3/29/2016

The Walking Dead 6x15 || East


Bla bla bla (znowu narzekam).

!SPOILERY!

Wszyscy w tym serialu (i obok serialu przy okazji) są tak durni i tak mnie ta ich durnota męczy. I nie wiem, czy istnieje coś pomiędzy "argh" a "meh" - "ugh", może? - ale to coś bardzo by mi się teraz przydało, bo trochę brakło mi słów.

Ogólnie wciąż nie za bardzo podążam za tokiem rozumowania Carol. Łapię kompletnie - tak mi się wydaje - co się z nią dzieje na mentalnym poziomie. (Po dwóch tygodniach namysłu doszłam do wniosku, że byłam jednak przenikliwa, nie durna.) Carol nie chce więcej zabijać, bo boi się, że utraci człowieczeństwo, łapię, jednocześnie jest świadoma tego, że jeśli chce przeżyć i zapewnić bezpieczeństwo bliskim zabijanie jest nieuniknione, znów, łapię. Czego nie łapię, to: niby w jaki sposób odejście cichaczem rozwiązuje którykolwiek z tych problemów? Bo widzicie, robiłoby to sens, gdyby Carol miała gdzieś swoje własne życie, gdyby nie planowała o nie walczyć (bo to oznacza zabijanie, koniec, kropka). Zdystansowanie się od ludzi, których kocha oznaczałoby w takim wypadku koniec zabijania, z nią niech się dzieje co chce. Ale Carol wyraźnie nie wybiera się na wycieczkę werterowską, spakowała manatki, ergo planuje ich użyć. Wystrzelała minionki jak kaczki, ergo nie planuje się w najbliższym czasie zabijać i mimo moralnych oporów wciąż gotowa jest zabijać w imię swojego własnego bezpieczeństwa. Więc nasuwa się to pytanie: nie mogła się zmagać moralnie i mimo tego zabijać w ASZ? Bo czy tu czy tam nie robi absolutnie żadnej różnicy i to tak beznadziejnie kiepskie i leniwe posunięcie ze strony scenarzystów, tak bardzo głupie i transparentne przestawienie pionka przy kompletnym zignorowaniu charakterologicznej spójności postaci, czy jakiejś namiastki spójności fabularnej.

I tak, aha, nagle wszyscy znają Denise i przeżywają jej śmierć, cool, cool. I Tobin ją oczywiście znał i musi z tego powodu popaść w zadumę, bo nagle udajemy, że jego postać jakkolwiek wiąże się z kimkolwiek czy czymkolwiek i ma jakieś znaczenie w akcji i dynamice między postaciami. Echeś.

Also, fascynujące, jak w pewnym momencie ktoś z ekipy musiał powiedzieć: hej, wiecie, co jest fajne? Kiedy coś się zaczyna od zwodniczo sielankowej czy spokojnej muzyki podczas gdy tak naprawdę wszystko zmierza ku zagładzie, powinniśmy tak kiedyś zrobić! A że pomysł zyskał powszechne uznanie i każdy tak chciał - każdy tak zrobił. I co drugi odcinek w tym sezonie zaczyna się od tego samego chwytu. Ale nie, nie to, że narzekam, Bór raczy wiedzieć, że to lepszy gimmick od nakładania filtrów z Instagrama czy odpalania na bohaterach POV shotów we frenzy mode. Nope, żadnego narzekania z mojej strony.

I ojej, patrzcie, Carl głaszcze Lucille na minionkowym pistolecie. Ha, natrętny foreshadowing, tego dawno nie było. Co prawda na tym etapie nie mam pojęcia, na cholerę w ogóle bawią się w foreshadowing, skoro przez cały sezon kręcili panel po panelu prosto z komiksów i dosłownie wszyscy wiedzą o co cho i absolutnie nikt nie wróci na szukanie jajek i absolutnie nikogo nie bawią nieustanne nawiązania do Lucillle, ale co mi tam. O, przepraszam! Nie kręcili wcale panel po panelu, to by oznaczało odstrzelenie Abrahama. No to już lepiej poświęcić świetnie rozwijającą się, dynamiczną postać i wszystko, co miała do zaoferowania tej historii, niż Abrahama. No przecież kto by stał z boku i nic nie robił w tym tygodniu, gdyby go zabrakło?

When they come for us, we'll end it. No, historia świadkiem, domykanie niedokończonych spraw jest specjalnością tej grupy. "Tyle razy dostaliśmy po dupie, że jesteśmy ekspertami w kwestii dostawania po dupie" - w tym szaleństwie jest metoda. Względnie: w tej metodzie jest szaleństwo. Nie jestem pewna, czy iść dalej z chłodnym ironizowaniem, czy grą słów, więc zostawię i to, i to.

