11/07/2016

The Walking Dead 7x03 || The Cell


The Walking Dead nie uczy się na własnych błędach, część setna.

!SPOILERY!

Nie wiem, kto powiedział twórcom, że przeplatanie wątków serialowych metodą "wywal garnek spaghetti na podłogę i zobacz jak spadnie" jest słusznym posunięciem, ale należałoby tego kogoś wsadzić do taczki i zepchnąć ze schodów. Także raz jeszcze zostajemy uszczęśliwieni rozwojem względnie nowej postaci, niby to ważnej, niby to dobrze zbudowanej - tylko serio, kogo to obchodzi? Nie mnie. I nawet nie tyle, że znudziło mi się wałkowanie motywu "zły facet jest taki zły, bo świat go skrzywdził i skorumpował jego szlachetne serduszko", Bór jeden wie, że ten manewr można zawsze jakoś tam sensownie odtworzyć, kotlet odgrzewany może i nie pierwszej świeżości, ale przynajmniej syty, te sprawy. Tylko wiecie - wyczucia trochę. Nie zaszkodziłoby uciąć parę scen i poświęcić choćby parę minut Maggie i Sashy. Zobaczylibyśmy, jak sobie radzą, co się z nimi dzieje, przynajmniej nie tuptalibyśmy ze zniecierpliwieniem przez bite czterdzieści minut. Bo w sumie tak ten odcinek spędziłam: na rozglądaniu się po pokoju, przeglądaniu Instagrama Britney Spears (który jest fenomenalny, swoją drogą) i zaglądaniu na maila, a nóż widelec trafi się coś ciekawszego, choćby instrukcja odkurzacza do wyceny, o. Pół biedy, gdyby sam odcinek faktycznie był nudny i po prostu niegodny uwagi. Ale nie, materiał, w moim odczuciu, był zupełnie przyzwoity.

Otóż wracamy sobie do tego nieszczęsnego Dwighta - tak, tego samego, który skroił Daryla w lesie, kiedyś tam, zamordował Denise, a z najświeższych newsów: zamordował tego tam, faceta. Och, jakaż to miała być przeładowana emocjami scena, jak ten radnomowy koleś #4 pogodził się ze śmiercią, jak ten Dwight się zmagał, jakie to było tragiczne, jakie to było bezsensowne i totalnie rozmijające się z celem. Bo hej, wiecie co jest nośnikiem emocji? Postacie, w tym przypadku. A tak się głupio złożyło, że mało kto miał chyba uformowaną jakąkolwiek emocjonalną więź z tymi dwoma. Także tak. Piątka za chęci. Pała za nieudolność.

Sprawa o tyle dziwna, że emocjonalną więź z Darylem mam bardzo silną i stabilną, nawet jeśli ostatnimi czasy nieco nadwątloną. A i tak kompletnie nie mogłam się w jego sceny zaangażować, nawet mimo tego, że Reedus włożył w nie całe swoje zboczone serduszko. Jasne, ciężkie sceny do oglądania, kiedy człowiek jest tak skrajnie upodlany i kiedy ofiara przemocy raz jeszcze musi zmagać się z demonami przeszłości, i tak dalej, i tak dalej. Tyle, że mam wrażenie, że zataczamy kolejne koło, że nic nowego ten odcinek do historii Daryla nie wniósł: ot, Daryla skrzywdzą, a Daryl się weźmie w garść i pokaże, jak się Rozwinął™. Nie, że się rozwinie. Tylko nam przypomni, że kiedyś tam się rozwinął. Wiecie, przy każdej takiej scenie odnoszę wrażenie, że twórcy klepią się po ramieniu, bo wow-wow, tak dobrze napisana postać, tak ładnie nakreślona psychologicznie. Rzecz w tym, że jeśli chodzi o seriale, nie istnieje coś takiego jak postać "dobrze napisana" - jeśli mówimy o kontynuowanych serialach i postaciach, ofkoz. Postać jest pisana, z odcinka na odcinek i musi być regularnie pisana na porządnym poziomie, żeby móc ją nazwać dobrą. Trzeba dodać co jakiś czas kolejną cegiełkę. A nie postawić zamek z piasku i się z niego cieszyć, a potem płakać i zgrzytać zębami, bo przyszła fala i z zamku została jeno kupka piachu ze smętnie sterczącym patyczkiem. Bo fala przyszła, życzenie Darylowi śmierci jeszcze nigdy nie było tak powszechne w fandomie, jak w ostatnich kilku tygodniach.

