3/14/2016

The Walking Dead 6x12, 13 || Not Tomorrow Yet & The Same Boat

Wybaczcie poślizg, życie mnie przytłacza.

!SPOILERY!

Carol! Hej, Carol wróciła na pierwszy plan! Stęskniłam się za Carol! ❤️‍ Nie stęskniłam się za twórcami ustawicznie przypominającymi mi, jak bardzo dziurawa jest mitologia tego uniwersum, ale hej, co poradzić. Nigdy nie przejdę do porządku dziennego nad tym, z jakim radosnym lekceważeniem i zblazowaniem podchodzi się tu do krwi zombie bryzgającej ludziom w twarz i tak, ja wiem, żyjący mają już tego wirusa, bakterię, czy tam przejaw boskiego gniewu w krwiobiegu, ale! Ale to tak bardzo nie robi sensu. Bo skoro ugryzienie przez zombie - a zatem ślina mieszająca się z krwią ugryzionego - uruchamia proces przemiany w zombie, to dlaczego krew zombie mieszająca się ze śliną już tego nie robi, HĘ, TWD? Domagam się odpowiedzi. ... ... ... Nie, przepraszam, nie domagam się, już nie brnij, nie pogrążaj się. Wypiłam dzisiaj trzy kawy. I musicie wiedzieć, że to był mój pierwszy kontakt z kofeiną w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Żebyście widzieli jak mi kolano lata. Nic to, Carol zrobiła ciasteczka i biorąc pod uwagę, że są to chyba te ciasteczka o smaku no-fat-no-sugar-no-dairy-no-good-throw-it-out a ludzie wpadają w zachwyt - och, jak nisko musiała upaść ludzkość. Also, deszcz! ❤️‍ Also, Tobin! Który z pewnością coś kiedyś zrobił, ale ni cholery nie pamiętam co i kiedy.
(A rola żony ze Stepford zdaje się dawać Carol tyle samo komfortu psychicznego, co mieszkańcom ASZ. A może i więcej.)
(I doceniam, jak Rick spławił wszystkich poza Carol, Carol ma szacunek ludzi ulicy.)
A dzisiejsza notka będzie pełna gifów Glenna, bo coś czuję, że to jeden z ostatnich recapów z jego udziałem :c | źródło: klik
I za każdym razem kiedy zaczynam trochę współczuć Morganowi musi palnąć kolejną głupotę. Bo jakkolwiek Carol rzeczywiście nie powinna brać całej sprawy na swoje barki i nie powinna zmagać się z tym w samotności, tak mind you, Morganie, to nie jest ten rodzaj sytuacji, kiedy milczenie=współudział. To jest ten rodzaj sytuacji, kiedy zachowuje się milczenie żeby dodatkowo nie mącić i tak już mętnych wód. To raz, dwa: przepraszam, ale Carol obwiniająca się o śmierć Sama to tak straszny bullshit. Carol naprawdę nie może wiedzieć, jaki wpływ na Sama miały jej słowa, a dzieciak tego potrzebował. Gdyby pożył wystarczająco długo prawdopodobnie by mu pomogły, z pewnością bardziej niż chowanie pod kloszem. Cała sprawa sprowadza się do tego, że nie miał możliwości dorośnięcia do tych słów. Z niczyjej winy, tak po prostu wyszło. No ale obarczanie Carol odpowiedzialnością za śmierć dzieci zdaje się być stałym trendem w TWD. 
Na marginesie, fajnie, że użyli prostych desek zamiast krzyży jako nagrobka. Bo zakładanie, że wszyscy są tego samego wyznania jest cokolwiek niefajne. 

