scen, jakie do tej pory zobaczyliśmy, czy to w serialu, czy w komiksie - bo ma tak silną, jednoznaczną wymowę, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do roli grupy. Dostaliśmy już przedsmak tej perspektywy z zewnątrz w fantastycznych sekwencjach poprzedzających śmierć Tyreesa; w świecie poza Arkadią wiele rzeczy można było jakoś zrozumieć i usprawiedliwić, ale tutaj brutalność Ricka i spółki przestaje mieć rację bytu.
Bardzo ładna scena z nakręcaniem zegarka - powrót do cywilizacji i kultury. A przynajmniej podjęcie próby.
źródło: klik
Och, ale jaką piękną szopkę odstawia Carol i jak świetnie to rozegrali: Rick ostrzegający Dyannę przed ludźmi z zewnątrz, którzy bezwzględnie wykorzystają każdą ich słabość -> Rick pozornie przyjmujący zaproszenie do społeczności -> pierwsze działanie, jakie podejmują po dołączeniu: bezwzględne uderzenie w ich słaby punkt. I jakie to cudne (cudne w sensie: niezdrowe i niepokojące, ale przy tym takie badassiarskie), że pierwszym instynktem Carol jest wykorzystanie swojego niepozornego wyglądu przeciw nowej grupie, wprowadzenie do stada wilka w owczej skórze <3 I ta emotikona naprawdę nie powinna znajdować zastosowania w takim kontekście, ale co ja poradzę, Carol <3 I ten... ja wiem, że taki był plan, ale jeśli ta durna pani jeszcze raz śmie fuknąć na Carol ಠ_ಠ
...albo i nie, mniejsza o plan, to był zwyczajny brak kultury osobistej, ot co.
Scena z ramkami: pierwsze, o czym pomyślałam, to Lori. I uświadomiłam sobie, że to jedna z tych postaci, których brak jest naprawdę odczuwalny, szczególnie w takich chwilach. Jasne, miała swoje momenty chwały, irytowała ludzi niemiłosiernie, ale nie zasługiwała na tak duży hejt. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że zostawiła po sobie dobre wrażenie. No, jeśli przemknąć by oko na nawiedzanie Ricka, tego żadna ilość czasu i sentymentu nie naprawi.
Żegnaj brodo Ricka, nie dane nam będzie zgłębienie twoich tajemnic.
Also: od kilkunastu odcinków czekałam na ogolonego Ricka tylko po to, by sobie uświadomić, że wcale nie chcę ogolonego Ricka. Chcę Ricka z takim tygodniowym zarostem, o.
I yay, Alexandra Breckenridge! :D
źródłó: klik |
Spodziewałam się, że Carl zastanie kogoś na piętrze. Przypuszczalnie któregoś z synów Jessie. I że przypuszczalnie dźgnie go nożem. Albo przynajmniej znokautuje. Sądziłam, że będą w tej kwestii wierni komiksom. Oh well. W sumie fajnie uchwycili charakter Carla w tej scenie, oczywiście początkowo jest przytłoczony, ale szybko bierze się w garść i jakby na przekór Enid, próbuje dowieść, że nie jest taki jak ona, nie jest -w swoim mniemaniu- słaby, wciąż potrafi funkcjonować. Ale, ten... zabrzmię jak dupek, ale czy dopisanie kolejnej angstującej nastolatki było konieczne? Przeżyliśmy Carla (tak, Carl przebył nastolęctwo w wieku lat dwunastu, cicho), przeżyliśmy Beth, może już starczy?
Pan Dixon zajmuje się eksterminacją szkodników, duh.
Moje fanowskie serduszko śpiewa z radości na widok Michonne, która stała się częścią grupy, stała się osobą odpowiedzialną za grupę, kimś, kto z niezmąconą pewnością jest w stanie podjąć decyzję za pozostałych.
Mąż Jessie to jakiś szemrany gość. Zobaczymy. Żeby oddać mu nieco sprawiedliwości, każdy, kto siedzi po ciemku i wygłasza oszczędne uwagi wydaje się szemrany. Z drugiej strony - gdyby nie miał się nam wydać szemrany, nie uwzględniliby tej sceny. Znaczy, coś jest na rzeczy.
Dajcie Carol ligę juniorków, wytrenuje wam bandę małych badassów :D
Ta scena przysparza mi nieprzyzwoicie dużo radości :3 | źródło: klik |
Wyraz twarzy Daryla jest bezcenny. Carol wygląda, w rzeczy samej absurdalnie - wygląda jakby była przebrana, nie ubrana, wiedząc to, co wiemy... ciężko uwierzyć, że ludzie z Alexandrii wierzą w tę ekstremalnie sztuczną fasadę, nie dostrzegają w Carol tej intensywności i wewnętrznej siły, nie dostrzegają w niej drapieżnika, jeno ofiarę. Ech, stado baranów. Mina Glenna co-to-za-zabaweczka-oddawajcie-moje-AR-15-dranie jest bezcenna. Aiden zgrywający autorytet przed Glennem i Tarą jest żenująco śmieszny i prawdopodobnie jako pierwszy pójdzie do odstrzału, w dodatku na własne życzenie. Głupota nie popłaca, płakać po nim nie będziemy. Zresztą przejawia niezdrowe skłonności, trzymanie zombie na łańcuchu i zamienianie przetrwania w zabawę nikomu jeszcze na dobre nie wyszło i Aiden tego trendu nie przełamie. Cud, że wciąż jest żywy, skoro na wypady do lasu bierze wyłącznie broń palną, żadnego noża, kompletnie nic, co nie ściągnie na niego całego stada.
Ktoś zaiwanił rickowy pistolet niewiadomej proweniencji. Czyżby Enid, biorąc pod uwagę, że tylko ona kręciła się w pobliżu miejsca zbrodni? Plus, Carl widział ją w oknie opuszczonego domu poza bramami Alexandrii - mogła zobaczyć, jak Rick chowa broń w blenderze.
Strasznie to zombie podobne do przyjaciela z bagna, tego, co zamordował Dale'a. Przez moment myślałam nawet, że to jajko.
Okej, na początku pomyślałam, że Daryl fuka, bo nie sparowali go z Rickiem :P Ale! Ale myślę, że to raczej kwestia Ricka i Michonne przyjmujących te zawoalowane rozkazy od obcej kobiety. Nawet, jeśli na tę chwilę robią to tylko na pokaz.
No i zakończenie z przytupem :D
PS
#TheWalkingDead season finale on March 29 now super-sized to 90 minutes.
— Dalton Ross (@DaltonRoss) February 25, 2015