I jako że był to, w moim odczuciu, kolejny odcinek, który raczej uwypuklił istniejące już problemy, niż wniósł coś nowego do historii, pozwolę sobie trochę pokłócić z wiatrakami. Bo widzicie, kiedy piszę notkę udaję się na Tumblra po gify. Problem w tym, że między gifami są posty tekstowe i niby wiem, że nie powinnam ich czytać, bo przysięgam, że jeśli chodzi o fandom TWD, Tumblr jakimś cudem zdołał zgromadzić sam kwiat tej społeczności. Ale wiecie. Jakoś tak bezwiednie czytam. A ciśnienie rośnie. Zatem kącik rozładowywania Tumblrowych frustracji, w punktach, żeby jakoś ten bajzel uporządkować. Nazwiemy go Kącikiem "Ktoś W Internecie Powiedział Coś Z Czym Się Nie Zgadzam I Teraz Mam Ból Dupy":
1) niektórzy fani wciąż mają pretensje o śmierć Glenna. Bo (a) torture porn i przekładanie shock value ponad jakość opowiadanej historii, (b) bo rasizm, (c) bo zasłużył na lepszą śmierć.
 • (a) co ciekawe, ja się do pewnego stopnia zgadzam z falą krytyki, która zalała TWD po premierze, bo owszem, postawili ogromną stawkę na shock value i rzadko kiedy dobrze to rokuje na przyszłość serialu (vide American Horror Story od trzeciego sezonu włącznie). Z tym, że, w moim odczuciu trzeba wziąć tu jedno pod uwagę: przecież sam Negan zrobił to, co zrobił dla shock value. Czy uda się tę konwencję odtworzyć na tyle, by usprawiedliwiła to posunięcie - czas pokaże. Natomiast na ten moment wychodzi to wyśmienicie, zarówno poprzez kreację Negana jak i Ezekiela - dlatego też jestem w stanie dać tutaj TWD kredyt zaufania.
 • (b) wiecie, nie znoszę, kiedy w takich sytuacjach używa się tej "race card". Bo pomijając kwestię oczywistą, tj. fakt, że brutalna śmierć Glenna jest jednym z tych elementów komiksu, których nijak nie da się obejść, zawsze mam wrażenie, że nie ma nic bardziej ignoranckiego i egoistycznego, niż wykorzystywanie etnicznego pochodzenia X czy Y żeby przeforsować własną wizję. Bo mam wrażenie, że w tych debatach napędzanych silnymi emocjami niestety zawsze dociera się do tego punktu, od którego za wszelką cenę próbuje się stronić, znaczy do sprowadzenia całego storyline'u, charakteru, przekonań danej postaci do koloru jej skóry. A chyba nie do końca o to nam chodzi, kiedy wołamy o reprezentację. Also, jeśli chcemy nieśmiertelnej postaci, która zawsze będzie przedstawiała sobą jak najlepsze cechy i nigdy włos jej z głowy nie spadnie, bo jest "zbyt dobra na ten świat" - no to zastanówmy się, o co tak naprawdę nam chodzi: o reprezentację czy o kolejnego tokena? O kolejnego "Magical POC"?
 • (c) i to jest ten durny argument, który wraca przy okazji każdego zgonu postaci z bardziej... niefortunną... grupą fanów. Bo z jednej strony pewni fani domagają się realizmu, bo przeca realizmem ten serial stoi... po czym mają pretensje, kiedy ich ulubiony bohater ginie "bezsensowną śmiercią", miast heroicznej, która mu się należy jak psu buda. Cóż, newsflash: śmierć jest zawsze niesprawiedliwa i bezsensowna i obawiam się, że tylko bajkowe postacie dostają swoje bajkowo stosowne śmierci. Reszta z nas musi pogodzić się z tym, że, raz jeszcze, śmierć jest bezsensowna. I obawiam się, że w tym temacie nic bardziej realistycznego się nie znajdzie.
2) bo ludzie Tumblra wykłócają się o to, czy Negan jest gwałcicielem czy nie. Bo przecież siłą Sherry do niczego nie zmuszał, sama zaproponowała, c'nie. I... serio, fandomie, serio? Bór raczy wiedzieć, że w Neganie nie problem się zauroczyć, taka jego supermoc, dlatego jest tak przerażającym antagonistą, dlatego też jest obsadzony i portretowany doskonale, chwała JDM. I ja to zauroczenie rozumiem, poniekąd podzielam. Ale jeśli niektórzy ludzie naprawdę nie pojmują, że sytuacja, w której ofiara została zastraszona i pozostawiona bez wyboru, musiała się zgodzić pod groźbą torturowania czy/i zamordowania bliskich - damn, pod jakąkolwiek groźbą - jest gwałtem... to ja już naprawdę wysiadam.
3) Wiecie, że stronami ludzie wciąż są przekonani, że Beth jest prawdziwym Chrystusem tego uniwersum i zstąpi z niebios żeby chędożyć się z Darylem? :'D  
PS Na dniach będę nadganiać komentarze. 
PPS To tylko ja, czy tak pod kątem Dwight wygląda trochę (bardzo) jak Sir Nigel Archibald Thornberry? :>
PPPS Tęsknię za Glennem.