This needs to be a group decision i wszystko fajnie, ale czy decyzja już aby czasem nie zapadła? Czy ta cała przemowa Ricka o tym, jak wszyscy mają prawo głosu i straszenie Wilkami i Jezusem to nie jest tylko dym i lustra, sposób na utrzymanie mieszkańców ASZ w fałszywym przekonaniu, że mają cokolwiek do powiedzenia, odwrócenie uwagi od zaciskającej się kolczatki? Bo Rick przystał już na warunki Hilltop, przyjął zapłatę - szczerze wątpię, by Gregory dał mu połowę zapasów osady na słowo honoru i "jak się rozmyślicie to oddacie". Wobec tego nie dziwi postawa Tary i to, że być może przejrzała Ricka bez problemu - bo już raza dała się nabrać na krucjatę w słusznej sprawie. Przecież cała ta sytuacja jest niemal lustrzanym odbiciem Gubernatora przejmującego władzę nad obozem Martineza (którego nigdy nie zapomnę i nigdy twórcom nie wybaczę). Przy czym oczywiście taktyka Ricka jest w tym wypadku słuszną taktyką - powinni bezwzględnie wykorzystać wszelką przewagę, ludzie Negana zasługują na los, jaki Rick chce im zafundować. Może i powinniśmy brać margines na fakt, że o ile dla widza robi to idealny sens, o tyle Rickowie nie mają tej samej wiedzy, ale czy na pewno? Mają słowo Jezusa, który dowiódł, że jest godny zaufania, mają dowód w postaci RV pełnego żarcia - ludzie, którzy nie są zdesperowani nie zaoferowali by takiej zapłaty w ciemno. Ale przede wszystkim mają na koncie spotkanie z minionkami Negana. Mają zatem sporo powodów by wierzyć, że w tym co mówi Rick - jakkolwiek propagandowe pod pewnymi względami by nie było - leży jakaś prawda. Ale znów, dochodzi kwestia zaufania i dynamiki w grupie, więc wątpliwości Tary i Morgana są w tym wypadku uzasadnione.
...tylko szkoda, że tak wyszło, że na wszystkich będzie smutny i straumatyzowany p.p | źródło: klik
Where there's life, there's possibility. | - Of them hitting us. Ale Rick kategorycznie odmawiający udziału w zabawach Morgana w pseudofilozoficzne dysputy i traktowanie jego wydumanych metafor brutalną rzeczywistością - bezcenne! :D
(bo mind you, z Morgana żaden filozof. Morgan zafiksował się po prostu na idei, którą przyjął totalnie bezkrytycznie, której nigdy nie zakwestionował, tylko zgapił. I nie różni się w tym swoim zafiksowaniu od Beth i jej Wielkich Gestów™)
I och, cudownie, Aaron nadal na szlaku "zabiję się w imię odkupienia wydumanych win". Swoją drogą co się stało z facetem Aarona? Bo w tym sezonie miał może ćwierć klatki czasu ekranowego :c

Kim jest R. na hit-liście Carol? o.ó I hej, Carol prowadzi rejestr ofiar - dziękuję za kolejnego kopniaka prosto w emocje. Ale dobrze, że przypominają widowni, że Carol nie zamieniła się w maszynę masowej zagłady i że te wszystkie śmierci ciążą jej na sumieniu. Zresztą dużo się w tym odcinku mówi o zabijaniu i mówi się naprawdę do rzeczy, to co Glenn ujął w tych prostych słowach, mówiąc, że zabijanie musi być trudne, musi być najtrudniejszą rzeczą w życiu. Bo jeśli nie jest, to znaczy, że nie ma już po co żyć. Nie ma już człowieczeństwa, nie ma moralności, wartości w imię których odbiera się życie przestają mieć rację bytu. I kontrastuje to dość mocno z postawą Ricka, mamy scenę, w której łamie nos trupowi i nie ma żadnej subtelności w tym, jak pokazuje się nam, że Rick ludzkiego życia już nie szanuje, nie jest dla niego wartością samą w sobie.