A ponieważ czekamy aż zawita w naszych progach banda brutalnych morderców i gwałcicieli: jedźmy na wycieczkę! Pomścić gościa, który może być martwy, po drugiej stronie stanu, lub martwy po drugiej stronie stanu for all we know. I wyślijmy za nim komitet poszukiwawczy, no przecież nas stać. I jeszcze jeden, a co. Poślijmy w cholerę prawie wszystkich ludzi zdolnych do walki. Wszak tego nauczyły nas te wszystkie doświadczenia, które z powodów znanych tylko nam są nagle powodem do dumy: w dezorganizacji i chaosie siła. Yup.

Also, czy możemy już wyeksportować Morgana z tego uniwersum? Bo jakkolwiek doceniam jego wkład (serio), to jestem nim już o tę ciupinkę zmęczona. Łapiemy, każde życie jest cenne, każdy może się nawrócić. A dlaczego łapiemy? Bo Morgan. powtarza. dokładnie. jedno. i. to. samo. w. każdym. odcinku. Jakby wymyślili mu tę jedną frazę, która być może początkowo i coś znaczyła, ale była powtarzana tak często i bezmyślnie, że stała się pustym sloganem. Tak, potrzebny jest punkt widzenia z zewnątrz. Niekoniecznie w postaci kilku słów wałkowanych bez ładu i składu w każdym odcinku. Pomijając już kontekst, w jakim te słowa padają, bo powiedzieć, że każde życie jest cenne kiedy ma się do czynienia z ludźmi, którzy mordują, gwałcą (również dzieci), czerpią z tego satysfakcję i nie planują się zmieniać - no śmiem się nie zgodzić.

We didn't end it. | No, we started something. Winszuję przenikliwości.

Podczas tej rozmowy Ricka i Morgana o Carol: you send her away and she came back - sprawa o tyle śmieszna, że no owszem, wróciła, ale się nie nawróciła. Okres wygnania wcale nie był w historii Carol jakimś tam przełomowym momentem, jej pojednanie z grupą po Termitach wcale nie było przełomowym momentem. To był okres jej pobytu z Tyreesem, śmierci Lizzie i Miki, to był moment, w którym z pełną premedytacją weszła do ASZ pod przykrywką, odgrywała farsę, była całym sercem za agendą "jak nie po dobroci, to weźmiemy ASZ siłą". I z jakiegoś powodu nagle Morgan uważa, że jemu oceniać, co się działo z Carol i całą grupą, bo "opowiedzieli mu"? Nagle Morgan uważa, że doskonale rozumie Carol, bo tak sobie zinterpretował te trzy chrząknięcia jakie wymienili? Poczuwa się do narzucania znaczenia wydarzeniom z życia Carol, bo przeczytał książkę i pogadał z facetem po resocjalizacji? Że niby to mu daje prawo do wyciągania w gruncie rzeczy intymnych spraw z życia innych ludzi i dopasowywania ich do swojej agendy? Nah, to nie jest przenikliwość i mądrość, to ignorancja i arogancja. Nie to, że z Morganem się jakoś fundamentalnie nie zgadam, bo wnosi do tej dyskusji wiele słusznych argumentów - i doceniam to, że jest tym polarnym przeciwieństwem polityki Ricka. Ale sposób, w jaki jego poglądy są przedstawiane i wprowadzane do tej dyskusji jest koszmarny. I nie wiem, czy to jakaś próba wybielenia Ricka w oczach widowni, sprawienia, by stał się bardziej sympatyczny - bo widać, że ta kwestia polaryzuje ludzi i większość ujmie się tu za Rickiem, niejako umacniając jego (wątpliwą na tym etapie) pozycję głównego protagonisty. Jeśli tak, to bardzo mi się to nie podoba i okropnie to asekuranckie. Rick nie ma być sympatyczny, metody Ricka mają być odpychające, mają zmuszać widownię do refleksji - Rick nie ma być facetem, któremu się kibicuje, bo tak, skoro główny bohater, to musi mieć moralną słuszność. Nie - zachowanie Ricka powinno być kwestionowane na każdym kroku, a Morgan powinien ten odruch wzmacniać, nie osłabiać. I raz jeszcze, nie podoba mi się, jak twórcy równają w dół.
(Tak, wiem, że brzmię jak buc, i wiem, że mam nierealne oczekiwania względem bardzo mainstreamowego tytułu. Ale ta wiedza ani trochę nie łagodzi bólu dupy. :c)
(A w ogóle tok rozumowania Morgana podczas tej rozmowy jest tak bardzo popaprany, że nawet nie chcę się w to zagłębiać, nie mam całej nocy na plucie jadem.)

I hej, Maggie ścięła włosy, bo kanon. Kanon jest dla nas ważny. Chyba, że akurat nie jest, bo musimy uratować tyłek zbędnej postaci. Abraham, what's good? Tak, zapal sobie cygaro, zasłużyłeś po kolejnym odcinku wnoszenia absolutnie niczego do fabuły. *butthurt intensifies*

I mujeja, dwa cliffhangery, bo inaczej skończyć odcinka nie potrafimy.

A żeby przynajmniej recap zakończyć pozytywnym akcentem: scenografia w tym odcinku była piękna, a Lauren Cohan z krótkimi włosami jest najpiękniejsza.