11/23/2015

The Walking Dead 6x05, 06, 07 || Now & Always Accountable & Heads Up




Przepraszam za brak recapów w ostatnich tygodniach, jestem zawalona pracą. Ale nic to, bo dziś mamy radosny dzień! Tak jakby.

!SPOILERY!

To jest konkluzja tego wielkiego cliffhangera? Rick uwięziony w RV, o nie, sytuacja jest poważna, powodzenia dumbassie, wow, wow, paralela, wielki suspens… i dupa. Znaczy, ja wiem, że ta paralela była tylko elementem tego jakże subtelnego trollingu, ale mogliby mieć choć tyle przyzwoitości, by doprowadzić tę przepakowaną napięciem sekwencję do jakiegoś sensownego zakończenia. Bo ja się czuję trochę nieusatysfakcjonowana. Tak się nie robi z takimi scenami, proszę państwa. Takie sceny doprowadza się do końca, a nie macha na nie ręką bo hej, jak to, jak się to wszystko potoczyło? No wziął i uciekł, duh. Ugh. Leniwe rozwiązanie to było, ot co. Serio, tak bardzo mi to wadzi. To jakby słuchać świetnego kawałka, nadchodzi czas na mostek, mamy mostek, to cudowne budowanie napięcia… i nagle kawałek się kończy. Wiecie, co mam na myśli?

„We keep noise to a minimum!” – zakrzyknął Rick. xD

Hej, starsza latorośl Jessie łypie na Carla spode łba i łapie za scyzoryk. Foreshadowing taki subtelny. … … … Ale serio, jeśli Jakmutam odegra komiksowy story arc męża Diany, Jakmutambyło, oj, będę zła. 

Ech, Aaron. Biedny ci on. Naprawdę nie powinien się poczuwać do odpowiedzialności za ten atak, come on, nie mógł nic poradzić na to, że stracił plecak, miał ratować manatki kosztem życia? Straciłby oba. Nie nosił tych fotek dla zabawy, potrzebował ich do werbowania nowych osób. Stałoby się to prędzej czy później. Pech chciał, że trafiła na nie banda wyjątkowo chorych popaprańców. Ale na litość borską, ta banda popaprańców trafiłaby na ASZ tak czy siak. My point is: nie zabijajcie Aarona w Szlachetnym, Acz Głupim Geście Odwagi, W Imię Odkupienia Win™. Był już taki jeden w tym sezonie, starczy. 

Dobra, ale ta pani, która wymalowała imię Glenna na tej ścianie ku pamięci? Ta pani jest bezczelna. Znaczy, ta pani jest całkiem sympatyczna, miło z jej strony, że pomyślała o Glennie, na pewno miała jak najlepsze intencje, kudosy. Ale my wiemy, że Glenn ma się dobrze, chilloutuje pod trupkiem Nicolasa, nie ma potrzeby go opłakiwać.

Zbrojownia standardowo pilnowana tak dobrze xD Przysięgam, większy tam ruch niż na dworcu kolejowym. No i bardzo podoba mi się w tym odcinku relacja Maggie i Aarona. Wiecie za to, co mi się nie podoba? Że podczas tego jednego odcinka Maggie miała więcej interakcji z Aaronem niż z taką Carol przez cały sezon. Serio, drodzy scenarzyści: kobiety rozmawiają ze sobą, nawet wtedy, kiedy w okolicy są mężczyźni. Jak to jest, że relacja Maggie i Aarona jest lepiej zdefiniowana od jej przyjaźni z Carol, która trwa już ładne cztery sezony? I co się stało z jej przyjaźnią z Sashą? Dlaczego Sasha szlaja się z Abrahamem, kiedy mogłaby być z Maggie? Dlaczego Sasha nigdy nie rozmawia z Carol, choć zapewne większość widowni jest szalenie ciekawa tego, co te postacie miałyby sobie do powiedzenia? TWD – dlaczego piszesz tak mało związków między kobietami? TWD, nie wystarczy zdać testu Bechdel. Miło, że został zdany, ale Bór raczy wiedzieć, to za mało. To naprawdę żadne dokonanie (and yet…). Przyłóż się, TWD. Wiem, że potrafisz. Wiem też, że mówienie na per „ty” do serialu jest dziwne, ale co poradzę. Już kończę zrzędzić. O tym. Teraz będę zrzędzić czym innym :>

Nie, chwila najpierw trzeba pochwalić Dianę: widzicie, jak chce, to potrafi. Ale Spencer… ech, taki ładny, a taki krnąbrny. Wierzyć się nie chce, że wciąż żywy. Za każdym razem kiedy tylko sądzę, że zmądrzał wywija jakiś numer. Nie wspominając już o tym, że w tym odcinku zachowuje się niemalże jak syn Jessie, z tą jedną małą różnicą: on nastolatkiem już nie jest i naprawdę powinien wiedzieć lepiej. Mniejsza o skradzioną wałówkę, to co powiedział matce? Niejako prawdziwe, ale czy naprawdę była potrzeba wykrzykiwania jej tego w twarz? W momencie, w którym potrzebowała odrobiny wsparcia? Wstyd, Spencer. Wstyd na ciebie i na twoją krowę.