Ale damn, pocałunek Carol i Tobina tak bardzo z dupy o.O

When I first met you, I thought you were the last woman on Earth. You’re not. Oj, Abraham sobie nagrabił. I tak się tylko zastanawiam, okrucieństwo i egoizm czy głupota i egoizm. Czy powiedział, to co naprawdę myśli, czy chciał w ten sposób "ułatwić" Rosicie rozstanie, sprawić, by go znienawidziła. Tak czy siak bullshit, Rosita i tak go znienawidzi, dodatkowe krzywdzenie jej w niczym nie pomoże. Pomoże Abrahamowi, bo będzie mógł sobie powiedzieć, że jej to ułatwił. Ugh, krzyżyk na drogę, tęsknić nie będę jak odstrzelą.

I czemu w momencie, kiedy Tara wyznawała miłość Denise poczułam taki cholernie niefajny niepokój o Tarę? Argh, takich rzeczy się nie mówi przed wkroczeniem na ścieżkę bojową i nie odpowiada się na nie "odpowiem ci po powrocie", bo wiecie co? Wtedy los jest już przesądzony, żadnego powrotu nie będzie. I ten finalny uścisk Tary i Glenna? To było ich ostatnie pożegnanie, nie przez przypadek położyli na tę scenę taki nacisk. Bo Glenn i Tara byli najlepszymi kumplami i jedno z nich na bank zginie. Może oboje zginą. Pytaniem nie jest już, które zginie, raczej które pierwsze. No dzięki.
źródło: klik
A lot of good guesses. We've done more with less. Ta. Pamiętacie jak wmaszerowali do Gubernatorlandu żeby odbić Glaggie i Daryl wylądował z na ringu ze swoim szalonym bratem i zombiakami? Och, i jak zasadzka na Gubernatora zadziałała tak bezbłędnie, że wrócił po paru miesiącach, zburzył więzienie, uciął łeb Hershelowi i prawie że zatłukł Ricka gołymi rękoma? Och, i ten cudowny plan z Termitami, który skończył się jednym martwym Bobem bez nogi. O! O! I mózg Beth na ścianie! TAK, TE PLANY DZIAŁAJĄ BEZ ZARZUTU. Odmawiam dalszego komentowania tego bezmyślnego, skrajnie debilnego tupeciarstwa.

Za to lubię tego nowego lojalnego Gabriela żartownisia. Kudos. I kudos za te nawiązania do Boondock Sanints kiedy modlił się przed zafundowaniem kulki minionkowi Negana.
(Dobra, to mogło być nawiązanie do tysiąca innych filmowych strzelanin. Albo w ogóle mogło nie być nawiązaniem, bo robi sens żeby Gabriel odprawiał wrogów ze zdrowaśką. Wszystko przez Reedusa. Ale dajcie mi się nacieszyć ^_^)
A Carol wygląda tak bardzo badassiarsko z karabinem, i w tej wiatrówce, i z tym papierosem, i z tym zadeptywaniem papierosa, damn. Swoją drogą dlaczego nie trzepnęła Daryla przez łeb kiedy palił w obecności Maggie już na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.
I hej, aż trzy świeże trupki dzielące z Gregorym wiek i z grubsza fizjonomię, wędrujące przez ten sam odcinek przydrożnych lasów. Echeś. A biorąc pod uwagę, jak świeże trupy to są i jak mają ujść za zupełnie świeżego Gregory'ego, mało tego, przechodzą w oczach kogoś, kto na trupy się napatrzył i rozpozna ściemę - znaczy, że nie tak dawno temu po lesie wędrowało trzech żywych, uderzająco do siebie podobnych starszych panów xD To dopiero horror :] Wyobrażacie sobie, że spacerujecie po lesie i przypadkowo spotkaliście wszystkich trzech? Nieważne jak sympatyczni mogliby nie być, za trzecim razem chcąc nie chcąc zaczęłabym myśleć o tym przeklętym rowerzyście z "Mouth of Madness" i kwestionować swoją trzeźwość umysłu :P

I mówcie co chcecie, ale cała akcja z włamem i wybijaniem śpiących minionków była tak fajna :D Wiecie, co nie było fajne? Jak ze wszystkich postaci, które mogły się natknąć na ten przeuroczy kolarz z roztrzaskanych czaszek natknął się i popadł nad nim w zadumę akurat Glenn. DZIĘKI, TWD.