Carl chce szukać Enid. Ech, mam problem z Enid. Widzicie, nie mogę się pozbyć wrażenia, jakby została napisana przez nastoletnią autorkę fanficów z ciągotami do Marysójek. Znacie ten typ postaci? Ta bohaterka, która zostaje dopisana do historii tylko po to, żeby rozkochać w sobie dwóch bohaterów, a w trzecim wzbudzić instynkty ojcowskie? Z tragiczną/tajemniczą przeszłością, nierealnymi w obojętnie jakim uniwersum ilościami badasserii, całym zestawem zachowań, które mają być „fajne” i „tajemnicze” ale pod koniec dnia są po prostu chamskie i egoistyczne… Czy to tylko ja, czy scenarzyści naprawdę podążają dokładnie tym tropem? ^_^ I może powinnam już na ten temat zamilknąć, nim zacznę się wyzłośliwiać.

A Carl… Carl miał zmądrzeć, what the-what the? Carl miał zostać w tym sezonie w domu. Na zewnątrz nie jest niebezpiecznie, jeśli wiesz co robisz? Ke? Carl powinien wiedzieć doskonale, że niebezpiecznie jest zawsze, nieważne jak bardzo doświadczonym pogromcą zombie się nie jest. Wystarczy chwila nieuwagi czy zwykłego pecha i bum!, jesteś trup. Ugh, błagam, niech irytująca kreacja Enid nie ciągnie pięknego rozwoju Carla na dno.

Ojej, patrzcie, dwie kobiety sobie porozmawiały i świat się nie zawalił. Można? Można. Also: niech się im wiedzie, ładna para, Tarze też się coś od życia należy. Co prawda chciałam, żeby spiknęła się z Rositą no ale, nie można mieć wszystkiego. A tak na boku: patrząc na tę dwójkę nie mogłam powstrzymać myśli: wow, w końcu postacie, które wyglądają właśnie tak, jak wyglądałyby w takiej sytuacji kobiety ^_^ Kocham Michonne, Maggie czy Rositę, ale sami przyznajcie, częściej wyglądają bardziej jak ktoś, kto cosplayuje kogoś, kto żyje podczas zombie apokalipsy, niż jak ktoś, kto faktycznie żyje podczas zombie apokalipsy. Podążacie za mną? Jest co prawda Carol jako żona ze Stepford, ale to się nie liczy, bo Melissa McBride jest magiczna i to jak wygląda nie ma znaczenia – pokaże nam dokładnie to, co będzie chciała pokazać, w kwiecistym moherowym sweterku czy bez.

I o rany, w tym epizodzie tyle postaci ogarnęła gorączka inspirujących przemówień…

Się zacchciało patrzeć na Glennową tawrz, było nie palić zdjęcia. Od razu to powiedziałam. No i o rany, Maggie w ciąży? :O No kto by się spodziewał? :O :O :O Tyle nieoczekiwanych zawirowań fabularnych w tym sezonie! :O

„Musimy żyć z tymi tragicznymi rzeczami, które w żadnej mierze nie były naszą winą” – ech, postapokaliptyczne dylematy moralne za dobrych ludzi.

I hej, Rick i Jessie. Jessie chyba właśnie wydała na siebie wyrok. Oh well. Kolejny odcinek!

Dobra, jak wspomniałam, recapów nie było, bo jestem zawalona pracą. Ale szczerze powiedziawszy, nawet gdybym nie była, nie wiem, czy osobna notka poświęcona temu odcinkowi by się pojawiła. Bo był tak. koszmarnie. fillerowy. Już poprzedni był nieco przepakowany wątkami raczej zbędnymi, ale w tym tygodniu ten zastój jest jeszcze bardziej odczuwalny. Bo niby cały czas coś się dzieje… ale w gruncie rzeczy nie dzieje się nic.

A zatem mamy Abrahama i Sashę, którzy z jakiegoś powodu zostali sparowani w przeżywaniu swoich nieszczęść. Dlaczego akurat ta dwójka? Nie mam pojęcia, bo choć aktorzy doskonali, to chemii między nimi niewiele i nic się na to nie poradzi. Jak wspomniałam, zdecydowanie bardziej wolałabym śledzić rozwój relacji między Sashą a Maggie, które swego czasu tak ładnie się zbliżyły. No ale, najwyraźniej pisanie kobiecej przyjaźni przez więcej, niż trzy odcinki było dla scenarzystów zbyt wyczerpujące. Zatem mamy, to oto, randomowe zestawienie. I jak wyżej, aktorzy doskonali, więc nie ma na co narzekać. Ale też nie ma się czym zachwycać.

Dalej, mamy Reedusa. I ja nie mam absolutnie nic przeciwko dawaniu Reedusowi odcinków-butelek, bo jest w stanie je podźwignąć. Może i jest aktorem o nieco ograniczonym zakresie, ale jednocześnie jest tych ograniczeń doskonale świadomy i świetnie sobie ze swoim type-castem radzi. Więc znów: nie ma w sumie na co narzekać, bo scenariusz okej, wykonanie bez zarzutu. Tylko to wszystko jest tak natrętnie fillerowe. Bo czego tak naprawdę dowiedzieliśmy się z tej historii? Że Daryl stoi w rozkroku między tymi dwoma światami, bo do siedzenia w ASZ się nie nadaje, ale na tę dzicz poza murami Alexandrii też ma zbyt miękkie serce? Wiedzieliśmy to. Że jest naprawdę porządnym gościem, który chce pomagać innym? To też już było. Że pomaganie innym, nieważne, jak słuszne by się to nie wydawało w danym momencie, na 50% ugryzie pomagającego w dupę? No ba. 

Fillery, pani Paciakowa, wszystko to fillery.

Ale tak na boku: śmiejemy się z Amerykanów, którzy nie ogarniają timeline’u, a na ten moment sama nie jestem pewna w jakim przedziale czasowym się znajdujemy i czy „help” w ostatniej scenie było prośbą o pomoc podczas ataku Wilków, czy już z zombie-inwazji :P

Nic to, następny!

A ku ku! Kto to się gramoli pod śmietnik? :> Nie chcę mówić „a nie mówiłam”, ale…

Widzicie, Glenn ma się dobrze! I kosztowało go to jedynie jedną traumę, ale czymże jest jedna trauma więcej, prawdaż :]

Jak zwykle jestem rozczulona tym, jak bardzo grupa o siebie dba i ile ma wiary w swoje możliwości, d’aaaw. To tak a propos rozmowy Ricka i Maggie. Ale że Judith zaczyna przypominać Lori? Że co, że robi głupie miny? To już od dawna :P [disclaimer: ja autentycznie lubię Lori, lubię aktorkę, uważam, że została bardzo niesprawiedliwie potraktowana, zarówno przez scenarzystów jak i fanów. To powiedziawszy: robiła głupie miny, nie oszukujmy się ^_^]

O rany, biedna czerwona koszulka z ASZ, która przypominała mi Willa Farrella :( A wystarczyło dźgnąć go w łeb kataną, nie musiałby się męczyć.

I okej, ja wiem, że mało kto podziela moje odczucia w kwestii Gabriela, ale mnie go autentycznie szkoda. Come on, Rick jest gorszy od tych dzieciaków, które kradną pieniądze na lunch młodszym dzieciakom. Nope, nie możesz iść z nami na wycieczkę! Nuh-uh, to mój słup, nie wolno ci tu wieszać ulotek! Nie, nie będziesz siedział przy stoliku z innymi fajnymi dziećmi xD Nawet Carl uważa to za lekką przesadę. Damn, dajcie Gabrielowi wieszać ulotki i formować kółeczka różańcowe, ukorzył się, przeprosił, stara się, give him a break! ^_^

Dlaczego czuję, że dawanie Jakmutam Jessie broni ugryzie jeszcze Ricka w dupę? Albo Carla? W twarz? :x Coś za często posyła mu podejrzane spojrzenia.