A Jezus taki mądry, i taki wspierający, i taki badassiarski :D I wciąż śliczny!
źródło: klik
A końcówka odcinka byłaby tak cholernie stresująca (w bardzo pozytywnym sensie, suspense wise), gdyby nie to, że cholerna ekipa promocyjna TWD wsadziła konkluzję tej sceny i całego epizodu w cholerne promo tydzień temu, na litość boską, co z tymi ludźmi jest nie tak i jakim cudem wciąż mają pracę >.< Jestem tak bardzo wkurzona, ugh. Nigdy więcej jakichkolwiek materiałów dodatkowych, przysięgam.

Nic to, następny. Trzynasty odcinek taki dobry! Taki cudny i tak bardzo łamie serce, bo Carol i Melissa McBride jest w tym tygodniu tak cholernie dobra, przeszła samą siebie :D I obawiam się, że recap tego odcinka będzie dość zwięzły i można go będzie podsumować jako *elaborate squeee*, no ale.

Żeby nie było, jakkolwiek jestem zachwycona kreacją Carol i tym, jak ją tutaj poprowadzili i dołożyli kolejną warstwę - zupełnie nie pasuje mi, że ten kryzys tożsamości/moralności musi przeżywać akurat tuż przed potyczką z dotychczas największym antagonistą serialu. To naprawdę fatalny moment na introspekcję i damn you, Morganie, i twoją filozofię też. Nie twierdzę, że bez Morgana Carol by do dokładnie tych samych konkluzji nie doszła, ale nie oszukujmy się, jego obecność sporo namieszała. I czy Carol tego chce czy nie, jego pseudo-nauki do niej trafiają i uderzają dokładnie we wszystkie największe lęki. Cała ta ich relacja... the lady doth protest too much.

A nowy set Neganowych minionków to był hejt od pierwszego wejrzenia ❤️‍ Nie pamiętam kiedy ostatnio napatoczyła się w TWD postać, której z miejsca zaczęłam życzyć rychłej śmierci w męczarniach (i och, jakże satysfakcjonujący odcinek to jest pod tym względem :D). I hej, Rus Blackwell! Stęskniłam się za nim po Banshee. I Alicia Witt, która jest tu taka genialna jako... odpowiednik Carol ze strefy mroku, I guess? o.ó I oh my, jaki subtelny jest ten serial. W poprzednim epizodzie Carol doliczyła się osiemnastu ofiar, a Alicia Witt na to: hej, po dwudziestym morderstwie przestałam liczyć! I kto by się spodziewał, dwadzieścia minut później Carol dobiła do dwudziestej ofiary. Ugh, byłabym naprawdę wdzięczna twórcom, gdyby jednak równali w górę, nie w dół -.-" Bo to ogłupianie tak czy siak nic nie daje, jeśli ktoś się nudzi na character-driven odcinkach, będzie się nudził tak czy siak, malowanie mu metafor i paralel grubą kreską nic tu nie da. A jeśli ktoś kreowanie tych postaci i ich historii śledzi z zapartym tchem to, cóż, może się poczuć nieco urażony. Osobiście czuję się nieco urażona za każdym razem, kiedy serwuje mi się tak galopującą łopatologię.