Taaa, okej, filozofia Morgana jak najbardziej ma sens, pod warunkiem, że rozmawiamy o… no wiecie, ludziach dobrych z natury. Takich, jak Rick, czy sam Morgan, czy damn, nawet taki Merle – mają swoje na sumieniu, ale pod koniec dnia znajdują w sobie ten ‘pierwiastek’ dobra, z braku lepszego słowa, tę wewnętrzną potrzebę podjęcia odpowiedniej decyzji. Czy też może: nawet podejmując złe, bezwzględne decyzje są tego świadomi. I jest jednak jakaś różnica między popadnięciem w skrajny szał i zabijaniem wszystkiego, co się rusza w totalnym braku świadomości, w przerażeniu, w zagubieniu, cokolwiek – case in point: momenty szaleństwa Morgana – a zabijaniu z przyjemnością, zupełnie świadomym zadowoleniem z tego, co się robi. I wiem, że strasznie teraz upraszczam, ale czas mnie goni. Łapiecie, o co mi chodzi: psychopata się nie zmieni. Psychopata pozostanie psychopatą. To nie kwestia charakteru.

Also: marnowanie na Wilka medykamentów? Ogromny błąd. Co z tego, że teraz antybiotyki są? Kiedyś mogą się skończyć. I kiedyś zabraknie właśnie tej jednej porcji, która mogła uratować życie dobrego człowieka. 

To wszystko powiedziawszy, ciężko tu z Morganem nie sympatyzować, kiedy zdaje się taki bezbronny i zagubiony. I kiedy się tak ładnie uśmiecha. I kiedy rozmawia z dziewczyną Tary, Jakjejtam, i zasłania ostatni symptom palcem w tym geście „umiesz to dzieciaku, wierzę w ciebie”. Takie to… ojcowskie. Przypomina nam, ile tak naprawdę stracił Morgan, kim kiedyś był.

Really? Really? Ugh. No really, Michonne, w razie, gdyby ci to umknęło: angażowanie żółtodziobów z ASZ ostatnim razem skończyło się krwią, łzami i zgrzytaniem zębów. Integracja fajna rzecz, ale może w bardziej odpowiednim momencie, kiedy od skuteczności wszystkich uczestników akcji nie zależą losy całej społeczności. Serio, co jest z tą nagonką na Ricka w tym sezonie? Bór raczy wiedzieć, że ma swoje na sumieniu i podejmuje coraz więcej wątpliwych decyzji, ale dlaczego za każdym razem kwestionują akurat te rozsądne? 

Oh my, Rosita zbeształa Eugeniusza przed pozostałymi dziećmi. Niedobrze. Eugeniusz ma ekstremalnie kruche ego. Ale nic to, bo Rostia taka mądra i opanowana :>

Jak na kogoś głęboko przekonanego o tym, że zgłębił wszystkie tajemnice wszechświata, Enid ma naprawdę prostacki światopogląd. Tak, nie lubię Enid, i ten odcinek nie zrobił nic, by tę sytuację zmienić. I chwila, moment… nie mówcie mi, że Glaggie zaadoptuje sobie Enid? Oh hell no D:

Spencer znów jest krnąbrny. Tym razem przynajmniej w dobrej wierze. No chyba że za moment znów się okaże, że chciał po prostu dać nogę czy coś. Nie zdziwiłabym się szczególnie.

Oh my, smarkacz Jessie naprawdę zamierza zamordować Carla O.O Pistoletem Ricka. O.O Niedaleko spada jabłko, co? Och, będę bardzo wkurzona, jeśli stanie się to, co myślę, że może się stać (aczkolwiek wątpię) [przepraszam osoby nie czytające komiksu, bear with me for a second ^_^]

I o rany, cały ten wątek z wieżą kościelną chwiejącą się na boki xD Wiecie, to jak ta sytuacja z serwetką i świeczką na weselu. Wiecie, o czym mówię. Każdemu choć raz w życiu przydarzyła się sytuacja z serwetką i świeczką na weselu. Godzina trzecia czy czwarta nad ranem, schyłkowe nastroje, człowiek siedzi sobie przy stole z paroma przypadkowymi osobami. A na środku tego stołu dopalająca się świeczka i stojak na serwetki. Albo świeczka ozdobiona papierem czy inną bibułą, można i tak. I dopala się ta świeczka, i zbliża się ten płomień do tej serwetki czy innej bibuły. I zebrani przy stole, wszyscy jak jeden mąż gapią się w tę świeczkę i w tę bibułę, sącząc leniwie szampana półgębkiem. Drugi półgębek jest zaangażowany w konstrukcję ze stołu, łokcia, dłoni i twarzy. I w końcu się ta bibułka zajmuje. Wtem jeden wujek, znajomy czy inny kuzyn zrywa się z bojowym okrzykiem "PALI SIĘ!". NO KTO BY SIĘ SPODZIEWAŁ?!? :O