I serio, kreacje nowych minionków IMO bardzo udane i świetnie zagrane, spełniły swoją rolę, życzyłam rychłej śmierci przez bite czterdzieści minut. Ale posłużyli się naprawdę prostymi - czy nawet prostackimi - środkami, prawda? I kudos dla aktorek, bo mogło wyjść bardzo papierowo (już w przypadku Gregory'ego odniosłam wrażenie, że więcej w tym bohaterze zajeżdżonych tropów realizowanych byle jak, byle by, niż w jakimkolwiek stopniu oryginalnej kreacji). Bo come on, nazywanie Carol i Maggie sukami co drugie słowo? Teksty rzędu "jesteś tak słaba, że nie jesteś w stanie trzymać się własnych zasad"? Zabiegi na poziomie umyślnego mylenia imienia rozmówcy. I okej, wiem, że pożałuje tego stwierdzenia - w gruncie rzeczy już go żałuję, ledwo co przechodzi mi przez klawiaturę - ale cieszę się, że wkrótce dostaniemy Negana. Bo od czasów Gubernatora wszyscy antagoniści zostawali przedstawieni, rozwinięci i zamieceni pod dywan w przeciągu półtorej godziny. I trochę mi tęskno do takiego villaina z krwi i kości.
(Also, chcę w końcu zobaczyć Papę Winchestera, ale to tak na marginesie.)

Och, i czy wspominałam już jaka fantastyczna jest w tym tygodniu Melissa McBride? Przez cały czas zastanawiałam się, na ile zachowanie Carol jest szopką, na ile prawdziwym załamaniem i strachem o Maggie i Glaggie Jr. I w końcu doszłam do wniosku, że jest i tym, i tym. I że w pewnym momencie sama Carol nie wiedziała już, co tak naprawdę myśli i co tak naprawdę czuje, zaczęła się zacierać granica między 'prawdziwą' Carol, a tą rolą, którą obrała wraz z przybyciem do ASZ. Bo zwróćcie uwagę na to, jak destrukcyjna okazała się na dłuższą metę ta taktyka, zaogniła tylko problem, z którym Carol zmagała się już w więzieniu, przed zabiciem Karen i Davida. Carol zaczęła się poniekąd dysocjować, zaczęła tworzyć tę silną personę, która była gotowa zabijać w imię dobra swojej rodziny, ale równocześnie trzymała ją z dala od swojego prawdziwego 'ja' - tego, które okazuje innym miłość i troskę, tego, które nie potrafi odebrać życia. Odrzuciła relację z Lizzie i Miką zamieniając ją na chłodny chów, odrzuciła relację z Samem, do pewnego stopnia odrzuciła nawet relację z Darylem, kompletnie się przed nim zamykając. A potem nadeszły czasy ASZ i stworzyła kolejną wersję siebie, ciepłą, kochającą, otwartą - tak bardzo podobną do oryginału. Tylko że wtedy oryginał został już zastąpiony przez Carol-morderczynię. I ten odcinek? Ten odcinek to czterdzieści minut character bleed tych dwóch kreacji, które Carol stworzyła żeby przetrwać. I było to tak. cholernie. genialne. I tak bardzo łamało serce. I tak bardzo złamało serce, kiedy na pytanie Daryla czy wszystko w porządku nareszcie -nareszcie- odpowiedziała szczerze: nie. I jej reakcja na Ricka mordującego Tego Tam bez chwili namysłu, bez żadnych zahamowań.
Iii naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, czy to był strasznie przenikliwy akapit, czy strasznie przegadany, wydumany i mętny akapit o.ó Wiecie, w tym momencie wydaje się sobie strasznie przenikliwa, ale znając życie wrócę do tej notki jutro rano, jak już się wyśpię i strzelę sobie zdrowego facepalma ^_^ Nic to, dalej.

Maggie! Maggie jest takim absolutnie cudownym badassem! I nigdy więcej nie chcę widzieć jej - ani Carol - w tak ekstremalnych warunkach, thankyouverymuch. Znaczy, mózg mówi "więcej takich ekstremalnych sytuacji, ten odcinek był jednym z najbardziej udanych w tym sezonie". Tylko moje fanowskie serduszko może nie wytrzymać :c

I hej, nie ma tego złego, przynajmniej Daryl odzyskał motor :]